Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Po co pojechałam do Berlina

No przecież nie służbowo na statek, to TŻ. Ja sobie pojechałam towarzysko załatwić kilka nie cierpiących zwłoki biznesów.

Przede wszystkim po to, żeby zwiedzić kulinarnie kilka nowych miejsc. Nie wstydzę się napisać, że uprawiam turystykę kulinarną i na wyjeździe wszystkie zdobyte kalorie liczą się połowicznie. Turek (na Am Köllnischen Park) smakuje uczciwie po turecku, nie skąpiąc warzywek, dolmadakii czy innych marynowanych papryczek. Niemiecki śniadaniowy zakątek na Akazienstrasse 28 oprócz miękkich kanap w niedziele[1] daje szwedzki[2] stół ze wszelakimi dobrymi goodies i książki w bookcrossingu (przeważnie niemieckie, ale da się coś po angielsku znaleźć).

Poza tym pojechałam po wiosnę. W zasadzie zamiast wiosny było takie trochę lato[3], ale nie będę narzekać. Wszystko kwitnie, pachnie, ptaszęta śpiewają, zwierzyna w zoo[4] co krok ma młode - a to słonię, to wydrzę czy inne pawianię, nie wspominając o małych alpaczkach czy innych ptaszętach.

I po miasto. Berlin jest dla mnie kwintesencją miejskości. Z pięknymi zakątkami, doskonale rozwiniętym metrem, którym jeździ się doskonale (aczkolwiek nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem ideę biletu 2-godzinnego "w jedną stronę"[5]), z sympatycznymi i kolorowymi ludźmi, których brakuje mi w Polsce. Z malowniczymi ryneczkami. Z pięknie odnowionymi kamienicami, połączonymi z nowoczesnymi domami, z niesamowicie zagospodarowanymi podwóreczkami. Powtarzam się, ale jakby nie ten język (moja niemczyzna jest przeraźliwie słaba i po dwóch słowach przełącza się automatycznie na angielski), to bym pojechała do Berlina mieszkać. Teraz już. W każdym razie każda wizyta w Berlinie to nowy miły zakątek, lista rzeczy, które chciałabym obejrzeć, rośnie.

Pojechałam też na zakupy, ale jakoś nie udało mi się ogarnąć faktu, że jakoś tak się składało, iż powroty z Berlina organizowaliśmy zwykle w sobotę bądź w poniedziałek. I dostałam na twarz pozamykane sklepy, co zapewne było w trosce o mnie, bo nie udało mi się wydać prawie żadnych pieniędzy. A chciałam! Naprawdę! Nie to nie.

[1] Bo w tygodniu dają śniadania z karty. Od 9 do 23. Uwielbiam miejsca, gdzie można bułeczkę z serkiem, tosta z marmoladą czy jajecznicę o dowolnej porze.

[2] J. (Holender) objaśnił mi, że bohater Muppetów, u nas i wśród reszty świata nazywany jest Swedish Chef, w Szwecji jest nazywany Polskim Kucharzem. Ke?

[3] No jakoś nie umiałam mentalnie przeskoczyć faktu, że półtora tygodnia temu sypał sążnisty śnieg i nie wzięłam ze sobą sandałków. Nierozważnie. W każdym razie w aptekach mówią po angielsku, a zmasakrowane paluszki da się obkleić plastrem dla dzieci. W zwierzątka.

[4] Zoo w Berlinie jest zoem wyczynowym, wielkim i rozległym. Po przejściu 2/3 mimo kilku przerw kondycyjnych, polegających na malowniczym zaleganiu na okolicznych ławeczkach, odpadła mi dupa i zwiedzanie akwarium i części zagródek odłożyłam na później.

[5] Zakładam, że dopóki zmieniam linie i nie wracam żadną, którą już jechałam, to jestem w prawie.

EDIT: GALERIA ZDJĘĆ z Zoo i Berlina.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 5, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 10

« Mary Doria Russell - Wróbel - She looked good in ribbons »

Komentarze

Marcin S.

Ad 2. Z całych sił dementuję. Swedish Chef po szwedzku to Svenske kocken i z polskimi kucharzami nie ma nic wspólnego, prócz bycia kucharzem. Zweryfikowane u podręcznych Szwedów :-)

Ad 5. Podejrzewam, że jest to najprawdopodobniej w pełni lege artis – przynajmniej w moim wypadku Berlińczycy nie protestowali.

A w Sztokholmie też wiosna… Aż się chce żyć.

wonderwoman

kocham berlin również. i w dupie mam,że znajduje się u niemieckich oprawców (albo zostałam porządnie zgermanizowana). porządek, czystość i tak kolorowo… i to nawet jak się pojedzie w zimie…
i również. gdyby nie ten niemiecki (choć lepszy niemiecki niż francuski!), to bym do berlina teraz, zaraz, w tej chwili.
(a może sobie zrobimy w berlinie komunę, co? z miękkimi kanapami, blisko wszystkiego… ech…)

Zuzanka

@Marcin, dzięki, już druga osoba mi potwierdza, że kolega Holender mnie bezlitośnie oszukał. Zemsta moja będzie straszna. Wonderwoman, zdecydowanie. Miękkie fotele, tak. I knajpki śniadaniowe.

Theli

Jesteś pewna, że w 5. nie mylisz dwóch typów biletów? Dwugodzinny to dwugodzinny, możesz sobie jeździć do woli.
http://www.bvg.de/index.php/en/Bvg/Detail/folder/767/rewindaction/Index/id/2935/name/Single+Ticket
Znajoma Berlinka też tak kiedyś twierdziła (i pewnie nadal twierdzi, trzeba by pojechać spytać ;) ).

Zuzanka

Jestem pewna, że nie mylę, zwłaszcza że: „interrupt your journey as often as you wish. Return and round trips are not permitted. Return trips are journeys in the direction of the starting point on the same line as on the outward journey” ;->

Theli

Właśnie doczytałam to samo zdanie i chciałam się poprawić :)
Ciekawe, jak definiują ,,to a point near this,’‘ ? ;)

Zuzanka

No to jest takie śliskie właśnie. Zakładam, że na przykład z Alexanderplatz trzeba pojechać na Hermannplatz bezpośrednio (północ-południowy wschód), a nie powinno się jechać przez Berlin zoo dłuższą trasą (zachód, południe, wschód).

Theli

Nie piszą nic, że trasa ma być najkrótsza, tylko że nie może się zapętlać. Trzeba by jednak spytać jakiegoś Berlińczyka.

Agg

W niedzielę jakieś tam zakupy można (było?) zrobić na Hauptbahnhofie. Jasne, że to nie jest jakiś wielki wypas.
Oni zadziwiająco często mają niedziele handlowe, jak siedziałam kiedyś w Niemczech miesiąc, to były ze dwie. Wtedy sklepy były czynne, uwaga, od 12 do 15!

Zuzanka

No, a ja się nastawiłam na wypas. Wodę mineralną i kanapkę to ja mogę na stacji benzynowej, ale nie było to moim celem ;->

Skomentuj