Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Smutny, schorowany 50-latek, wynajmuje pokój w mieszczańskim domu[1], żeby... no właśnie nie wiadomo, co - nie robi nic, tylko się snuje. Trochę czyta, trochę pije, trochę spaceruje, unika ludzi, wreszcie któregoś dnia znika. Syn właścicielki domu, smętny pracownik biurowy, odnajduje dziennik lokatora i decyduje się go przedstawić światu[2]. Harry, tajemniczy lokator, rzeczywiście nie nic nie robi, poza czytaniem, snuciem się, cierpieniem z powodu licznych (choć bliżej nieokreślonych) schorzeń, jadaniem tu i ówdzie (ze szczególną predylekcją do młodych win alzackich) i rozważaniem kwestii zakończenia swojego marnego życia za pomocą brzytwy, sznura lub trucizny. Próba spotkania towarzyskiego z niegdyś lubianym profesorem kończy się irytacją, obrażeniem gospodarza i ucieczką; jest też kulminacją największego życiowego problemu Harry'ego, który nie czuje się ani człowiekiem (bo rządzą nim zwierzęce impulsy, nie pozwalające mu być grzecznym członkiem społeczeństwa), ani wilkiem (bo jest za mało dziki, żeby biegać bez ubrania i mordować). Za pomocą nierealnych znaków (migające magiczne litery reklamujące teatr dla nienormalnych, broszurka o dwoistym człowieku-wilku) trafia na Herminę, młodą kurtyzanę, która okazuje się go rozumieć (chociaż nieustająco drwi z niego) i pokazuje mu, jak czerpać z życia radość (w skrócie - taniec, seks, w tym homoseksualny oraz miękkie i twarde narkotyki). Finałem jest bal maskowy, zakończony deliryczno-narkotyczną przechadzką po bezdrożach umysłu Harry'ego.
Nadrabiając zaległości w tzw. literaturze kultowej, ze smutkiem stwierdzam, że niekoniecznie warto. Lektura "Wilka stepowego" nie prowadzi do czegokolwiek (poza poczuciem, że drugs are baaad mkay). Domyślam się, że w dwudziestoleciu międzywojennym była to rzecz przełomowa, zwłaszcza w kwestiach obyczajowych, ale sto lat później jakoś nie porywa. Dodatkowo, jeśli się nie lubi zakończeń leniwie otwartych ("nie wiem, co mi się roiło pod wpływem narkotyków, a co było naprawdę"), a ja na ten przykład niespecjalnie, to można do końca nie dotrzymać.
[1] Na półpiętrze którego stała araukaria, moje nemezis podczas słuchania audiobooka; lektor uparcie artykułował ją jako "aurakarię", budząc moją żywiołową chęć poprawienia. RAZ się pomylił i przeczytał prawidłowo, prawie że zaczęłam klaskać.
[2] Co oznacza, że kończy się przedmowa, a zaczyna dziennik, a do właścicielki domu i jej syna już nie wracamy.
#62/13