Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Do OPI na - jak to mówią amerykanie - manipedi zaczęłam chodzić głównie dlatego, że było po drodze i mieli dla mnie czas. Ale ujęli mnie przede wszystkim kreatywnymi nazwami lakierów. Ot - Barefoot In Barcelona, No Spain No Gain, Lincoln Park After Dark, We’ll Always Have Paris, Kinky in Helsinki, Louvre Me Louvre Me Not czy Don't Socra-tease Me! Ale ja nie o tym (głównie dlatego, że teraz mi do OPI nie po drodze, a szkoda), tylko o tym, że potoczne nazwy kolorów są takie ubogie.
Bo chryzantemy ze schrzanionym balansem bieli też są w jakimś stopniu różowe jak te z bardziej realnym, ale zupełnie inne (i to takie urocze, że co druga restauracja ozdabia nimi wejścia).
Ja się w ogóle ostatnio łatwo wzruszam. H. była wczoraj i przywiozła mi prezent od Eri [2019 - link nieaktywny]. Normalnie mi miękko w kolanach się zrobiło. Zwłaszcza z kotka Szarszyka. I z kotka cz-b. I ze wszystkiego.
Całkiem zgrabna amerykańska kalka brytyjskiego "Hustle'a". Całkiem, bo na każdym kroku widz jest informowany (na wypadek, jakby zapomniał), że zespół robi tylko "uczciwe" przekręty (co jeszcze łopatologicznie podkreśla polski tytuł), rekompensując dobrym stratę, jaką ponieśli od złych. A to sierotka z terenów zrujnowanej wojną Serbii, a to weteran z Iraku, fundacja charytatywna, właściciel wywiezionego z hitlerowskich Niemiec kosztem życia ojca obrazu czy szantażowana rodzina. Żadnych mglistości, szarości - źli są źli, dobrzy są dobrzy. Do połowy drugiego sezonu w teamie nietypowo nie ma pięknej kobiety - jest sprawna złodziejka Parker i oszustka Sophie (Jane z "Coupling"), dla urozmaicenia jest biały mięśniak Eliot i czarnoskóry haker Hardison. Całością operacji dowodzi alkoholik, Nathan Ford, były ekspert ubezpieczeniowy. Przed przerwą w drugim sezonie Sophie została zastąpiona ładną blondynką Tarą, co pewnie pozwoli pociągnąć jakiś wątek romansowy w ekipie.
Przyjemne do obejrzenia, acz bez rewelacji.
Zaglądam za płoty. Większość domów jest skrzętnie, po polsku, zagrodzona parkanami, zardzewiałymi (a jednak szczelnymi) blachami, rozsypującymi się drewnianymi sztachetami albo - nie wiem, co gorsze - owinięta zieloną siatką typu betafence (ta bardziej zadbana) lub starą, porośniętą rdzą drucianą siatką w kształcie rombów. Za płotami pochowane są stare wanny, struple samochodowe, sterty cegieł, które pozostały z budowy, niewykończone balkony (wiem, przyganiał kocioł garnkowi, niech ten, kto nie ma listew przypodłogowych pierwszy rzuci kamieniem), obite wiadra, zapomniana opona, w której zagnieździły się już samosiejki. Czasem nawet to miniwysypisko ozdobione jest ogródkiem kwiatowym, pergolą z różami czy równymi zagonkami astrów.
Wolę jednak te domy, które płot traktują jako wizualny element krajobrazu albo wręcz po skandynawsku rysują tylko cegłą bądź drewnem przegrodę między ogrodem a chodnikiem. Jakoś tak milej. Zwłaszcza że sezon na dynie, a nic tak malowniczo nie rozłoży się na schodach jak mała kolekcja tych kolorowych, w jesiennych barwach.
Dają gdzieś w Poznaniu Pumpkin Latte?
Ubrałam się. Pomalowałam rzęsy nowym tuszem (Clinique High Impact Mascara, ale efekt taki... zwykły). Uczesałam włosy. Wyczyściłam polar z kocich kłaków. Kocyk do przykrycia nieletniej w wózku też. Buty wyciągnęłam z garderoby. A potem zaczęłam fotografować dynie. I bakłażana (z którym bym coś zrobiła, ale nie wiem, co). Bo za oknem nagle zrobiło się szaro. I lunęło. I tyle o spacerze.
Po karmieniu o 5 rano kołysałam żuczka i śpiewałam, żeby usnął. Tak na miarę swoich możliwości. Rano pytam TŻ, czy doznał jakiegoś uszczerbku na uszach (mówiłam, śpiew nie jest moją mocną stroną). "Tak, ujęło mnie zwłaszcza cośtam, cośtam w miejscach, gdzie nie znałaś tekstu".
Niby wszystko ok - demoniczna Glenn Close i obrzydliwy Ted Danson, ale w sumie nuda, panie. To nie jest zły serial, ale mnie przeraźliwie nudzą seriale prawnicze. Świeże jest podejście narracyjne - 13-odcinkowy serial jest pokazywany z dwóch (a czasem i urywkowo z pomiędzy) stron - chronologicznego i finałowego. Ellen, młoda prawniczka, trafia do znanej agencji prawniczej, prowadzonej przez efektywną Patty Hewes, i zostaje zatrudniona do znanej sprawy. Jednocześnie we flashforwardach widać, że świetna okazja rozwoju kończy się średnio, bo Ellen ląduje w więzieniu oskarżona o morderstwo. Natomiast cała sprawa nie wciąga. Nie interesuje mnie, czy oskarżony i jego prawnicy wygrają sprawę, czy kancelaria Patty Hewes ugodę wygra. Ba, nie interesuje mnie, czy Ellen odkryje całą intrygę, leżącą pod procesem. Ellen dodatkowo co chwila budzi we mnie silne uczucie wyprostowania nogi i kopnięcia jej w odwłok, bo zachowuje się przerażająco bezwolnie i nielogicznie. Drugi sezon pewnie też obejrzę, ale bez specjalnego zacięcia.
Bo miałam posiorbać, że nie zgadzam się na taką jesień:
... tylko zdecydowanie proszę do końca października o taką:
... a dziś, zgodnie z życzeniem chłodno, ale słonecznie. Dziękuję. Tak zostawić, tylko jeszcze temperaturę podkręcić.
Mai zatyka się w nocy nos co jakiś czas, bo sucho. Wyciągam, excuse le mot, gluty za pomocą fridy (gorąco polecam), w którą się wsysa powietrze i wyciąga to, co zalega, w miarę bezstresowo dla młodzieży. Problem jest tylko po stronie operatora, albowiem trzeba mieć parę w płucach (bo dmucha się łatwo, ssie znacznie gorzej, pun intended). Wsysam więc zawartość lewej dziurki, słychać siorbiący odgłos (znaczy, trafiony zatopiony, wychodzi), kiedy TŻ rzuca tonem konwersacyjnym "Teraz wyjdzie jej mózg nosem".