Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Z głowy, czyli z niczego

Nie choruję

... ale doskwiera mi. Wkurzam się idiotycznymi zakazami (zamknięte lasy; umundurowany decydent może określić, czy moje wyjście z domu to rzeczywista potrzeba, czy fanaberia, a fanaberię poczęstować mandatem; czytam o tym, czy wymiana opon to konieczność #idonteven), ale przeżyję. Mieszkam na zadupiu, nikt mnie zatrzymuje, jak idę wietrzyć głowę. Odwołałam rezerwację na majowy wyjazd na Rugię. Tkam w głowie czarne scenariusze, co jeszcze zniknie z mojego życia lokalnie (nie będzie frytek z sosem serowym na Nocnym Targu Towarzyskim, bo nie będzie NTT; goodbye śniadania w Republice Róż; baseny i jeziora zagrodzone mimo upałów; nie wpuszczą mnie do Ogrodu Botanicznego ani Dendrologicznego czy Palmiarni; Wielkopolska w weekend straciła rację bytu; mogę tak długo), trochę dlatego, żeby nie skupiać się na myśleniu o dramatach rzeczywistych i możliwych.

Z ostatniego miesiąca w zasadzie nie mam wspomnień. Raz wbiliśmy się na Łęgi Rogalińskie, kiedy jeszcze było można. Bardzo nie lubię nie mieć wspomnień.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 8, 2020

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Skomentuj


O wszystkim w czasie zarazy[1]

Zacznę od wstępu, że tak, wiem - jestem w pozycji najbardziej uprzywilejowanej. Mam pracę, w której mogę wszystko ogarnąć za pomocą laptopa, współdzielonych plików, narzędzi do zarządzania zadaniami i telekonferencji; mogę bez problemu pracować z domu z kotem Burszykiem na kolanach[2], projekty się będą toczyć. Mam duży dom, w którym nie siedzimy sobie na głowie, z wydzieloną przestrzenią do pracy i zamykanym pokojem dziecięcym, a dziecko jest na tyle duże, że nie muszę kontrolować, czy sobie nie rozbija głowy albo nie źre proszku do prania. Ba, mam oszczędności, więc mogłabym w pańskim geście wykupić przedrożone maseczki ochronne z Allegro i codziennie nosić nową. Nie jestem w grupie ryzyka. Więc to, co poniżej, to są #problemypierwszegoświata, zdaję sobie sprawę.

Rozumiem konieczność izolacji i wyjęcie dzieci z placówek jest posunięciem słusznym, bo komunikacja miejska i ograniczenie wylęgarnia zarazy, ale jakże mnie irytuje niejawne założenie, że rodzice wtem rzucają wszystko i zaczynają prowadzić homeschooling na podstawie tak zwanych wytycznych ze szkoły albo setek porad z internetsów. Tak zwanych wytycznych, bo różnimy się w ocenie - według mnie zadania dla dzieci powinny być tak skonstruowane, żeby dziecko mogło w ciszy i spokoju samodzielnie ogarnąć temat, poza ewentualnym wsparciem technicznym rodzica. Według szkoły... Pokażę Wam na przykładzie zadania z muzyki (i tu, żeby było jasne, doceniam, że te zadania zostały przygotowane):

2. A to zadania na lekcję. Ma ono dwa poziomy trudności:
- słuchamy z dzieckiem najpierw wszystkich motywów w dur (od początku do 58 sekundy) żeby utrwalić się w tonalności i prosimy żeby dziecko zaśpiewało dźwięk spoczynkowy. Jeśli to zrobi prawidłowo - przechodzimy dalej. Jeśli nie - słuchamy jeszcze raz od początku do 58 sekundy, bez powtarzania.
ćw. A: po każdym motywie (do 58 sekundy) dziecko śpiewa dźwięk spoczynkowy (tylko!)
ćw. B: dziecko powtarza tylko pierwszy dźwięk każdego motywu - resztę w głowie
(..)
3. Zadanie również na lekcję: dzieci słuchają czterech poniżej załączonych fragmentów i poruszają się do nich swobodnie. Po każdym fragmencie określają jaki rodzaj ruchu ich zdaniem dominował w danym fragmencie: nagły/płynny, ciężki/lekki? Musicie zapytać jaki ruch dzieci czują. Mogą też opowiedzieć to własnymi słowami, ale nie chodzi o to z czym im się kojarzy muzyka, tylko o ruch - jaki on jest?

Uprzejmie proszę o poradę, jak mam to wcisnąć w dzień pracy, który na przykład w środę składał się u mnie z 7 (siedmiu!) telekonferencji w dwóch projektach, na których ustalałam, co robimy, co mówimy klientowi, rozmowie z klientem i podsumowaniach. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że z muzyki rozpoznaję hymn narodowy, a dziecko, któremu śpiewam kołysankę, stwierdza, że to jednak trochę żenada, ale miło, bo się staram. Żarty na bok, nie chcę zastępować szkoły, nie mam do tego kompetencji ani chęci, niech mnie ktoś przytuli.

O tym, że wstaję o 7 na zakupy, żeby uniknąć tłumów i wpadam w kocioł ludzi, którym niezbędne do życia jest 12 tacek z mięsem i porównywalna ilość innych dóbr (15 kilo ziemniaków, nic tylko braść), to już nawet nie wspominam. Przykre, tym bardziej, że mam poczucie, iż lwia część towarów łatwopsujących się wyląduje na śmietniku w ciągu tygodnia.

[1] No może nie o miłości, bo o miłości już było.

[2] Kot Burszyk mruczy, jest mięciutki, nie wierci się, ale potrafi przez pół godziny krążyć dookoła biurka, rozgłośnie drąc japę, że on nie wie, czy chce na kolanka, czy nie, ale coś kotu doskwiera w psyche, więc wyć musi.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 14, 2020

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 4


O chrypie

Plecy mnie bolą, ale tak, że najlepszym przyjacielem moim stał się Voltaren (mimo groźby niepożądanych objawów typu krwawa biegunka), dzięki czemu przespałam noc i siedziałam na krześle bez zmieniania pozycji co 30 sekund. Ale ja nie o tym. Cotygodniowe podsumowanie projektu, reprezentacja Polski (ja), USA, Indii i Niemiec. Plus połączenie konferencyjne o kwestionowalnej jakości, konkretnie z trzaskami. Polska chrypi zmysłowym sznaps-barytonem, USA ma za złe, Indie pokasłują, a Niemcy - również z chrypą i zamierającym, słabym głosem, zgadzają się na wszystko (nie poprosiłam o reparacje, bo jednak nie do końca dowieźliśmy w projekcie to, co mieliśmy dowieźć, więc znaj proporcję). A na to wszystko trzeszczący skype. Jeszcze mam nerwowe tiki.

Za to w przyszły czwartek wstaję o 4:30, żeby wsiąść w samolot o 6:45. Mam nadzieję, że naprawię kręgosłup do tego czasu, albo że nie zabiorą mi na bramce najlepszego przyjaciela.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 25, 2018

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 2


Śniłomisię

(Wiem, sny są mega nudne, można nie czytać).

Śniło mi się, że pan od regałów miał mi przywieźć pizzę na Podolany (800 m od domu). Pan przyjechał, pobrałam pizzę, po czym zaproponował, że pokaże mi nową szafkę, więc wsiadłam z nim do samochodu i pojechaliśmy. Szafki mi nie pokazał, ale za to mnie zawiózł na pętlę tramwajową na Dębcu (20 km od domu). I wracałam przez całe miasto, z tą wystygniętą pizzą.

Czy ja mogę zamiast tego mieć normalne sny? Nadzy mężczyźni? Podróże? (no dobrze, Dębiec też egzotyka, zwłaszcza że oddzielała go od miasta spora rzeka z ładnym mostem) Nie zimne jedzenie?

[EDIT: nie 20 km, tylko 14, oraz za rzeką jest Starołęka, Dębiec jeszcze po tej stronie Warty.]

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 21, 2011

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 1


Wiosna, nie?

Słońce świeci na tyle silnie, że nie można chodzić bez okularów przeciwsłonecznych (jakoś dziwnym trafem są zwykle czyściejsze niż niesłoneczne, ciekawe, czemu).

Pachnie powietrze. Mlecze rosną. Bez zakwitł na Wyspiańskiego. Z parku Wilsona dobiega wieczorem śpiew ptaków i zapach świeżo ściętej trawy. Wieczorem jest jasno i dalej ciepło na tyle, że można nosić vintage bluzkę z krótkim rękawem (szytą w czasach studenckich przez mamę[1]).

Słońce zachodzi, malując bezchmurne niebo na interesujący odcień różu (bardziej w kierunku amarantu). Niechętnie zgodzę się, że wiosna ma pewną wyższość nad latem - ludzie nie są spoceni i jacyś tacy bardziej stonowani niż latem.

I taką małą tęczę na ścianie widziałam.

[1] Czasach studenckich mamy, nie moich.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 24, 2008

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Tag: park-wilsona - Skomentuj


Śniło mi się

... że byłam z Hanką w jakiejś niesamowicie słonecznej miejscowości ze skałkami, zachodami słońca, egzotycznymi budynkami i dużo kotów. Czego sobie i wszystkim życzę. Wprawdzie ciągle coś gubiłam (a to torbę, a to zakrywatko od aparatu, obiektyw 18-70 mi się zapodział i miałam tylko 50mm), ale i tak było dobrze. Tyle potem się obudziłam, bo była ogromna burza z grzmotami i tyle po śnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 12, 2008

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 1