Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

New Girl

Dlaczego nie napisałam o New Girl jeszcze?!

Przede wszystkim to Zooey Deschanel (grająca Jess, nieco naiwną i ufną nauczycielkę), która swoimi prześlicznymi oczami robi cały serial (nawet jeśli nosi okulary zerówki albo - co bawi mnie do łez - same oprawki; na litość - PO CO?). Ponieważ jej chłopak ją zdradził (i nie przestał nawet wtedy, kiedy weszła do ich domu), wyprowadziła się i szukając pokoju trafiła do loftu wynajmowanego przez trzech (czterech) młodzieńców. Bogatego Schmidta, który głuszy panny z szybkością i wdziękiem lokomotywy (ale mimo to - skutecznie), lekkoducha Nicka, niedoszłego prawnika z kompleksami, obecnie barmana, Coacha - trenera koszykówki w szkole, po pilocie zastąpionego (ale wraca na szczęście w drugim sezonie, bo sporo wnosi) wiecznie spanikowanym Winstonem, bezrobotnym koszykarzem, który skończył kontrakt na Łotwie. Satelicko pojawia się Cece, prześliczna Hinduska, inteligentna modelka, do której wzdychają wszyscy panowie.

Wiem, wiem, kolejny serial o sublokatorach, ale tym razem przynajmniej zabawny, a nie żenujący. O światach damsko-męskich, przyjaźni, pieniądzach, koegzystencji, budzącym się uczuciu (niewiele zdradzę, jak powiem, że Jess w zasadzie od pierwszego wejrzenia się zakochuje w jednym z panów). Pewnie, jedzie czasem strasznymi kliszami (np. kiedy niechętna dzieciom Cece dowiaduje się, że w zasadzie ma ostatni dzwonek na ciążę i nagle chce dzieci), ale robi to w uroczy, przez Amerykanów nazwany "adorkable", sposób. Mnie bawi do łez, w każdym razie.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 23, 2014

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Agata Passent - Kto to pani zrobił

Zbiór felietonów, których wcześniej - ponieważ nie czytam prasy kolorowej - nie miałam okazji czytać, stąd nowość dla mnie. Nowość i ambiwalencja. Bo z jednej strony w większości przypadków obserwacje Passent ma celne, pióro ostre i konkretnie, sytuacje są opisane tak dobrze, jakbym sama je widziała, czasem zabawne, czasem ironicznie, idealnie jak na felieton. Z drugiej strony jednak nie przekonałam się do języka - do bałaganiarskości konstrukcyjnej, dygresji wplatanych bez powodu; za dużo słów, nieuchronnie nasuwało mi się przekonanie o konieczności rozdęcia tekstu do określonej liczby słów, bo wierszówka. Nie uchroniłam się od porównania z Agnieszką Osiecką, tyle że u Osieckiej każde słowo miało swoje miejsce i było po coś. Tutaj słowa są dla przyjemności pisania, co niespecjalnie przekłada się na przyjemność czytania. Felietony są krótkie, o wszystkim, a mimo to odczuwałam znużenie formą.

#111

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 23, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, felietony, panie - Komentarzy: 1


O nieuchronności

W zasadzie zaczęło się od dwóch kresek na teście. Runęło jak woda z tamy i już nie dało się zatrzymać. Bez względu na wszystko, musi się urodzić. Zacznie w końcu podnosić głowę. Kiedyś ten pierwszy ząb wyjdzie, chociaż to może potrwać z obolałymi dziąsłami, buldożym ślinieniem i okazjonalną gorączką. Tak samo nie da się zatrzymać chodzenia i mówienia ("uczymy je mówić, a potem błagamy, żeby choć na chwilę przestały"), tak nie da się zatrzymać tego momentu, kiedy pierwszy mleczak nagle odchyla się od pionu, a z przedszkola wraca już w pudełku. Opanowana entuzjazmem na granicy histerii - nie mogłam dzisiaj spać, bo mi ząb wypadł, pseciez jak tobie wypadały, to tez nie mogłaś na pewno spać z radości - ze słowotokiem, szczęśliwa, że ona też, bo najlepsza przyjaciółka dumnie obnosi od kilku tygodni pierwszą szczerbę. A ja po rodzicielsku się martwię - czy wyrosną wszystkie, czy się zmieszczą w małej szczęce, czy wyrosną prosto. I dlaczego to już.

Odliczanie w dół i ponownie w górę. 19/20 i 0/32.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 23, 2014

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 9


Leopold Tyrmand - Dziennik 1954

Przemęczyłam się przez ten - pisany raptem 3 miesiące - pamiętnik, jak dawno przez nic. To nie tak, że źle się czytało, bo nie. Ale powoli, najwyżej kilka stron dziennie - warto było nie przemykać się szybko nad frazami typu "patrząc na mnie oczyma jelenia gastrycznie doświadczonego" czy "chasyd komunizmu o twarzy wyblakłego onanisty", a do tego całość dygresyjna, pełna polityki, wspomnień i nieliniowej narracji. Sylwetki znajomych, przyjaciół i nieprzyjaciół, zarysowany epizodycznie związek nie-związek z 16-letnią Bogną (nieco odmłodzoną na potrzeby narracji, bo podobno miała jednak 18 lat), 10 lat budowania komunizmu w Polsce, bieda-obiady za 7 zł w Związku Literatów Polskich, gospodarka nie nastawiona na człowieka z pokątnie kupowanymi artykułami pierwszej potrzeby i przeróbkami ubrań z zagranicy u dobrych, przedwojennych krawców. Wzruszył mnie argument autora w rozmowie z przyjacielem, Stefanem Kisielewskim, że nie pisze dla współczesnych, tylko dla czytelników z XXI wieku. Coś w tym jest; dziś Tyrmand byłby świetnym skandalistą-blogerem.

Pisarz został kilka miesięcy wcześniej obłożony nieoficjalnym zakazem drukowania, jak większość jego współpracowników ze zgłuszonego właśnie przez komunistów Tygodnika Powszechnego. Utrzymywał się z korepetycji, tłumaczeń i drobnych zleceń, koczując w niewielkim pokoiku w dawnym budynku YMCA, jednocześnie cierpiąc z niemożliwości publikowania swoich tekstów bez skompromitowania swoich poglądów. Dziennik przerwał w połowie zdania, kiedy pojawiła się okazja napisania i wydania "Złego". Jak to w dzienniku, życie autora jest podane między wierszami, czasem zupełnie epizodycznie - prześledziłam więc szereg artykułów i kawałki biografii pisarza, bo pozostało mi poczucie niedosytu na przykład w kwestii tego, jak zakończył się jego związek z "Bogną".

Pozostało mi też poczucie zazdrości umiejętności wnikliwej obserwacji, lekkości frazy i skrupulatności zapisywania codzienności.

Jak ktoś jest niewytrwały w czytaniu (bo to jednak naście godzin lektury), można poszukać "Dziennika" w audiobooku (bywa na youtube).

Innne tego autora:

#110

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 22, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, biografia, panowie - Komentarzy: 2


Długa droga w dół

Na dachu wieżowca w Sylwestra spotyka się grupa czworga samobójców - skompromitowany celebryta, matka niepełnosprawnego dziecka, nieszczęśliwie zakochana młoda dziewczyna i chłopak z rakiem mózgu. Jak się łatwo domyślić, nie skaczą, tylko tworzą pakt, że nie skoczą do Walentynek. Przez kilka tygodni poznają się bliżej, próbują się zrozumieć, czemu żadne z nich nie chciało żyć i nagle wpadają w szum tabloidów - stają się bohaterami chwili. Ekranizacja książki Hornby'ego pod tym samym tytułem; trudno mi powiedzieć, na ile wierna, bo czytałam na tyle dawno, że nie pamiętam. Obsada niezła - Pierce Brosnan, Toni Colette, Aaron Paul (aczkolwiek obsadzenie go w roli gładysza jednak mnie śmieszy), nie jest to też zły film treściowo, ale taki... miałki, zwłaszcza jak na tematykę.

Inne tego autora tutaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 20, 2014

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Sue Townsend - Adrian Mole lat 39 i pół. Lata prostracji

Jak na książkę zamykającą cykl (chyba ze spadkobiercy wydadzą kwity z pralni) - całkiem zgrabne i nawet zatrącające o delikatne wzruszenie zakończenie. Adrian współdzieli z rodzicami domek (i kredyt hipoteczny) przekształcony z chlewika, pracuje w upadającej księgarni, pisze sztukę pt. "Zaraza", którą chce wystawić w lokalnym kółku parafialnym oraz odkrywa, że ma raka prostaty. Jego siostra zaciąga rodziców do plotkarskiego programu telewizyjnego, żeby ustalić, czy jej ojcem nie jest dawny sąsiad Mole'ów, pan Lucas, z którym Paulina Mole miała przed laty romans. Starszy syn Adriana, Glenn, jest żołnierzem w Afganistanie, a młodsza córka, Gracie (l. 5), bojkotuje szkolny mundurek. Żona za to zbyt chętnie się kręci koło lokalnego lorda, niezbyt mądrego, ale bogatego i reprezentacyjnego.

Zgubiłam się, przyznaję, w stosunkach rodzinnych Adriana - w pewnym momencie okazuje się, że ma trójkę dzieci z różnymi partnerkami, ale na tyle dawno czytałam poprzednie tomy, że mogę nie pamiętać. Poza tym jak zwykle - delikatna drwina z rządu i klasy lordowskiej, kryzys roku 2008 i upadek funduszy hedgingowych, małe miasteczko, pisma do premiera i zakaz palenia w miejscach publicznych.

Inne tej autorki tu.

#109

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 20, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, beletrystyka, panie - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Dziewicza Góra

[18.10.2014]

Do tej pory Dziewicza Góra była dla mnie memem z pewnego fabrycznego nawracającego żartu, kiedy jeden kolega, nastawiony poznawczo, proponował drugiemu koledze, nastawionemu znacznie mniej, że zabierze go na rower właśnie na tę górę, przy czym drugi kolega wyrażał absolutne obrzydzenie. Teraz już nie, bo - korzystając z ostatnich podobno promieni słońca (które wprawdzie wyszły dopiero jak kończyliśmy obiad, ale zawsze) - poszłam w plener z rodziną. W Czerwonaku skręca się przy znaku, a potem już prosto na parking. Najpierw się wspina na górkę. Niby niewiele, jakieś 100 metrów w górę, ale po wąskiej ścieżynie. Wspinaczka była przerywana, albowiem Majut, obdarzony przez TŻ-a lornetką po dziadku i latarką co jakiś czas kazał się zatrzymywać, lustrował okolicę, nadawał sygnały świetlne, sprawdzając, czy nie ma wilków, po czym pozwalał iść dalej. Wieża. 172 schody w górę, 172 schody w dół[1], przezornie nie patrzyłam pod nogi oraz starałam się nie wychylać za barierkę. Niestety, rzadka mgła oraz gęsta krata na górze, więc widoki były, ale takie bardziej do podomyślania się, a nie że podane wprost.

Więzy pilnuje współczesny latarnik od 10 do 18, ma batoniki i może zrobić kawę/herbatę dla spragnionego wędrowca za umiarkowaną opłatą (oraz odpowie na sms-a, czy można wejść na wieżę, bo jak mgła/deszcz, to się nie wchodzi). Można też wypić coś i zjeść doskonałe ciasta albo coś konkretniejszego w Dziewiczej Bazie u stóp ścieżki. Przytulne, ciepłe miejsce, sporo się tam dzieje również dla dzieci, sądząc po rękodziele rozsianym po okolicy, nie tylko dla dzieci. Aktualnie można obejrzeć wystawę zdjęć Włodzimierza Puchalskiego, np. z takim uroczym gryzoniem). Oraz zrobić ognisko i piknik.




Wejście na wieżę kosztuje 5 zł/dorosły, 3 zł/dziecko powyżej 3 lat. Nie ma windy.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Moje łydki.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 19, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: dziewicza-góra, polska - Komentarzy: 1


O spotkaniach autorskich albo Michaśka czyta

[16.10.2014]

Wylaszczyłam się nieco, bo wypadało, nawet umalowałam oko na błyszcząco. Zrezygnowałam tylko z pantofelków na obcasie, bo mżyło i kapało.

Uwielbiam miasto deszczowe i wieczorne, mrugające neonami, pełne ludzi, parasoli, tramwajów, świateł sygnalizacji odbijających się w mokrym bruku. W Zamku tłumy. Spodziewałam się gromadki ludzi w małej salce, kameralnej, tymczasem na bogato - sala Wielka, pod salą stand bogato założony piśmiennictwem Michała Witkowskiego. Głównie panie, trochę młodzieży płci obojga, ale żadnych lujów.

Kawałek "Zbrodniarza i dziewczyny", soczysty, ze zjazdem ciot wrocławskich pod szaletem-miejscem zbrodni, czyta Michaśka. Miękkim głosem, z nastrojem.

Mało o modzie, dużo o inteligentnym szydzeniu sobie z intelektualistów, o tym, czemu bohaterki Lubiewa tak przeklinają (bo muszą, mamo, są samodzielne i lubią przeklinać). Drobna drwina z Camilli Lackberg (kryminał i "Klan" w jednym), pochwała ascetyczności Joe Alexa. Michaśkę skonstrastowano z nobliwym panem profesorem, którego personaliów w przeciwieństwie do informacji, że nie wyznaje się na pudelkach i fejsikach, nie zapamiętałam. Nie wyszło za dobrze, mam wrażenie, że nikt nie przyszedł na nudnawy wykład z językoznawstwa; poznałam po wychodzących przed czasem.



Na koniec fragment z "Drwala", kopalni scen. O tym, jak Michaśka chciał od luja majtki, żeby mu przeprać w rękach w misce. Bo brudne.

Dziś był Miłoszewski, nieco żałuję, że nie poszłam.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 17, 2014

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam, Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Aleksander Wierny - Teraz

Spodziewałam się kryminału, egzotycznie osadzonego w Częstochowie i początek nawet mnie zmylił - grupa ludzi (uśmiechnięta ofiara losu, seksowna i nietrudna panna, narkoman i karierowicz) dostaje propozycję pracy w rozwijającym się przedsięwzięciu. Niezła płaca, mało pracy. Szybko się okazuje, że idą za tym konsekwencje w postaci łamania prawa. Niestety, w tym momencie autor wchodzi w metafizykę - jest przebierający się raz za supermana, raz za posmarowanego smołą i pierzem kurczaka nadczłowiek, obserwujący wszystkich uczestników oszustwa/eksperymentu za pomocą laptopa bez względu na to, gdzie są. Dodatkowo jest też jego przeciwnik, drugi nadczłowiek, który ostrzega i pomaga. W tym momencie, kiedy zaczyna się filozoficzna gadka o wyrzekaniu się jakiegokolwiek pragnienia w życiu, odpadłam. Skończyłam tylko z uporu, bo liczyłam chociaż na zakończenie typu "potem się obudził, a zły sen spowodowała niestrawność". Ponownie - niestety, nie. Mogłam w tym czasie przeczytać coś ciekawszego.

#108

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 17, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Barbara Kosmowska - Gorzko

Mówiłam, że "Ukrainka" daje zakończeniem po nerkach? To w "Gorzko" zakończenie jest takie, że nic tylko sięgnąć po żyletkę i drut kolczasty. Teresa, z małego Miasteczka, traci dziewictwo w letnią noc balu maturalnego, z zemsty na sobie za to, że się zakochała bez wzajemności w lirycznym Adamie. Traci cnotę z synem rzeźnika, przypadkowym nastoletnim bucem, bez przyjemności. I tak znika z Miasteczka, idzie na studia do Miasta, zostawiając dom rodzinny trochę jak z "Szopki"[1] - wiecznie narzekającą matkę, cichego ojca reperującego motorower i babcię-szlachciankę, pełną klasy i opowieści o tym, co kiedyś. I właśnie dla tej babci wraca od studiów, pierwszego kochanka, przyjaciółek z akademika, wraca z Miasta. Ale na trochę, bo szanuje Miasto i chce być jego częścią. Tyle że Miasto tego uczucia nie odwzajemnia - może to przez gorący okres w historii Polski (stan wojenny, konspiracja, bibuły), może przez to, że Miasto daje do zrozumienia Teresie, że powinna wrócić tam, skąd przyszła. Zaakceptowałam taką linię fabuły, ale nie sprawia to, że się łatwo zamyka ostatnią stronę. Powtarzam się od paru tomów - zabrakło mi zbilansowania fabularnego, elementów kpiarsko-komicznych; owszem, Teresa i jej babka są dość autoironiczne i z dystansem, ale to ostatecznie nie łagodzi fatalnego.

[1] Z całym szacunkiem do autorki, mam poczucie posklejania różnych autorek - Papużanki z jej toksycznym domem, Plebanek z dorastaniem w "Portofino", Bator z historią rodzinną i powtarzalnością przez pokolenia tych samych wzorców.

Inne tej autorki tu.

#107

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 16, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, beletrystyka, panie - Komentarzy: 2