Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o beletrystyka

Junot Díaz - Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao

Czasem jest tak, że tytuł jakiejś książki kłębi się ci gdzieś na skraju świadomości, ale stwierdzasz, że raczej ci się nie spodoba, więc może niekoniecznie. Tak miałam z “Cieniem wiatru” chociażby, i tak fantastycznie mnie zachwycił Díaz. Nie skłamał w tytule, bo żywot Oscara, najmłodszego członka rodziny de León/Cabral, jest fascynujący (i, spoiler alert, rzeczywiście krótki); nie wspomniał jednak, że to saga o całej - naznaczonej klątwą fukú - rodzinie, która miała fantastyczne perspektywy, ale żyła w złym czasie i złym miejscu. Wprawdzie część akcji dzieje się w Stanach Zjednoczonych, gdzie wyemigrowała Beli, jedyna ocalała córka Cabrala, ale trzon opowieści odbywa się w gorącej, dusznej Republice Dominikany, w czasach rządów psychopatycznego wodza-słońce Trujillo (zwanego Wielkim Popierdolem). Całość poskładana jest z tak różnych klocków - problemy dojrzewania w różnych czasach i potrzeba zmysłowej miłości, klątwa rodzinna, nerd żyjący na obrzeżach swojego kręgu znajomych, szukający sensu w sf i fantasy zderzone są z obserwacjami bezlitosnego systemu politycznego (z wieloma tolkienowskimi paralelami do Mordoru), który przejeżdża po ludziach jak czołg.

Jest to też świetna książka formalnie - ostre dialogi, narracja przeplatana hiszpańskimi słowami; część akcji odbywa się w przypisach, stanowiących książkę w książce (dość skomplikowane na kindlu). Narrator też się zmienia, przeskakując ze współczesnego obserwatora (Yuniora, współmieszkańca Oscara, chłopaka jego siostry Loli) na Lolę; nie jest to jednak relacja, tylko pisana z perspektywy własnych doświadczeń narratora metanarracja.

Uprzedzając pytania, czy polecam - tak, ogromnie. Rzućcie wszystko i idźcie czytać. Ale nie miejcie potem pretensji, że większość książek jest taka płaska i aż tak nie zachwyca.

#84

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 4, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Lauren Groff - Floryda

Groff zawiera w opowiadaniach to, czego tak mi brakuje u Munro - ascetyczny wycinek rzeczywistości, będący jednak pełną historią, bogatą w szczegóły i dającą czasem nawet wgląd w daleką przyszłość bohaterów, z zakończeniem, które nie każe wznosić brwi z irytacji, że ale co dalej. Ba, widzę siebie w niektórych z opowiadań, własne poszukiwania i rozedrganie, próbę ułożenia się ze światem, mimo że bohaterką opowiadań jest bezimienna matka, chwilowo sama ze sobą lub z dwójką swoich synów.

Niezauważalnie stałam się kobietą, która wrzeszczy, a ponieważ nie chcę być kobietą, która wrzeszczy, której dzieci chodzą wokół z czujnymi, znieruchomiałymi buziami, zaczęłam po kolacji sznurować adidasy i wychodzić na spacer na szarzejące ulice, zostawiając rozbieranie, mycie, czytanie i śpiewanie oraz układanie chłopców do snu mojemu mężowi, mężczyźnie, który nie wrzeszczy.

Nie chcę streszczać poszczególnych opowiadań, na tyle są różne (matka uciekająca od przemocowego hodowcy węży w narracji jej syna, doktorantka, która stoczyła się w bezdomność i życie niewidoczne dla systemu, dwie dziewczynki zostawione na florydzkich bagnach przez przestępców...), ale najbardziej dramatycznym dla mnie jest opowieść o urlopie na pustkowiu. Mąż odjeżdża, bo w zarządzanej przez niego nieruchomości zdarzył się wypadek, żona zostaje z dwójką małych synów. Podczas wkręcania żarówki spada i rozbija głowę, nie ma możliwości zadzwonić do męża, bo zasięg jest na dachu, a w koło szaleje wichura. Wstrząśnienie mózgu, dwa dni w malignie, tylko żeby nie usnąć, dwóch przerażonych chłopców, którym - mimo zaburzeń - trzeba dodać otuchy. Przerażająca pożywka na bezsenne noce.

Lokalizacją w większości przypadków jest Floryda - duszne, wilgotne, niebezpieczne miejsce zamieszkania autorki, jednak pojmowane nieco inaczej niż to jest opisywane w gazetach. W wywiadzie Groff (źródło) wyjaśnia: To kolebka amerykańskiej groteski w każdej możliwej dziedzinie. Jeśli coś dziwnego się gdzieś zdarzy, ludzie zadają zwykle pytanie: “To było na Florydzie, nieprawdaż?. Chciałam pisać o rzeczach, które są serio, a Floryda nie była serio; tłumaczenie własne. Wszechobecne węże, bagna, huragany i nagłe ściany deszczu, okolice odcięte od cywilizacji, stare domy pełne duchów przeszłości - to jest scenografia tego, co dzieje się w głowach bohaterek. Nawet kiedy jedna z nich - pisarka tworząca kolejną biografię Maupassanta - jedzie z synami do Francji, i Paryż, i francuska prowincja przypomina niebezpieczną, burzową Florydę.

Inne tej autorki tutaj.

#76

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 21, 2020

Link permanentny - Tagi: 2020, beletrystyka, panie - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Alice Munro - Odcienie miłości

Powinnam się poddać, ale nieustająco próbuję odkryć, skąd decyzja komitetu noblowskiego (i coraz bardziej się skłaniam do opcji, że chodziło o wybór najmniej kontrowersyjnego autora). Munro się doskonale czyta, ale absolutnie nic po lekturze mi nie zostaje; ba, zdarzyło mi się nawet przerwać opowiadanie w połowie, bo przysypiałam i po podjęciu lektury już nie pamiętałam, o czym jest. Plus, na co się już skarżyłam parokrotnie, opowiadania opisują jakiś wycinek z życia bohaterów, a czasem nawet jakieś wspomnienie, które po latach uaktywnia coś w ich życiu (albo i nie), ale nie mają zakończenia jako takiego. A to bohaterkę powiadomił ojciec, że jej matka umarła, więc bohaterka wspomina panikę, kiedy zobaczyła, że jej matka planowała się powiesić; co ciekawe, jej młodsza siostra pamięta historię jako żart, który matka chciała zrobić ojcu. Pierwszej żonie były mąż zwierzył się, że zdradza drugą żonę z kochanką. Dwaj bracia żyją obok siebie, jeden w cieniu drugiego, który podczas zabawy uszkodził sobie głowę i nie jest już tak sprawny intelektualnie jak wcześniej. O rodzinnej wyprawie, która mogła się zakończyć tragedią, ale na szczęście nie zakończyła, bo matka we właściwej chwili spojrzała na kąpiącą się córkę. O powrocie po latach do miasteczka i spotkaniu z dawną kochanką, która została żoną brata. I tak dalej.

Inne tej autorki.

#70

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 8, 2020

Link permanentny - Tagi: 2020, panie, opowiadania, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Sylwia Chutnik - Kieszonkowy atlas kobiet

Cztery opowiadania, które łączy lokalizacja - kamienica na Opaczewskiej w Warszawie, imiona bohaterek (różne warianty imienniczki Matki Boskiej[1], Marii), które czasem ocierają się o siebie, ale nie są siebie wzajemnie świadome. Bazarówa Mańka nasłuchała się czerniakowskich piosenek o podwórkowej Czarnej Królowej i marzyła o tym, żeby coś znaczyć chociaż dla jednej osoby, niekoniecznie dla wszystkich. Terroryzowana latami i zaniedbana przez matkę, bo brzydka i tępa, opuszczona przez męża, bo bezpłodna, wpadła w alkoholizm i w alkoholowym widzie rodzi dziecko-embrion, które tylko ona widzi[2]. Pani Maria Wachelberska (już nigdy Wachelberg!), poznaczona żylakami weteranka Powstania Warszawskiego, bywalczyni przychodni, do dziś się ukrywa. Bo może ktoś się domyśli, że tak naprawdę nazywa się Wachelberg i jako jedyna z rodziny przeżyła getto. Jej finalną kwaterą jest piwnica w kamienicy na Opaczewskiej. Paniopan Marian, cichutki, kulturalny, na rencie z powodu zniszczonego w wojsku przez heteronormatywnych kolegów kręgosłupa, ma śliczne mieszkanko na tejże Opaczewskiej, zręczne ręce i ogromne poczucie estetyki. Wreszcie Marysia, nastolatka, która wymyka się z mieszczańskiej kamienicy nocami, żeby potrząsnąć światem, wrzucić ziarenko do bezbłędnej maszyny. Niech coś się dzieje, niech się wszyscy obudzą.

Pomiędzy bohaterami pojawiają się archetypy kobiet, wytłuszczone w tekście - Wariatki, Święte, Kury, Handlary, Kiblary, Strażniczki Podwórek, Wdowy Cmentarne, Barmanki, Biurwy i wreszcie Buntowniczki, które - zapytane o motywację - skromnie odpowiadają: “Ach, nic takiego. Posprzątałam całe mieszkanie i taki mi właśnie przyszedł do głowy pomysł, żeby może coś rozpierdolić”. Atlas, jak tytuł wskazuje, nie jest fabularny; wątki kobiecych losów autorka wplotła potem w “Cwaniary” (i pewnie inne historie), gdzie głos tych, które są za kulisami, takie zwykle, pomijalne, nagle okazał się ważny.

[1] “Święta Bozia z góry zerka, jak nam w rękach tańczy ścierka” - szemrzą na kolanach pokolenia gospodyń w mantrze do Matki Boskiej Sprzątającej. Maria W* tytułuje się “Matka Boska Warszawska. Strzegąca samotnych dziewczyn wyruszających wilgotnymi kanałami. Narażone na wojenne zamiecie. Na gwałty, na degradację w szeregach żołnierskich. Na porwaną sukienkę, wyszarpniętą bieliznę. Panie generale, melduję posłusznie, że przyjmuję od dzisiaj pseudonim Matka Boska Żydowska, matronka wszystkich bojowniczek getta i powstań zbrojnych. Kobiet strzelających, bombowniczek, morderczyń, rebeliantek, sabotujących terrorystek, wariatek z karabinem. Kobiet-rewolucji, które w nocy kręcą włosy na wałki, żeby rano ładnie wyglądać na barykadzie. Którym podarły się ostatnie pończochy, więc kopiowym ołówkiem rysują sztuczne szwy na gołych łydkach.”.

[2] Tak, w tym momencie poległam, kiedy próbowałam czytać “Atlas” w okolicach końca ciąży, hormon nie pozwala się cieszyć fantastycznymi zdaniami autorki, jej obserwacjami ponad fabułą życia, reporterskim zapisywaniem mowy ulicy.

Inne tej autorki tutaj.

#64

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2020

Link permanentny - Tagi: panie, 2020, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Elizabeth von Arnim - Elizabeth i jej ogród

W 1896 roku do majątku Nassenheide pod Szczecinem przyjeżdża z pruskim mężem i trójką małych dzieci Elizabeth, Brytyjka pochodzenia australijskiego. Małżeństwo nie jest zbyt udane, bo mąż jest sztywny w poglądach na życie i role społeczne, Elizabeth cieszy się więc, że jej pan wyjeżdża często w interesach, zostawiając ją sama z największą, nawet przed dziećmi, miłością - ogrodem. Tu metodą prób i błędów, bo ziemia kiepska, światło niekoniecznie korzystne, a dodatkowo kolejni ogrodnicy mają swoje przyzwyczajenia inne niż fanaberie nieco egzaltowanej dziedziczki (jeden nawet jest chory psychicznie), usiłuje z zaniedbanego gąszczu zrobić kwiatowy raj. W recenzjach czytałam, że to “najnudniejszy kawałek książki, bo co kogo obchodzi sadzenie i odmiany róż”, więc jeśli ktoś się nastawia w tym pamiętnikarskim zapisie - od maja do kwietnia kolejnego roku - na wyrafinowaną akcję, to się rzeczywiście rozczaruje. Elizabeth fantastycznie opisuje swoje starania ogrodnicze, często autoironicznie, swój zachwyt przyrodą, która jest dla niej ratunkiem od oschłego męża (jak potem można przeczytać w źródłach, pozbawiającego ją na mocy pruskiego prawa zarobków za napisane książki) czy konwenansami.

Między wierszami jednak jest sporo o realiach epoki, przedstawianych często w ostrych opiniach męża Elizabeth, nie bez powodu zwanego Gniewnym. Niżej urodzeni powinni znać swoje miejsce w hierarchii, zarabiając grosze za pracę dla państwa i ciesząc się jak dzieci z drobnych prezentów, kobiety są od rodzenia dzieci, do czego są przystosowane tak, że nie czują bólu, tylko przyjemność, poza tym trzeba je regularnie bić, wtedy porządek świata będzie utrzymany. Elizabeth opisuje sąsiadkę, drobną bogobojną Niemkę, która twardą ręką trzyma swoją służbę, nie szczędząc im wychowawczych razów, oczywiście tylko dla ich dobra. Unika znajomych ze swoich sfer, buntując się przeciwko “bywaniu” w wielkim świecie, tego samego chce dla swoich córek, bo naturę i ogród ma w większym poważaniu niż splendor. Wymuszone przez znajomych przewlekłe wizyty (zwłaszcza przypadkowych ludzi - nieprzyjemnej Minory) są do przetrwania tylko dzięki poczuciu humoru i ucieczce w ogród.

Jest kilka wydań tej książki na rynku, ja mam to (link niesponsorowany); w środku piękne ilustracje ogrodów i kwiatów. Mogłabym oczywiście zrobić zdjęcie, ale nie zrobiłam, a książkę pożyczyłam mamie.

#62

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 17, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, beletrystyka, panie - Skomentuj


Joanna Bator - Rok królika

Julia Mrok, poczytna pisarka mrocznych powieści historyczno-romansowo-kryminalnych, decyduje się zniknąć, bo narasta w niej podejrzenie, że jej dwóch kochanków - Aleksander i Al (sic! może to znaczące, ale jest w końcu tyle imion...) - chcą ją zamordować. Dyskretnie wybiera pieniądze z banku, kupuje nową tożsamość, pozoruje śmierć, farbuje włosy, zakłada brązowe szkła kontaktowe, żeby ukryć blond włosy i zielone oczy, i jedzie przed siebie. Jeśli już to gdzieś czytaliście, to macie rację: “Zawiązaniem fabuły jest jej ucieczka po upozorowanej śmierci do Włoch, gdzie na tarasie wynajętego domu, z obciętymi i przefarbowanymi włosami, jeszcze pełna przerażenia po tym, co się stało, próbuje posklejać siebie samą” (tak, to “Pani wyrocznia”). Julia przeobraża się w Annę Karr, której siłą napędową stają się, ulubione również przez Julię, nagłówki tabloidów. Do Ząbkowic Śląskich przyciąga ją królik-morderca, w którego wstąpiła dusza zmarłej staruszki, rzucający się ludziom do gardła i terroryzujący miasto. Anna planuje rozwiązać tę tajemnicę, a przy okazji przypadkowe znaki - spotkanie blondynki Sandry, zdjęcie bliźniaczek-sierot, które rozdzielono, nieskładna opowieść menela Konkursowego Dziadka - każe jej właśnie w Ząbkowicach szukać śladów własnej przeszłości, zagubionej w domu dziecka. I ponownie, jeśli już gdzieś to czytaliście, to macie rację: “Alicja, pochodząca z Wałbrzycha dziennikarka, wraca po latach do miasta, z którego uciekła po rodzinnej tragedii - śmierci siostry, a potem ojca. (...) Odkopując historię dzieci, odkrywa też swoją własną” (to już własna fabuła Bator, Ciemno prawie noc).

To nie tak, że jestem rozczarowana, ale nie sposób nie zauważyć, że “Rok” jest połatany z kawałków mniej lub bardziej rozpoznawalnych, dodatkowo nieco rozepchany pisaną przez Annę powieścią, w którą wplata każdego napotkanego człowieka - poparzoną właścicielkę hotelu, chłopca-mężczyznę z zajęczą wargą, niesamowicie podobną do niej Sandrę, która może być jej alter ego/zaginioną przed laty bliźniaczką. Miasteczko jest małe, ale nieustająco się w nim błądzi; ma urząd, w którym każdy przyjezdny musi się zarejestrować, ale po kafkowsku nigdy nie jest czynny, reorganizacja, formularze się właśnie zmieniają, a dodatkowo zalało im piwnicę. Motyw tsunami, przypadkiem pojawiający się w dramatycznej narracji w mediach, zupełnie zignorowany w małym miasteczku, to powidok po reportażowym “Rekinie z parku Yoyogi”.

Tak jak to już zauważyła dees, to historia o kobietach dla kobiet, chociaż może nie do końca w typowym, przyjaciółki-na-zawsze ujęciu. Julia stroni od kobiet, jej uszkodzone ucho nie drga na historie, które opowiadają, woli zdecydowanie historie mężczyzn. Anna w Ząbkowicach wpada w sam środek Spa pod Królikiem, ultra-kobiecej spółdzielni terapeutycznej, głównie dla mężczyzn, których życie naznaczone jest stratą. Mierzi ją przyjaciółkowanie, miękkie zdrobnienia, oblepiające i rozlewające się jak biust kucharki-psycholog Basi; ale mimo niechęci Anna widzi siłę tych kobiet.

Żeby było jasne - to jest świetnie językowo napisana książka, wciągająca do ostatniej strony. Nie jest też tak traumatyczna jak “Ciemno prawie noc”, ale nie tak dobra, nie chcę jej czytać ponownie, po części nieco rozczarowana zakończeniem, po części wspomnieniami po zgrabniejszej poprzedniej powieści.

Inne tej autorki tu.

#54

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 3, 2020

Link permanentny - Tagi: panie, 2020, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Skomentuj