Więcej o
panie
Komisarz Sejer przez całą książkę zastanawia się, czy jego młody współpracownik Skarre jest gejem (albo chociaż bi), czy jego partnerka, Sara, nie pali haszyszu oraz czy jak się ma ponad 50 lat, to jeszcze można mieć w życiu odrobinę szaleństwa. Poza tym szuka zaginionego 18-latka, który nie wrócił na noc do domu.
Z każdą kolejną powieścią Fossum mam ten zgryz, że nie wiem, czy chcę czytać kolejną. Napisana jest świetnie, chcę wiedzieć, co będzie na następnej stronie, ale nie lubię świata w niej opisanego. Nie lubię świata ludzi chorych psychicznie, socjopatów, popaprańców emocjonalnych i Konrada Sejera, który bardzo emocjonalnie odbiera wszystko, co dzieje się w czasie śledztwa. Nie lubię takich zbrodni i przestępstw mimochodem, przypadkowych, które miały miejsce tylko dlatego, że ktoś był w złym czasie i w złym miejscu. Nie żebym lubiła przestępstwa celowe, ale lubię śledzić czasem pokrętną logikę i elegancję planowania, rozkładaną na części pierwsze w czasie śledztwa (chociaż jednocześnie zdaję sobie sprawę, że raczej na tym polega praca policji, a nie na śledzeniu sprytnych skoków na banki i zaawansowanych planistycznie morderstw z wiarygodnie sfabrykowanym alibi). I nie chcę czytać o tym, że giną dzieci.
Z ogromnym zdziwieniem odkryłam, że ten tom wydało wydawnictwo "Znak". Ze zdziwieniem, bo miałam "Znak" za pewną instytucję, która posiada redakcję i korektę. Niestety, w tym tomie tego nie widać - literówki, problemy interpunkcyjne, jedna pomyłka z rodzajem w dialogu. Słabo.
PS Tak, wiem, nie skupiłam się na tym, co w tej książce ważne było. Na tym, czy napastnik może zostać ofiarą i jak niewspółmiernie dużą cenę za to płaci. Czy wypuszczenie z więzienia kogoś, kto zabił, jest dla niego nagrodą, na którą warto czekać? Czy rodzic zna swoje dziecko, a przyjaciel przyjaciela? Czy za nieumyślne spowodowanie śmierci kara coś zmieni? Czy cztery miesiące z kimś to długo? Ale odpowiedzi i tak nie ma.
Inne książki tej autorki tutaj.
#12
Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 2, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panie
- Skomentuj
Im dalej w cykl, tym bardziej nie rozumiem Kinsey. Ale czytam, bo ją jakoś lubię. Prowadzi śledztwo dla bogatego chłopaka po wypadku, który ma częściową utratę pamięci i wbrew opinii wszystkich, że wypadek wynikał z jego brawury, uważa, że ktoś chciał go zabić. Ponieważ w naturze ma nieufność do policji (acz chętnie do policyjnych zasobów przez znajomości sięga), rozwiązuje sprawę sama, oczywiście siłując się z przestępcą w kostnicy i lądując po akcji w szpitalu. Dumna i blada, mimo że klient umarł na samym początku śledztwa, a pracę kontynuowała, bo jest dociekliwa. W międzyczasie dostaje dwie propozycje erotyczne (ale nie korzysta) oraz ratuje swojego gospodarza, Henry'ego, z rąk podstarzałej oszustki.
Ja rozumiem, że nikt nie przewidywał wydania całości cyklu o Kinsey w Polsce, ale jak książki są tytułowane kolejnymi literami alfabetu, to jednak może warto byłoby pokombinować i zachować oryginalną kolejność, zwłaszcza jak nie jest to karkołomne. I jak "W jak włamywacz" ("B is for burglar") wybaczę, tak nie wiem, co złego byłoby w "C jak ciało"[1]. Ale tu również całe tłumaczenie woła o pomstę, bo tłumacz nie znał części odniesień kulturowych i tłumaczył je idiotycznie (żeńskie zwłoki mają piersi leżące płasko jak "woreczki z fasolą", klient proponuje Kinsey "burbona na skałach", a narkotyki leżą w woreczku ziploca) bądź wcale (Kinsey je quarter poundera, za to z serem). Zgaduję też, że niespecjalnie sobie radził z polskim, bo sensu niektórych zdań nie rozumiałam, a niektóre były kalkami z angielskiego.
[1] "Z jak zwłoki" ("C is for corpse") wydane było w 1999, "C jak cisza" ("S is for silence") w 2007, więc C było wolne.
Inne tej autorki tutaj.
#9
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 13, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panie
- Skomentuj
Zapewne zbrukam tutaj jakiś kult[1], ale czytałam z coraz większym poczuciem niezrozumienia. "Przepiórki" to dziwaczny harlequin obyczajowy, dziejący się w Meksyku w czasach Pancho Villi. Piękna Tita i jej dwie siostry są trzymane twardą ręką przez ich matkę, Elenę, która za pomocą zakazów, bicia i zimnych spojrzeń organizuje im życie niekoniecznie tak, jakby chciały. A to Matka Elena zakazuje Ticie się żenić z Pedrem, zamiast tego każe mu się żenić ze starszą córką. A to średnia córka ucieka do burdelu, bo się w niej zapaliły żądze. A to wszyscy gotują coś egzotycznego, ale koniecznie z papryczką chili[2]. I to fajne jest, bo dobrze się czyta książki, które dzieją się w kuchni. Natomiast jakoś nie umiem się przejąć losem biednej Tity (i pozostałych bohaterek), która co chwila obrywa, a za chwile przyjemności grubo płaci. W tle przewala się wojsko, czasem ktoś kogoś zgwałci, czasem jakiś majątek pójdzie z dymem. Czasem się kastruje koguty, czasem ktoś umiera, śmierdząc przeraźliwie i puszczając wiatry, bohaterka szydełkuje wełnianą kołdrę, która ma już 3 hektary...
Należy do nurtu, którego całkowicie nie ogarniam, czyli realizmu magicznego[3]. Jak ktoś płacze podczas przygotowywania obiadu na wesele, to wszyscy goście potem wymiotują, a na końcu wchodzi panna młoda cała na biało i malowniczo plaska w to, co goście oddali. Jak na kucharkę ucierającą przyprawy i malowniczo emitującą bujny biust popatrzy kochanek, to po zjedzeniu wszyscy czują okrutne gorąco, co prowadzi do konsekwencji, w tym erotycznych. Pojawiają się duchy zmarłych osób, z którymi się rozmawia jak z żywymi. Można taką konwencję kupować, ja jakoś nie bardzo.
Nie rozumiem też idei podzielenia książki na miesiące, które nijak się nie mają do upływania czasu w świecie. W lutym ślub, w kwietniu jedno dziecko, w sierpniu drugie, Trzech Króli we wrześniu, a w grudniu ślub dzieci bohaterów (a bohaterka, która miała lat niespełna 18, WTEM ma 39). Może jest w tym jakaś głębsza myśl, ale mi umyka.
[1] Jak z książki powstał film, to na 100% zaczyna być kultowa. Nawet jak nie jest.
[2] W kwestii używalności przepisów jest różnie. Część jest ze szkoły pani Ćwierciakiewiczowej, co to weźmiesz kopę jaj i dwie silne dziewki, część jest dziwna (jak zrobić zapałki), część wygląda dość przyjaźnie.
[3] Tak, nie przeczytałam do końca "100 lat samotności", bo nie rozumiem sensu i szkoda mi czasu.
#2
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 7, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 7
Upalne skandynawskie lato, komisarz Martin Beck jedzie na taki trochę oszukany urlop, bo żonę z dziećmi zostawia w domu, a sam udając sprawę służbową popija i wędkuje z kolegą po fachu. Po czym wraca i trafia w sam środek przykrej sprawy, w której mordowane (oraz molestowane) są 8-9- letnie dziewczynki, a potencjalnymi świadkami jest sprytny rabuś, napadający ofiary w parku w celach pozyskania mienia oraz 3-latek. Sprawę udaje się rozwikłać tylko dlatego, że pewna obywatelka zadzwoniła na policję w sprawie mężczyzny, który stał na balkonie.
I jak uważam tę serię za niezłą, tak książka ma kilka słabo klejących się i niedokończonych wątków. Irytuje mnie zamykanie akcji w momencie wiezienia złapanego przestępcy na komisariat, bez słowa wyjaśnienia, dlaczego to robił. Dziwne jest wprowadzenie rozwiązłej studentki, którą przesłuchuje Kollberg i wspomnienie o jego dylematach, bo z jednego strony seksowna panna bez majtek, z drugiej w domu żona w 9. miesiącu ciąży. Nawet życie prywatne Becka nie nadaje powieści tonu, ot - pokłócił się o coś z żoną, żona ma za złe, że nie jeździ samochodem, a mógłby, bo dostawałby dofinansowanie za każdy przejechany kilometr, nijako.
Inne tych autorów: tu.
#50
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 31, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, kryminal, panie, panowie
- Komentarzy: 1
Lubię wspominkowe książki, w których akcja dzieje się w kuchni, zwłaszcza jak w historię wplecione są przepisy. Niestety, mimo że pani Capponi pochodzi z włoskiej szlachty, a dzieciństwo we Florencji i okolicach miała barwne (zwłaszcza jak na standardy PRL-u), jakoś całość nudzi. Dzieci w "nursery", a utytułowani rodzice na balach, dieta dzieci w wieku szkolnym, przemknięcie się przez potencjalnie interesujący czas wchodzenia w dorosłość, winnica i oliwki, machnięcie przygodą w Stanach i kilka stron o dzikim PRL-u. Miałkie jakieś to, może kwestia opisu i języka. Dodatkowo dość ubawiłam się przy przepisach, bo nawet biorąc pod uwagę, że książka wydana została w roku 1994, wolałabym wersje oryginalne przepisów, a nie ciągłe dopiski typu "z braku świeżej bazylii i pinioli pesto zrób z pietruszki i orzechów włoskich, a parmezan zastąp dowolnym ostrym serem" bądź "nie zastępuj selera naciowego selerem korzeniowym, bo to nie to samo, lepiej nie dawaj wcale".
#49
Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 29, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, kulinarne, panie
- Komentarzy: 4
Nie ukrywam, że tym chętniej sięgnęłam po tę pozycję, że umieścił ją w "Książkach najgorszych" Barańczak, zachwycony między innymi tym, że jego nazwisko nosi jeden z bandytów, człowiek niechlujny, zły i występny, szmugler i morderca.
Kryminał opowiada o szajce podłych ludzi, oczywiście z szefostwem w tych gorszych Niemczech, którzy mordując i okradając naród PRL, szmuglowali platynę do niemieckiego fabryki przemysłu zbrojeniowego. Opowiada też o sile przypadku, bo trzeba było nielichego zbiegu okoliczności, żeby sprawę rozwikłać. Gdyby nie przyjaźń majora Lityckiego z węgierskim jubilerem czy dobre kontakty majora Szczęsnego z pułkownikiem wywiadu, śledztwo w sprawie tajemniczych zwłok w piżamie na trasie nocnego do Zebrzydowic oraz napadu na strażnika w poznańskich zakładach E-15, trafiłoby do działu spraw nierozwiązanych.
Kłodzińska obdarza swoich bohaterów najlepszymi cechami (w przeciwieństwie do przestępców, którzy noszą się niedbale, wzrok mają plugawy, a włosy w strąkach i brudne). Głównym bohaterem jest sztandarowy przystojniak Kłodzińskiej, major Feliks Szczęsny. Niestety dla pięknych pań, major miał tylko jedną miłość - pracę: "Sekretarka wniosła na tacy kawę i koniak. Obdarzyła Szczęsnego powłóczystym spojrzeniem, podobała się jej oryginalna uroda majora, jasne włosy przy śniadej cerze i czarnych, wąskich oczach. Szczęsny nie zareagował, miał głowę zaprzątniętą ważniejszymi sprawami". Oczywiście wspomniany koniaczek miał miejsce w biurze fabryki, nie na komendzie, bo na komendzie była tylko kawa z fusami i papierosy. Na komendzie też żaden z pracowników nie pozwoliłby sobie na to, co zrobił tęgi blondyn w okularach na widok Szczęsnego: "powiedział dość opryskliwie jednym tchem: - O co chodzi, teraz nie przyjmujemy interesantów, ma pan przecież wyraźnie napisane na wywieszce, czytać pan nie umie czy co, proszę stąd wyjść". Oczywiście, głupio mu się zrobiło, jak Szczęsny zamachał legitymacją. Wprawdzie zdarzało się, że Szczęsny prowadził śledztwo wbrew woli przełożonego, ale tylko dlatego, że Wiedział Lepiej: "Pułkownik Toporski wyraził wątpliwość, że jednak od urodzenia był sceptykiem, a ostatnio cecha ta zaczęła wysuwać się u niego na pierwszy plan, Szczęsny nie przejął się. Wiedział, co robi. Pułkownik szykował się do szpitala na operację kamieni żółciowych i trzeba mu było wiele wybaczyć". Ba, tkanka milicyjna była wrażliwa i pełna współczucia, bo gdy przypadkiem otwarto wyniki badań informujące o zmianach w nerkach i skrzepach krwi, do Szczęsnego ustawił się sznureczek ludzi współczujących i dzielny major musiał wyprowadzać ich z błędu, bo wyniki należały do denata.
Sam przemyt też był tematem wdzięcznym. Major Litycki, człowiek doświadczony, zdziwił się nagłym pojawieniem się platyny polskiego pochodzenia na niemieckim rynku, bo do tej pory przemycano wszystko od biustonoszy i końcówek długopisów po obrazy i cenne meble, od brylantów i złota w sztabkach i wyrobach - po plusze i krem "Nivea". Gdyby przestępcy nie byli tępymi pachołkami w służbie imperializmu, zatrudniliby majora jako mózg operacji, bo był pomysłowym spryciarzem: "[platyna] Może sobie leżeć na dnie kanistra, pełnego benzyny. Albo w baku. Platynowe blaszki w termosie z kawą, w butelkach z piwem czy oranżadą. Gdziekolwiek". Dzielnie sekundował mu w tym kolega po fachu, major Horny: "- Zdaje się, że eksportujemy kiszone ogórki? W takich wielkich beczkach świetnie można przewieźć nawet 20 kilo platyny".
Jest kilka wątków prywatnych i turystycznych - między innymi major Horny miał bogaty księgozbiór - "chyba ze trzysta tomów o najróżniejszej treści, od wspomnień wojennych i zagadnień politycznych, poprzez reportaże ze wszystkich stron świata, na "Kubusiu-Puchatku" kończąc". Miał też uczynną żonę, która wciągając gumkę do dziecięcych rajstop, podsuwała mu celnie informacje o platynie. Pomagający w śledztwie inżynier Kawecki zapełnia lodówkę czyhającemu w jego mieszkaniu Szczęsnemu, bo w jego domu nikt nie będzie się żywił suchym prowiantem przyniesionym przez siebie! (a zaopatrzenie inżynier miał niezłe, bo i konserwy mięsne, rybne, ser, masło, pieczywo, prawie jak obywatel Winnicki w "Alternatywy 4"). W ramach śledztwa milicja mieszka w poznańskim hotelu Merkury, słynnym z doskonałej kuchni ("Szczęsny (...) barszcz z pasztecikiem, a potem sandacza z wody. Horny wybrał bryzol, piwo i kawę"). Potem diet im nie starczyło na hotelowe śniadanie, bo jednak ceny hotelowe były na kieszeń bogatego turysty z Niemiec (przypadkiem był to nasz szef gangu, "gęba taka, wiecie, mało przyjemna. Kojarzy się z dawnymi, niedobrymi wspomnieniami. Nie zdziwiłbym się, gdyby to był aktywny działacz NPD" - referował Szczęsny), a nie socjalistycznego milicjanta.
Na samym końcu obserwujemy wielką akcję, angażującą mnóstwo zasobów milicji, która niestety kończy się pytaniem, zadanym drwiącym głosem jednego z milicjantów: - A dokąd to, panowie?..., pozostawiając wiernego czytelnika z niedosytem. Czy wszyscy złoczyńcy zostali ujęci? Czy platyna wróciła do polskich fabryk? Czy wyremontowano zamek w Poniecu? Czy morderca sprzed lat został skazany kilka dni przed terminem przedawnienia? Pytania, pytania, pytania...
Inne tej autorki:
#44
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 26, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
prl, panie, 2010, kryminal
- Skomentuj