Więcej o
Moje miasto
Tegoroczny Festiwal Rzeźb Lodowych poza tym, że było ciepło i cykl życia rzeźby nie był specjalnie imponujący, upłynął za to pod znakiem narzekania na werdykt. Twórcy poszli w populizm i poza zwyczajowymi aniołkami, bałwankami, damami (i huzarami) była nadprodukcja elementów związanych z piłką nożną i nośnym hasłem "Euro 2012". Przy prawie każdej rzeźbie (a zwłaszcza tych medalowych) stał ktoś niezadowolony i narzekał, że czemu piłka nożna, za moich czasów święta to były święta. I sędzia kalosz. A na choince miasto, które know how*.
Nie przedzierałam się przez stragany, chociaż zapach grzanego wina czuć było wszędzie, ani nie wciskałam się w tłum, w którym skąpo ubrani młodzieńcy żonglowali ogniem. I, wstyd powiedzieć, wszystko, co mogłam, napisałam rok i dwa lata temu.
GALERIA ZDJĘĆ:
z 2011, a tu archiwalia z 2010 i 2009.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 13, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Lubię ludzi z pasją. Ludzi, którzy są na tyle zafascynowani tym, co robią, że czekają na ciebie, witają cię w drzwiach i od razu anonsują, że dziś jest fantastyczny sos z prawdziwków i domowy rosół. I tak jest w restauracji Paderewski, jak sama nazwa wskazuje na ul. Paderewskiego z widokiem na Rynek i, niestety, na wiecznie obitą deskami ruinę dawnego 5-10-15 na rogu.
Domowy makaron (w świecie znany jako fresh pasta), świeże warzywa, dania dnia (żeby się klientom nie znudziło menu) i czasem domowe ciasta (pytać, bo szybko schodzą). Z głośników podczas pierwszej wizyty usłyszałam soundtrack z "Apartamentu", a to dla mnie taki znak od świata, że będzie dobrze (tak, wystarczy, że w sklepie usłyszę ulubioną piosenkę i karta sama mi drży w portfelu). Jest regał z książkami, również kucharskimi, nie ma natomiast kącika dla dzieci, ale myślę, że da się o to lobbować. Wadą też są strome schody (podobna lokalizacja architektoniczna jak w Ptasim Radiu), bo restauracja jest na piętrze i nie ma alternatywy.
A w niedzielę dekorowałam z Majem pierniki. Wprawdzie moja córka była najmłodsza, ale nadrabiała mikry wiek rozmachem (ogromnie się cieszę, że to nie ja musiałam potem sprzątać te wiórki kokosowe i posypkę z dużej powierzchni) i inwencją twórczą. Groszki układałam ja.
A w następnym odcinku o Festiwalu Rzeźby Lodowej, jak będzie zapotrzebowanie społeczne. Będzie?
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 12, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 13
Staram się specjalnie nie egzaltować, ale rzadko mi się zdarza, że po wejściu do przybytku kulinarnego wpadam w zachwyt, zwłaszcza w Poznaniu. Bywa ładnie, bywa spójnie, bywa ciekawie, ale raczej na pół gwizdka. Tymczasem w Manekinie, mieszczącym się w jednocześnie zaniedbanej i odnowionej pod linijkę okolicy Kwiatowa-Rybaki, gdzie obok siebie stoją odrapana i zabezpieczona siatką ruina oraz kremowa, bielejąca świeżymi drewnianymi szprosami okien świeża kamienica, jest jak we śnie projektanta wnętrz. Trzypoziomowy lokal (niewielka sala na parterze, za to bez schodów), antresola z barem nad białymi rurami nad kuchnią i kilka sal w piwnicy. Wszystko z motywem przewodnim (przy którymś manekinie zaczęło mi świtać, że to może mieć coś wspólnego z nazwą), z ażurami, drewnem, z umiejętnie wprowadzonym kolorem, tam gdzie trzeba. I, jak wspomniałam, miało być bez egzaltacji, ale odkrywając kolejne sale byłam coraz bardziej zachwycona.
Patentem dnia jest dla mnie manekin siedzący z kawą przy oknie. Też chętniej wchodzę do lokali, w których ktoś siedzi, zwabiona popularnością. Tutaj nie trzeba liczyć na stałą klientelę, plastikowa pani zawsze na posterunku.
W menu[1] przeważnie naleśniki, również z ciasta ziemniaczanego, aczkolwiek nazwanie ich naleśnikami jest pewnym nadużyciem semantycznym. To naleśniory, zajmujące duży talerz, mimo że dodatkowo są złożone w gustowny kwadrat. W środku może być wszystko - wege, z mięsem, wytrawne czy słodkie. Owszem, długo się czeka, ale warto. Nie wiem, czy są foteliki dla dziecka, podobno jest kącik z zabawkami, ale tak głęboko nie dotarłam. Ale wrócę, bo - jak w przypadku Pyrabaru - mam ochotę na sprawdzenie, czy wszystko w karcie jest tak dobre jak naleśniki z nadzieniem ruskim z podsmażonym boczkiem.
[1] Są też sałatki, zupy, desery - m.in. organiczne lody z syropem z agawy. TŻ ubolewa, że nie ma hamburgerów; mówi, że będzie lobbował.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 9, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 13
Pełno ich w Starym Browarze.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 27, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Zbierałam się prawie miesiąc do tej notki, bo mnie samej nie podobało się poczucie straty, jakie poczułam, kiedy zobaczyłam odnowiony Dworzec Letni. Kiedy go odkryłam w piękne letnie popołudnie, zachwyciło mnie piękno pod zniszczeniem, pod resztkami obłażącej farby, pod graffiti.
Teraz jest gładko, jak od linijki, świeża farba, zniknęły zarośla, butelki po śniadaniu pitym w bramie, szary budynek dostał nowy, łososiowy kolor. Tyle że przez to stał się zwykłym kawałkiem zabudowy dworcowej, nijakim i bez wyrazu. Nie wiem, czego się spodziewałam - może ta dzikość otoczenia, trawa, piach i krzaki jaśminu dodawały uroku, którego nie dodaje równa kostka? Ładnie, funkcjonalnie i czysto, ale nie ma duszy. Odchodzi osobowy do Kołobrzegu, ding dong.


Widzicie?
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 27, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 6
Good Wife to jeden z moich ulubionych seriali, m. in. o tym, że przypadkowo wykonana czynność może się odbijać w najmniej oczekiwanym momencie w życiu, a rola spin doctora nie jest specjalnie łatwa i wdzięczna. W jednym z ostatnich odcinków jeden z kandydatów do senatu miał na FB kompromitujące zdjęcie, na którym zaspokajał oralnie figurę karykaturalnie wyszczerzonego Świętego Mikołaja i trudną pracą było określenie, jak podać ten efekt zabawy z czasów studenckich w taki sposób, żeby spowodować najmniej strat (i uniknąć przydomka "Santa is coming!" bądź "Santa's Little Helper").
Rzutem na taśmę przejeżdżaliśmy chwilę przez zamknięciem ulicy Niepodległości, ponieważ całe centrum uzbroiło się na pokojowy Marsz Równości. Pod budynkiem Akademii Ekonomicznej siedzą na fotelach posągi pana Zakrzewskiego i Taylora. W korku posuwamy się (pun intended) wolno, mijamy kolejne grupki szykujące się na manifestację, robiące sobie zdjęcia. Dojeżdżając do pomnika Taylora widzę kręcących się przy nim dwóch szeroko uśmiechniętych młodzianków, jeden z aparatem. Czy muszę precyzować, w jakiej pozie akurat był drugi? (Tyle że profesor Taylor nie wykazywał zainteresowania potencjalnym fellatio, w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej Mikołaja).
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 19, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Moje miasto
- Skomentuj