Nie było kasztanów, ale...

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Chwilowo mam. Bo z żuczkiem na ręku ciężko się czyta z kartki, łatwiej z ekranu, więc w RSS-ach mam czysto, w przeciwieństwie do stosu rozpoczętych książek. Czytam na zmianę polski kryminał o tangu, opowiadania Gibsona, historię poszukiwania pingwina Miszy, a do tego niecierpliwie zerkam na urodzinowego Pratchetta.
Obiecałam sobie, że jednak skończę którąkolwiek z zaczętych, bo czas najwyższy wprowadzać w życie jakiś ład. Sromotnie się już poddałam, żeby dokończyć wszystkie zaczęte książki, leżące w domu, bo czasem się nie da - nie jestem w stanie czytać "Wstrząsającego dzieła kulejącego geniusza", bo za słaba jestem na czytanie o umieraniu. Nie mogę znaleźć prawie skończonej książki z felietonami Bakuły, bo gdzieś ją sprytnie schowałam. Przygody pana Hopkinsa mnie nużą, bo bardziej edukacyjne niż "Pan Samochodzik", a "Dwa lata wakacji" jednak się zestarzało i podśmiarduje mi okrutnie społeczeństwem klasowym i dziewiętnastowiecznymi podziałami (i/oraz nie daję złamanego faka w kwestii poznawania słownictwa żeglarskiego, a książka bogato okraszona jest przypisami, co to są sterburty, foki i inne klamoty). To tak dla wyjaśnienia, czemu tylko kryminały ostatnio.
Ale przynajmniej mogę wsadzać nos w post-urodzinowy bukiet za każdym razem, kiedy przechodzę. Chryzantemki i gerbery mają płatki pokryte aksamitem.
W urzędzie gminy jest podjazd dla wózków, ale cała okolica rozkopana, bo robią nowy chodnik (a panowie fachowcy obrzucali się wyrafinowanymi obelgami w kwestii który ile pracuje i mieli przeciwne zdania w tej kwestii).
Zniknął lokalny Carrefour Express, 1 lipca. Nie żebym żałowała, ale zawsze to jakieś życie we wsi. TŻ złośliwie zasugerował, że przestraszyli się konkurencji Centrum Handlowego A11.
I wszędzie już przeważnie jesień. Późne róże, żółtawe liście lip i winorośl. Dla mnie to pierwsza taka jesień.
... ale jak wspominałam, nie mam ręki do roślin (a konkretnie do konewki, bo w przeciwieństwie do żywiny nie upomina się, jak jest głodna), a i szpital, i trzy tygodnie popasu ekipy remontującej 1 (słownie: jeden!) balkon piętro wyżej, po której pobycie pozostał kurz, gruz, brud, śmierdząca szmata malowniczo wetknięta między szczebelki barierki i niedopałki papierosów niezbyt roślinności pomogło. Zazdroszczę balkonów, na których coś żyje. Od dawna mam w głowie scenkę, widzianą pewnego letniego wieczoru kilka lat temu - para starszych ludzi, siedzących na ślicznym, głębokim balkonie, pełnym kwiatów i patrzących razem w tym samym kierunku. Takiego balkonu sobie życzę.
... do naszego powrotu ze szpitala, ale to pierwsze Majowe kwiaty.