Więcej o
Moje miasto
[14.03.2020, dzień liczby Pi]
Chwilę przed tym, zanim nie było można. Wczesna wiosna, raczej chłodno, spotkałam A., ale grzecznie minęłyśmy się w odległości. Nikt nie spodziewał się lockdownu przestrzeni spacerowych, przemykania się w ukryciu do sklepu (byle nie po alkohol poniżej 70%, bo to nie jest towar niezbędny do życia, a wirusa nie odkazi), mandatów za myjnię samochodową i jazdę na rowerze czy kontrolę poziomu paliwa przed tankowaniem na stacji benzynowej. Moi decydenci, tacy rozważni i zapobiegliwi. Tyle że nie.
[6.05.2020]
Chwilę po, jak już było można. Późna wiosna, ciepło, choć wietrznie. Zablokowane place zabaw, ludzie raczej w rodzinnych grupkach, dwa buldożki wyrywają sobie patyk w ferworze radosnej bieganiny, kwitną kasztanowce, wiśnia i tulipany, bo jakiś czas temu pojawił się piękne i kolorowe Letnie Ogrody Cytadeli. Psychicznie czułam się jak wypuszczona z więzienia, chociaż zapewne promile i tak w powietrzu. Nie będzie tu narzekania na ani na powszechny obowiązek noszenia maseczek wszędzie, chociaż bardziej przemawia opcja z zakładaniem maseczki tam, gdzie większe skupiska ludzi i zamknięte przestrzenie, ani na noszenie maseczki wszędzie, tylko nie na nosie i ustach; fajnie było wyjść z domu.
GALERIA ZDJĘĆ.
PS Oraz powiedzcie, jak to jest - wszyscy chodzą na Cytadelę i widzą liczne wiewiórki. A ja nigdy. Na Sołaczu tak, owszem, ale na Cytadeli - nie, niente, nada, nicht. Przecież jestem sympatyczna, pachnę dość przyjemnie i mogłabym mieć orzechy w kieszeni (nie miałam, ale mogłabym mieć!).
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 16, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
cytadela
- Komentarzy: 2
Spragniona jestem nowości, zwłaszcza że świat nagle skurczył się do najbliższych okolic (Schengen, wróć!), a i w najbliższych okolicach miejsca dzielą się na te jeszcze zamknięte albo zatłoczone. I wtem Poznań otworzył nową ścieżkę w koronach drzew, podobno drugą w Polsce, tuż przy Malcie. Zabrzmię jak egzaltowana nastolatka, ale po raz pierwszy od półtora miesiąca poczułam bezstresową radość, że można wyjść i jest gdzie. Wiadomo, dalej trzeba uważać[1], ale w las można bez maseczki! W zieleni pięknie pachnie, ptaszęta śpiewają, w weekendy jednak bym omijała, bo tłumy. W piątkowe popołudnie było już dość tłoczno, chociaż dało się zachować dystans. Całość jest na jakieś 20 minut spaceru (nawet Majut nie zdążył zapytać więcej niż raz "a kiedy wracamy do samochodu?"), więc nawet po pracy się da przed zmrokiem.
Gdzie to, pytacie. Ja weszłam od ulicy Krańcowej, na wysokości Wiankowej skręca się w las w stronę przeciwną niż Malta i Taj India (ale z Taj India można zamawiać na wynos!). W lesie trzeba kierować się bardziej w lewo niż w prawo, bo jednokierunkowa ścieżka idzie od lewej do prawej. Można też zaatakować od ulicy Czekalskie, ale jak zabłądzicie, to nie moja wina.
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Serdecznie nie pozdrawiam tych, co szli ścieżką pod prąd, mimo że jednokierunkowa. I tych, co przyszli z piwem, bo przecież bez piwa się nie da; kosze pełne, butelki nie tylko przy koszach, ktoś posprząta, jasne. I tych, co pozrywali taśmy zabezpieczające, bo muszą koniecznie siedzieć w zamkniętej jeszcze części piknikowej. Kto im zabroni.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 26, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
dolina-cybiny, malta
- Komentarzy: 1
[1.03.2020]
Na swoje usprawiedliwienie mam, że mieszkam tu raptem od niespełna pięciu lat. Miałam prawo nie wiedzieć, że tuż obok (Google Maps sugeruje przejście na szagę* przez tory kolejowe, oczywiście nie polecam, da się podejść od drugiej strony, od Opolskiej, ale nie wiem jeszcze jak) mam zapomniany, choć nie do końca, cmentarz przy Samotnej, wśród lasów i nieużytków. Nieużywany od końca II wojny światowej, odwiedzany zapewne przez rodziny oraz - sądząc po szczątkach butelek - entuzjastów napojów wyskokowych. Wrócę na wiosnę, jak wszystko zakwitnie.
GALERIA ZDJĘĆ.
*na szagę - na skróty, na przełaj.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 8, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tagi:
cmentarz, debiec
- Komentarzy: 2
Kilka niezależnych opowieści, których wspólnym mianownikiem jest Poznań. Na studium przypadku Paetza, którego zachowanie było pieczołowicie ignorowane w Poznaniu, nawet mimo interwencji Watykanu, nałożone są pewne elementy zachowania innego dygnitarza swojej epoki, Krollopa. Autor rozmawia z rodzicami chłopców i z samymi chłopcami z chóru, jest wyparcie, “mojemu się nie przytrafi”, dramatyczne wyznania po latach. Agnieszka, pierwsze polskie dziecko z in vitro, opowiada historię swoich rodziców z reakcją kościoła w tle. Losy dwojga prześladowanych literatów - poety-antykomunisty i lesbijki z przedwojennych nizin społecznych[1] oraz zamordowanego lekarza-homoseksualisty czy błąkającego się młodego człowieka, ofiary Krollopa - pokazują podobne mechanizmy w zachowaniu poznańskiego meiszkaństwa: obowiązkowe firanki, za którymi dzieją się rzeczy złe, powierzchowny blichtr, dewocję i oddanie kościołowi (ze znamiennym epizodem budowy i odbudowy Pomnika Wdzięczności), pozwalające na modlenie się za grzeszników, ale jednocześnie zamykanie przed nimi drzwi.
Nieco obok wątku kościelnego i hipokryzji zza zamkniętych drzwi jest wyrywkowa historia znanego poznańskiego rodzeństwa - Małgorzaty Musierowicz i Stanisława Barańczaka. Autor dekonstruuje obraz sympatycznej “pani-od-obiadków” z Jeżyc, wskazując jej narastające odklejenie od rzeczywistości, koniunkturalizm, jedynie deklaratywną miłość do brata, mieszczańską tolerancję tylko dla podobnych sobie. Nie dziwi mnie to specjalnie, bo pokrywa się to z wymową jej współczesniejszych książek i lukrowanymi wywiadami.
[1] To nie tak, że przerażające ubóstwo w międzywojniu było cechą tylko Poznania, oficjalnie sławnego z bamberskiej zamożności; lektura ”13 piętra” Springera nie pozostawia złudzeń.
Inne tego autora tutaj.
#20
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 18, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Moje miasto -
Tagi:
2020, panowie, reportaz
- Skomentuj
- Ochrzciłeś go mianem "niezależnego obserwatora miejskiego".
- Na początku chciałem, żeby to był niezależny krytyk miejski. Pojawiał się w określonych miejscach i zwracał uwagę na różne rzeczy. Ale ta opcja szybko upadła. Teraz robię go spontanicznie. Bez zbędnego zastanawiania się. Jak widzę, że akurat gdzieś pasuje, to go robię. Obserwator - bo ma oko. Zawsze gdzieś patrzy i to ważne gdzie[1].
Jak tagujących ściany domów i parkany swoimi podpisami biłabym pokrzywami po gołych tyłkach, tak bardzo lubię i cenię Watchera, zwanego Panem Peryskopem. Za to, że świetnie się wpisuje w kontekst, za kreatywne użycie przestrzeni miejskiej, za czarno-białą kreskę (ale i kolor się znajdzie). Nie podpisywałam lokalizacji, niektóre są oczywiste, innych zwyczajnie nie pamiętam. Poniższa galeria z rasowym streetartem to zbiór z lat 2014-2020.
GALERIA ZDJĘĆ oraz Instagram autora.
[1] Źródło: Rozmowa z Noriakim.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 16, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
murale
- Skomentuj
W tamtym roku nieco bokiem przeszliśmy obok stosunkowo krótkiego korowodu Świętego Marcina, bo remont ulicy, dlatego w tym roku doznałam zaskoczenia, widząc cały Poznań i przyległe województwa (a pewnie i z Warszawy przyjechali, bo u nich na 11.11 niezbyt miło) zgromadzone na Świętym Marcinie. Maj coś tam widział, bo stał na klombie, ja mogłam najwyżej w niebo popatrzeć. Szukam miejscówki na przyszły rok, żeby cokolwiek widzieć poza tłumem.
Wcześniej: 2018, 2016, 2013 i 2011.
Ponieważ ostatni raz Muzeum Narodowe (a nie tylko wystawy czasowe) odwiedziłam w 2011 roku, myślałam, że będzie to świeże przeżycie dla młodzieży. Zapomniałam oczywiście, że moje dziecko odbywało półkolonie przez ostatnie kilka lat, w ramach których bywało w MN co najmniej raz na sezon. Innymi słowy - nuda. Mnie, wiadomo, się podobało, kilka obrazów bym chętnie widziała w domu.
Nowością miało być zwiedzanie krypty pod Farą. Zapisy na Facebooku z dużym wyprzedzeniem, bo impreza, mimo że cykliczna, jest oblegana. I jak kościół jest przepiękny, tak podziemia niespecjalnie. Kilka połączonych piwnic, kilkadziesiąt osób, przewodnik zafiksował się na szkodach poniesionych przez kościół podczas wojny i PRL-u, gdzie to nie szanowano zwłok trzymanych w krypcie, za to wstawiono wino, bo temperatura zawsze idealna. Z mojej perspektywy przywiązanie do starych kości nie jest czymś wartym kultywowania, lepiej trzymać wino. Młodzież się trochę znudziła, trochę pobała, raczej nie powtórzymy zwiedzania.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 11, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
sztuka
- Skomentuj