Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Leszek Talko - Talki w podróży

Wstyd powiedzieć, ale jest to kolejna książka, podczas czytania której myślałam "Mogłabym sama ją napisać, tylko się spóźniłam" (chociaż pewnie wymyślanie błyskotliwych tytułów rozdziałów nie poszłoby tak sprawnie, jak Talce czy Cotowi [2019 - link nieaktualny]). To zbiorek felietonów opowiadających o dwóch podróżach Talków dookoła Polski; w pierwszą wybrali się z półtorarocznym Młodym (jasne jest więc, że ciekawsze są traktory, wiejskie koty, żuczki-gnojaki i żubry), w drugą już z parką Młodych - odpowiednio 5 i 6,5 letnich (tu trzeba już umilić młodzieży podróż co bardziej cenzuralnymi legendami i równie ocenzurowaną wersją CB radia). Żeby nie było za prosto, pojechali polami, wioskami i opłotkami, żeby obejrzeć to, o czym w poważnych przewodnikach "Polska w weekend" nie piszą. I jak podczas czytania miałam ochotę popełnić pełną zachwytu notkę o zgrabnie napisanej, zabawnej, ciekawej i jeszcze do tego świetnie czytalnej książce, tak im dalej w las, tym bardziej mroczniej mi się robiło i kluł mi się w głowie coraz zjadliwszy paszwil.

Czemu? Bo książka odpowiada na żywotne pytanie, które czasem zadają mi znajomi, czemu nie spędzam urlopu w Polsce, skoro jest tyle pięknych miejsc do obejrzenia. Właśnie z tego powodu, że miejsca te są ciągle obudowane post-prlowskim "niechcemisiem", bez względu na zasobność portfela trafienie do dobrej restauracji (a nie takiej, gdzie są pierogi z mrożonki, pizza z brzoskwinią odgrzewana w mikrofali, zupa z proszku czy grzanki z kartonika), nie wspominając o jakości i dostępności miejsc noclegowych poza większymi miastami (szybki rzut oka na booking.com - Polska 990 hoteli/hosteli itp., dla porównania 645 hoteli w Berlinie). Do tych pięknych miejsc prowadzą też drogi, czasem nawet wyasfaltowane, ale asfaltu spod łat nie widać. Ba, mamy zabytki, pałace, cmentarze, góry, lasy i doliny, co z tego, jak przez ostatnie kilkadziesiąt lat w zameczku przechowywano węgiel bądź hodowano prosięta, a ostatnie 20 lat sprawiło tylko, że zmieniło się podejście: z dawnego "państwowe, czyli niczyje" na "jak wróci prawowity właściciel, to naprawi". Przy miejscach odwiedzanych przez turystów nie ma przewodników, albumów czy infrastruktury (przepraszam, ale jak dla mnie jedna restauracja w Rogalinie i okienko z lodami to boleśnie mało), czasem siedzi pan Józio czy pani Halina i za 2 zł od łebka może opowiedzieć zabawną historię. I tak jak na to patrzę, to zwyczajnie nie chce mi się. Jedyną barierą za granicą jest język, ale jak do tej pory nawet na Tajwanie da się radę porozumieć, czasem tylko nadużywając rąk. Nie chcę jechać nad polskie morze, gdzie jedyną atrakcją jest smażona ryba, a za pieniądze porównywalne z czterogwiazdkowym hotelem w Luxemburgu nocować w klockowatym domku z oknem wychodzącym na śmietnik. Nie chcę na polską wieś. Nie chcę do większości polskich miast. Może się zmieni za jakiś czas, bo się zmienia, ale na razie wybieram obmierzłe luksusy i dobrze dozowany lokalny folklor za granicą za wcale nie bardzo większe pieniądze.

Talka warto poza tym ze względu na śliczne poboczne historyjki (i cieszące namiary na miejsca, do których jednak warto).

"Powinno mnie tknąć już przy menu.
- Co to jest? zapytałem sympatycznej, bardzo polskiej kelnerki w chińskim fartuszku, wskazując pozycję w menu.
- To taki jakby kapuśniak, ale z grzybami chińskimi - wyjaśniła.
- A ta pozycja? - wskazałem następną zupę.
- A to jakby kartoflana, ale z chińskim makaronem - powiedziała.
- A to mięso?
- To jakby schabowy, ale z chińskim sosem".(...)
Pani kelnerka w restauracji chińskiej znała odpowiedź na nurtujące nas pytania.
- Klient lubi zjeść coś egzotycznego, ale żeby miało znajomy smak. Potem konsument sprowadza znajomych lub rodzinę i mówi: "to chińskie danie, ale smakuje jak schabowy". Bardzo nam się to sprawdza".

Alex, przemiły Niemiec mówiący po polsku, (...) zapytał wczoraj wieczorem swoją uroczą polszczyzną:
- Ale właściwie po co wam ten Dolny Śląsk, skoro się nim nie opiekujecie?

To ja, proszę państwa, wrócę, jak się zaczniemy opiekować.

PS Ostatnia strona jest smutna.

EDIT: Z Madagaskaru:
Alex the Lion: Whoa! Hold up there a second, fuzzbucket. You mean like, uh, the "live in a mud hut, wipe yourself with a leaf" type wild?
Julian: Who wipes?

Inne tego autora tu.

#26

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 2, 2009

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, podroze, 2009, reportaz - Komentarzy: 31

« Unter den Linden - Andriej Krukow - Kryptonim "Pingwin" »

Komentarze

siwa

Mogę się z Tobą pokłócić kontr-notką, ale wieczorem. Obawiam się, że jak PL zacznie spełniać Twoje normy będę zmuszona jeździć do Rumunii i Albanii ;)
Chroń nas Bogini przed booking.com, hotelami w cenie tych w Luksemburgu i eleganckimi restauracjami zamiast GS-ow. APAGE ;)

Zuzanka

Ależ prosz Cię bardzo. Polska dla siwej, oddaję walkowerem.

siwa

Mieczów u nas dostatek, ale i te przymiemy, a ja Waśni darowuję Niderlandy ;)

Zuzanka

Niderlandy bierę. Od ręki.

stardust

Przeczytalam na jednym oddechu caly czas sie podszczypujac czy to aby nie moje wspomnienia z ubieglorocznych wakacji w Polsce opisalas. Sa ladne miejsca w Polsce ale serwis lezy na cztery lopatki i w dodatku jest bardzo drogi. Masz swieta racje ze za niewiele wiecej mozesz wypoczywac w prawdziwych kurortach. Ja z kolei chcialabym w wakacje miec warunki lepsze niz mam na codzien, a tymczasem przyjechalam z moim amerykanskim mezem do krainy rozpaczy. Maz byl bardzo kochany, wyrozumialy i slowem na nic nigdzie nie narzekal przez te 3 tygodnie, ale po powrocie zapytalam "to co, pojedziemy jeszcze kiedys do Polski?" odpowiedz brzmiala "jak bedziesz chciala to dlaczego nie" Dla mnie w tym "jak bedziesz chciala" bylo wszystko, chociaz do dzis nic nie skrytykowal. Z Polska laczy mnie sentyment, bo tam sie urodzilam, ale czy warto pracowac caly rok zeby w wakacje katowac sie tylko dla sentymentu? Jest tyle pieknych miejsc na swiecie.

Zuzanka

Więc ja nie wymagam luksusów nawet. Ani kurortów. Ja lubię, jak jest ładnie, czysto, jest nieśmierdząca toaleta, a zapowiadana w menu ogórkowa będzie smakować ogórkami (a w hotelu internet i niezagrzybiony prysznic). Uwielbiam małe knajpki z 5 stolikami, z właścicielką, co przy drugiej wizycie traktuje mnie jako stałego gościa, malutkie sklepiki z charakterem, targi czy winnice, gdzie sprzedawane jest wino własnej roboty. Ale odmawiam PGR-ów, sklepów typu mydło i powidło, gdzie dostanę do wyboru nieświeży jogurt jednej marki, restauracji z surówką z kap-kisz do wszystkiego i czesania mojego portfela, bo turysta to bogaty dureń.

siwa

Pudrujecie hardcore. Łazienkę i zgrabny kibelek należy wozić ze sobą. Jedzenie na wyjazdów jest dla mięczaków, panie z 5 stolikami czeszą kieszeń po prostu umiejętniej. Pewno mogłoby być ładniej, czyściej, ale to niewielka cena za odrobinę braku cywilizacji i horyzont niekoniecznie zmeliorowany.

Zuzanka

Ja jednak jestem z frakcji, że ludzie mają różne żołądki, a nie statystyczne.

stardust

Zuzanka masz racje, ja tez nie jestem ksiezniczka:) W Meksyku znalazlam wlasnie knajpke z 6 stolikami ktrorej wlascicielka pobiegla po jajka jak przyszlismy na sniadanie, bo nikt tam nie przychodzil, wiec pani kupowala jak musiala, ale urzekly mnie obrusy z materialu a nie ceraty i menu w jezyku angielskim oprocz hiszpanskiego. W Polsce, tylko jedna restauracja miala menu po angielsku (Ariel w Krakowie) reszta nawet w bardzo turystycznych miastach olewa, bo to turysta pownien sie nauczyc polskiego. Czysta lazienka? Jak bedziesz w okolicach Opola Lubelskiego to sie zatrzymaj i idz za wechem, ale bron boze nie wchodz:))) Ja musialam niestety...brud, smrod, papier toaletowy o strukturze tektury falistej na gwozdziu wbitym we framuge drzwi i brak zarowki w kabinie, za to much pod dostatkiem albo i wiecej. Hotel w Toruniu - jeden recznik na osobe i to wielkosic sciereczki do naczyn. No nie wiem, ale sa ludzie ktorzy sie jednak myja i wycieraja. Restauracja w Lodzi - wyszlismy nieobsluzeni po 1.5 godzinie i to jeszcze z awantura i manadzerka (za taka sie podala ta pani) skasowala nas za piwo ktore wypilismy czekajac na dania zamowione 1.5 godziny wczesniej. Ja tez lubie oprocz kurortu wiedziec normalne zycie danego kraju i lubie sie szwedac tam gdzie normalny turysta sie nie szweda. Ale lubie sie tez umyc w hotelu i spac na w miare wygodnym lozku a nie zawalajacej sie wersalce, w ktora wpadl moj maz i z ledwoscia sie wydostal. No wpadl chlop do skrzyni bo sie zawalala. Jesli siwa uwaza ze to jest w porzadku to raczej mamy zupelnie inne oczekiwania.

siwa

siwa nie korzysta z hoteli i restauracji. Oraz doceniam, że BYŁ papier o jakiejkolwiek fakturze. Uważam, że to niewielka cena za (jak wspomniałam) brak cywilizacji. Nie obraźcie się Panie, ale nie ma przymusu jeżdżenia po polskich krzakach, jest tyle pięknych zadbanych, wyrównanych krajów. Niestety mam świadomość, że dożyjemy Waszych norm, a potem będziemy za 5-cyfrowe kwoty jeździli szukać dziczy w Afryce.

Zuzanka

Ale mi cały czas umyka, po co brak cywilizacji. Ja jestem miejska, lubię cywilizację.

siwa

W mieście jest cywilizacja i hotele... Nawet niekoniecznie z zapadniętymi wersalkami. A ja lubię PGRy i zapadnięte wsie. Wizja hoteli i asfaltu w miejscach gdzie mam las i szutrówkę -- nie bardzo.

Jajcuś

Ja też jestem miejski. Cały rok spędzam w mieście (ale też nie z tych „zbytnio ucywilizowanych” Warszawa, czy Katowice, to już nie dla mnie), wśród cywilizacji. Wakacje to ma być odmiana. Lasy, łąki, rzeka, jezioro, dzikie zwierzęta. I tyle Internetu, żeby można było pocztę poczytać i może parę blogów przejrzeć. Z cywilizacji na wakacjach wystarczy mi prąd, GPRS, łazienka z ciepłą wodą i w miarę wolne od komarów miejsce do spania.
Przecież rano po śniadaniu się idzie do lasu, czy w inną cholerę, a gdy się wraca wieczorem, to człowiek zaśnie wszędzie i nawet to czy jest brudny nie będzie mu przeszkadzać ;)
Oczywiście jak są do tego jakieś luksusy to lepiej… ale nie to jest najważniejsze.

Stworek

Hahaha :) Z dwóch dostępnych frakcji wybieram zdecydowanie "dzikusów". W końcu stworek ze mnie.

Zuzanka

Ale tu nie ma żadnego głosowania ani wyborów. Mnie naprawdę nie przeszkadza, jak ktoś lubi się nie myć, jeść konserwy w lesie i łapać radio za pomocą samodzielnie zmajstrowanej cewki (sprawdzić, czy nie moczowej).

Stworek

Mnie też nie przeszkadza kiedy ktoś woli przyzwoity hotel w cywilizowanej okolicy, każdy wybiera to, co lubi i nie ma sensu tego oceniać. Ale dla siebie wybieram dzicz. Zawsze podobały mi się najbardziej zaniedbane, zapuszczone (i opuszczone :)) zarośnięte dziko miejsca.

stardust

Rok temu z okazji okraglych urodzin mojego meza zafundowalam dla nas dwojga tydzien bez cywilizacji. Byl to B&B niecale 200 km od Nowego Yorku czyli miasta w ktorym mieszkamy. Osrodek skladajacy sie z 7 domkow i domu glownego w ktorym jest 5 pokoi biorac pod uwage fakt ze kazdy pokoj i domek jest przeznaczony tylko dla 2 osob nie moglo tam byc wiecej niz 24 osoby. To wszystko znajduje sie w absolutnej gluszy i do najblizszego miasteczka trzeba jechac ok 20km. blizej sa tylko laki, lasy i gory. W calym osrodku jest jeden telefon nalezacy do kierownictwa osrodka, nie ma telewizorow, nie ma internetu jest tylko CD player z CD tylko z relaksujaca muzyka. Wynajelam domek z dwoma kominkami, lazienka z jacuzzi, hamakiem w lazience, mielismy codzienne masaze w prywatnosci wlasnego domku, wszystkie posilki mogly byc przynoszone do pokoju albo mozna bylo chodzic na nie do jadalni glownego domu. Przez caly tydzien mialam mozliwosc nie widziec nikogo poza wlasnym mezem i sarenkami, zajacami i jeszcze inna zwierzyna przychodzaca pod okna domku. Domki i dom glowny sa rozstrzelone w odleglosci ok. 5 min drogi od siebie, tak ze nikt nikogo nie musi widziec ani slyszec. Spedzilismy tam przepiekny tydzien tylko w towarzystwie natury i takiej ciszy ze slyszalam bicie wlasnego serca, bez zadnej cywilizacji, ale w komforcie i czystosci. I kosztowal mnie ten tydzien dla nas dwojga mniej niz jeden bilet lotniczy w obie strony do Polski. W takiej naturze i braku cywilizacji bardzo chetnie spedzam czas, ale zapach przepoconych z braku mozliwosci higienicznych cial jakos nie komponuje sie w moje wyobrazenie o naturze.

Jajcuś

stardust: A jakie to trzeba mieć wspaniałe możliwości higieniczne, żeby nie śmierdzieć potem? Woda lecąca zwykłego „wiejskiego” prysznica nie myje? Jacuzzi jest konieczne, żeby mieszczuch nie śmierdział?
No i chyba tu nikt nie sugeruje, żeby z Nowego Yorku do Polski w krzaki jeździć na urlop. Po prostu, zdaniem niektórych, nie ma sensu wyjeżdżać z Polski, żeby się w kurorcie na Krecie zamknąć, skoro tu można całkiem miło wakacje spędzić.

asiaque

słowo kluczowe: WYBÓR.

stardust

Jajcus - ja tez myslalam ze do tego zeby nie smierdziec to potrzeba tylko wody i kawalka mydla, ale dlaczego ludzie w autobusach i pociagach jednak zalatuja nieswiezoscia i to byl wrzesien wiec upaly juz sie skonczyly, nie odwazylabym sie pojechac w pelni lata.
Asiaque - masz racje, to kwestia wyboru. Mialam kiedys znajomego ktory mowil "jeden lubi pomarancze a drugi jak mu skarpetki smierdza" :)) ja wole pomarancze.

KAnusia

I tym sposobem wyszło, że mój wybór jest mojszy, a inne śmierdzą. Uroczo ;)

asiaque

Stardust: szło mi raczej o to, że w Prawdziwej Europie masz o niebo większy wybór w kwestii tego, czy życzysz sobie łazić w traperkach po górach i wąchać kwiatki i krowie placuszki, śniadać u lokalnego górala, a kąpiel brać w strumyku, czy też może jednak spędzić wakacje w warunkach bardziej cywilizowanych, a za nieobłędne pieniądze.

Dobrze taki wybór mieć. Inaczej szczęśliwi są tylko turyści traperkowi, dumnie niekorzystający z hoteli i restauracji. (Tu wstawić horrory z czasów studenckich: bełt z konserwy tyrolskiej, cebuli, makaronu i zupki grzybowej Winiar gotowany w kociołku nad ogniskiem. I tak przez całe wakacje. Normalnie coś wspaniałego.)

Theli

Zuzanka, są wyjątki. Trafił mi się i pensjonat w Zawoi, gdzie właścicielka wcześniej otworzyła kuchnię, żeby nam zrobić śniadanie przed odjazdem jak i bar w Krakowie, gdzie na pytanie: ,,czy jest /cośtam/ na śniadanie?'' usłyszeliśmy ,,nie ma w karcie, ale możemy zrobić''.
I jeszcze jeden pensjonat w Międzygórzu, gdzie kelnerka zrobiła nam kawę z własnych zapasów, bo prądu nie było i nie mogła ani kasy otworzyć ani włączyć ekspresu.
Aha, jestem z frakcji ,,cywilizowanych niebogatych'' - ma być czysto, nie musi luskusowo.

stardust

Tez moge polecic pensjonat w Krakowie przy ul. Poselskiej, czysto, dwa reczniki (nie za duze ale dwa) lozko wygodne, pani bardzo mila i rowniez mimo ze w opisie nie bylo ani kawy ani sniadania w pensjonacie to dostalismy czajnik elektryczny, kawe i mleko do pokoju. Tak samo wygodnie i czysto bylo w hostelu w Warszawie (nie pamietam w tej chwili nazwy) rowniez wygodne duze lozko, duze reczniki (2 na osobe) i w korytarzu kuchnia gdzie mozna bylo zrobic sobie kawe czy cos nawet do jedzenia. Niestety w Warszawie spedzilismy tylko
ostatnia noc przed odlotem. Ale to sa perelki, kto by sie spodziewal ze hostel moze miec lepsze warunki niz hotel w Toruniu, mimo ze ten drugi duzo drozszy?

Zuzanka

Theli, no właśnie problem z tym, że to są - jak sama zauważyłaś - wyjątki. Ja bym wolała, żeby wyjątkami były śmierdząca sławojka, zapadnięta wersalka w pokoju gościnnym "u baby" czy zagrzybiony prysznic.

Wojtek z młyna

Ja też staję po stronie "dzikusów". Nie mogę inaczej, jako orędownik "wypoczynku prawie bez cywilizacji": http://mlyn.trudna.pl :)
Poza tym, jeśli ktoś jest turystą w stylu "zachodnim", to w RP też ma dokąd pojechać - są pensjonaty i hoteliki, które trzepią kieszeń trochę mocniej, ale zapewniają sporo komfortu.

stardust

Kazdy ma prawo swoje zapracowane pieniadze wydawac tak jak lubi, ja swoje wydam chetnie na lusksusy:))) bo lubie. Na to pracuje caly rok ze jak jade na urlop to chce wypoczac. Owszem fajnie sie wypoczywa na lonie natury, ale ja jeszcze do tej natury potrzebuje dobra restauracje w poblizu, szczegolnie taka z dobra droga dojazdowa, zebym nie musiala sie modlic czy dojedziemy, czy tez nie, bo droge rozmoczyly deszcze. A restauracja serwuje schabowe w chinskim sosie (bardzo mi sie to podoba) Przyzwyczailam sie do innego zycia i skoro nie musze rezygnowac to po co? Mysle ze ostatnia podroz do Polski (nie mylic z Europa) juz odbylam. Wojtek ma racje ze w Polsce hotele i pensjonaty skubia, niech nawet skubia, ale niech cos za to oferuja. Ja nie mam problemu z placeniem jesli warto. Obejrzalam strone Mlyna w Trudnej i moze nawet nie przeszkadzalyby mi takie warunki, ale juz nie w tym wieku, czlowiek robi sie tez wygodny z wiekiem;))

Wojtek z młyna

Zwykle w pensjonatach, w których bywaliśmy nie można było się czepiać - stosunek cena/jakość był odpowiedni. Kilka adresów mogę polecić, ale to już na priv - wystarczy, że siebie bezczelnie tu reklamuję. :)

Srebrna

I "u baby" rozne bywaja standardy. Czasem sa zapadniete wersalki, albo w ogole pietrowe lozka skrzypiace potepienczo, do tego lazienki wylane betonem (zimne jak piwnica) albo wylozone rozmieknietym drewnem. Moga tez byc malo wyrafinowane, ale porzadne tapczany, zamykajace sie i wykafelkowane kabinki prysznicowe oraz kuchnia dla lokatorow z 24h dostepem, czajnikiem elepstrycznym i pelnym wyposazeniem. Niestety, druga opcja trafia sie znacznie rzadziej :/

Poniewaz ostatnie 3 lata jak gdzies jedziemy, to zwykle z dzieckiem, to dla mnie wymagane elementy zwykle mieszcza sie w standardach raczej wyzszych schroniskowych schroniskowych niz hotelowych - w hotelach np. rzadko widuję czajnik w pokoju, a o 3 w nocy czasem ciężko zdobyć ciepłą wodę na zrobienie mleka biednemu małemu człowiekowi. Ale na sale zbiorową, łazienkę w osobnym budynku albo wygódkę drewnianą to już bym się nie zgodziła :> Czasy nocowania "na glebie" w Keremarosie były 8 lat temu.

JoP

Tak, to taka niby wesoła książka, w gruncie rzeczy bardzo smutna. Jak śmieszna, to głównie dlatego, że człowiek ma Schadenfreude, bo ktoś miał takie same przygody jak on: z babą, której się nie opłacało, mieliśmy nieprzyjemność w Zakopanem (długi weekend liczył 5 dni, my sobie głupio wymyśliliśmy 3 dni w Zakopanem, 2 na Słowacji, i baba zapytana o nocleg na trzy dni oświadczyła, że tyle to jej się nie opłaca i… zaczęła przed nami uciekać sprintem); w przypadku gdańskiej gastronomii miałam do czynienia ze znacznie większą próbką statystyczną niż państwo Talkowie i były to mocno niemiłe przeżycia (po serii bolesnych dla żołądka i kieszeni eksperymentów skończyliśmy tak, że jadaliśmy codziennie w Trattoria La Primavera (ciekawe, czy jeszcze istnieje?), nietaniej, ale przynajmniej dobrze karmiącej).

W 100% podpisuję się pod opinią na temat polskiej kuchni - u nas, w mieście liczącym podobno 350 lokali w obrębie samego Starego Miasta nie ma knajpy z polską kuchnią o sensownym stosunku jakości do ceny. Ze dwie drogie i niezłe są, ale raczej służą do wywierania wrażenia na gościach niż w celu zjedzenia niedzielnego obiadu albo wpadnięcia ma kolację z TŻ po pracy. Jest parę znośnych barów z domowym jedzeniem, ale osobiście nie zawsze mam nastrój na klimaty "cerata na stole, jedz i spadaj, bo inni czekają", no i działają przeważnie w dni powszednie, zamykają się też wcześnie. Cały środek cenowy to koszmar dla niewymagającego bądź jednorazowego turysty, czyli mutacje niesławnego Chłopskiego Jadła, czyli standard pierogów z mrożonki, barszczu z kartonu i pół-przypalonych, pół-surowych placków ziemniaczanych za wcale niesymboliczne pieniądze. (MyBestFriend, z którym zastanawialiśmy się nad tym fenomenem, postawił hipotezę, że tubylec nie jest skłonny zapłacić więcej za to, co i tak ma w domu, więc albo tanie bary, albo drożyzna z wartością dodaną w postaci "bigosu Wielkiego Łowczego" i "przepiórek nadziewanych figami".)

Zuzanka

Ja w Poznaniu mam kilka pewniaków, co do których wiem, że będzie dobrze i przyzwoicie cenowo. Gorzej w plenerze - jak na razie próby lokalnej turystyki kulinarnej po Wielkopolsce nie przyniosły nic ciekawego, nie wspominając o dalszych okolicach. Inna rzecz, że w Norymberdze też się srogo nachodziliśmy, zanim znaleźliśmy malutką restauracyjkę, która miała uczciwe sznycle, lokalne piwo i sery (za to przechodziliśmy koło mnóstwa pizzerii, kawiarni czy sieciowców).

Skomentuj