Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Do nadmorskiego pałacu w Kolbaczu zjeżdża zespół śledczy, bo gość z RFN nie dość, że zostaje znaleziony martwy, to jeszcze mieszkańcy pałacu - ogrodnik i dozorca z 18-letnią córką, kustosz pałacu i gospodyni/kucharka - spontanicznie pochowali denata na lokalnym cmentarzu. Odkopane zwłoki oczywiście noszą ślady przemocy, prowadzący śledztwo na zmianę opowiada o tym, co się dzieje, albo cytuje protokoły z przesłuchań i rozmów roboczych. Mieszkańcy twierdzą, że gościa zamordował duch, który regularnie nawiedza budynek. Cała akcja dzieje się w ciągu jednej nocy, a o poranku - po przejściu przez całą historię dawnych właścicieli pałacu - wyjaśnia się, po co tak naprawdę gość przyjechał do Polski, co chciał wywieźć i kto go zabił, co jest o tyle trudne, że a) najpierw wszyscy kłamią, b) potem każdy przyznaje się do zbrodni.
Książka pisana jest bardzo wymyślnym językiem, pojawiają się przedziwne frazy typu “nogi wystoperczone przed kominkiem”, dodatkowo protokoły chyba w założeniu mają pokazywać zabawne dialogi[1] podczas śledztwa. Na plus - zaczyna się od listy postaci, więc - jak odciąć osoby dodane dla kontekstu historycznego i wyjaśnienie nadnaturalne - liczba podejrzanych nie jest duża. Ślad prowadzi w daleką przeszłość, ale i wracają historie z okresu drugiej wojny światowej oraz nieustająca niechęć do Niemców[2]. Społecznie - nikt się nie dziwi, że niespełna 18-latka jest w ciąży ze znacznie starszym od niej mężczyzną, ważne, że się kochają. Prowadzący śledztwo kumpluje się ze swoim współpracownikiem oraz jest w kiepskich stosunkach z patologiem.
Się je: pieczywo, wędlinę, chleb z masłem i znakomitym dżemem.
Się pije: herbatę, spirytus (niechętnie, chociaż na miodzie), wódkę, bimber (na chrzcinach u naczelnika poczty, gdzie są wszyscy mieszkańcy niedalekiej wsi).
Się pali: fajkę ze zwykłym tytoniem z “Bosmanem”, ale zagraniczniak przywozi „Prinz Albert — Extra Cut”.
Szowinizm codzienny: kobiety utrzymują w tajemnicy tylko to, czego naprawdę nie wiedzą.
Się windykowało od władców: Czytałem jego [dawnego właściciela Kolbacza] listy. Do Albrechta Pruskiego o pięćdziesiąt tysięcy talarów, do Amsterdamu o pożyczkę, żebraczy list na Wawel, aby przynajmniej spłacili sześćdziesiąt tysięcy talarów, które Johann wyłożył na zakupienie w Hiszpanii insygniów koronacyjnych dla Zygmunta. Tu będzie się pan śmiał: król zamówił sobie w Domu Bankowym Johann Colbatz — młodą lwicę i ząb mamuta... To wszystko szło na kredyt. Płacił zaś Johann.
[1]
- Co to mogło być? - zastanawia się lekarz.
- Święty Mikołaj z mydłem.
- Dlaczego z mydłem? - zastanawia się Kunicki.
- Bo dziwnie, rozumie pan? Dziwnie, głupio i nijako.
[2]
- A to niby turysta, a to to, a to tamto. Grzeczne teraz, kłaniają się, gutenmorgen, a swoje robią.
- Niby co robią, pani Łasakowa?
- Niby to pan nie wie.
Inne z tej serii.
#101