Więcej o
polska
Są dwie rzeczy, które zdecydowanie trzeba wziąć pod uwagę, planując weekend. Po pierwsze, jak o poranku człowiek odkryje, że prawdopodobnie go udziabała osa w to miejsce na nosie, co to tuż pod okularami, to jednak warto odpuścić przygody w upalnym plenerze, a już na pewno nie rezygnować z plastra na nosie, bo estetyka jednak mniej ważna niż wygoda. Po drugie, jeśli człowiek usłyszy, że “a może byśmy się przejechali do Biskupina, bo jest festyn”, to warto wychwycić słowo kluczowe “festyn” i uciekać w drugą stronę. Niestety, nie byłam tak błyskotliwa i na propozycję wyjazdu rzuciłam się jak labrador w błoto. Biskupin w trakcie festynu oznacza, owszem, inscenizacje, ciekawe kąciki tematyczne (np. tkaczki pokazujące, jak za pomocą perforowanych kart tworzyć wzory na tkanym materiale, K. malująca cudności henną i jaguą), sklepiki z różnościami czy klasyczną kiełbasę z grilla, ale żeby gdziekolwiek się dostać, trzeba przebić się przez gęstniejący tłum ludzi, zaczynając od parkingu.
Po przeciśnięciu się przez pół skansenu zdecydowanie odmówiłam kontynuowania, bo i nos, i głód. Głód próbowałam zaspokoić w odwiedzonym kilka lat wcześniej Marcinkowie, gdzie jednak odbywały się poweselne kontynuacje (a dodatkowo walor zapachowy z okolicznych pól jednak nie zachęcał), więc ostatecznie - mimo groźby długiego czasu oczekiwania - świetny (choć raczej z tych droższych) obiad zjadłam w Grochowiskach Szlacheckich.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 16, 2018
Link permanentny -
Tagi:
polska, biskupin, grochowiska-szlacheckie -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 2
Upalna czerwcowa niedziela. Poprzedniego wieczoru TŻ z Majem pobrali mnie z imprezy integracyjnej (tl;dr - jestem stara, nie piję, lubię się wysypiać), wyspałam się jak sahib, więc mogłam w plener. Planowałam zerknąć w przestronne korytarze pałacu w Czerniejewie, ale okazało się, że zwiedzanie trzeba umówić z wyprzedzeniem i w grupie. Za to znacznie poprawiła się pałacowa restauracja - krótkie menu, doskonałe potrawy, piękne wnętrze oraz uczciwa kawa, nie zalewane fusy.
Właściwym celem było pole lawendy w położonych półtora kilometra od Czerniejewa Pakszynie. Maj mimo startowej niechęci (serio, czy niespełna 9-latki muszą wszystko, co proponuje rodzic, traktować jako dopust i marudzić? co będzie, jak przyjdzie kryzys nastolatka?) był zachwycony, bo pachniało, brzęczało[1], a fiolet po horyzont robił wrażenie. Pogoda była mocno płaska, spore zachmurzenie z nielicznymi prześwitami słońca, pewnie przy lepszej pogodzie jest jeszcze piękniej.
[1] Widziałam gołąbka fruczaka!
GALERIA ZDJĘĆ (oraz poprzednie wizyty -
2010 i 2012.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 10, 2018
Link permanentny -
Tagi:
polska, czerniejewo, pakszyn -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+
- Skomentuj
Moje dziecko, mimo że zodiakalna Panna, jest wodnikiem albo syreną - uwielbia się moczyć i nie ma opcji, że omijamy jakikolwiek basen. Rozczarowane temperaturą Bałtyku (dzieci są wytrzymałe, ale jednak nie na tyle, żeby w maju wejść do lodowatej wody) zdecydowanie lobbowało za ciepłym. A że pojechaliśmy w tereny kąpielisk, Ostseetherme okazały się idealne również dla mnie, nieco zmęczonej intensywnością ostatnich dni. Termy mieszczą się w Heringsdorfie (zwanym Śledziowem) i tuż obok mają wieżę widokową (za marne euro od osoby).
PS Dementuję plotki, jakobym się zdrzemnęła w termach na leżaku, kiedy reszta rodziny pływała i była w łaźni parowej. Czytałam i może na chwilę przymknęłam oko.
GALERIA ZDJĘĆ.
Świnoujście niestety z braku czasu i ogarnięcia nie dostało wystarczającej uwagi, a szkoda. Skupiona głównie na opcji niemieckiej, po stronie polskiej bywałam popołudniami, przy okazji spożywczej. Przepiękna plaża, wiatrak na końcu falochronu, spacer wzdłuż Świny koło fortów, Park Zdrojowy, promenada wzdłuż plaży - i to by było na tyle. Podjęłam nawet heroiczną próbę obejrzenia o poranku kościoła z zawieszoną pod sufitem korwetą (o poranku, bo tylko ja miewam ataki alergii, reszta śpi), ale poszłam do innego kościoła (nie mam nic na swoje usprawiedliwienie) i nic nie zobaczyłam. Podobnie wyszło z próbą dotarcia do kawiarni z punktem widokowym na wieży dawnego kościoła luterańskiego - młodzież zobaczyła plac zabaw, a potem jednak wszyscy uznali, że są głodni. I tak, o.
GALERIA ZDJĘĆ.
Restauracje:
- San Francisco Cafe & Restaurant, Uzdrowiskowa 16 - ryby i kuchnia europejska
- Cafe Amsterdam - Uzdrowiskowa 12 - śniadania
- Czuć miętą - Uzdrowiskowa 20 - lody i gofry
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 3, 2018
Link permanentny -
Tagi:
uznam, niemcy, swinoujscie, heringsdorf, polska, majowka2018 -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Komentarzy: 2
Chciałam zacząć od tego, że uległam podszeptowi złego i wybrałam się z dzieckiem (i piętnastoma innymi dziećmi, klasa III szkoły podstawowej) na wycieczkę. Ale to nie tak, że był to tylko podszept, bo i tak w kwietniu musiałam wybrać zaległy urlop i uzyskałam w ten sposób marzenie korpoludka, czy czterodniowy tydzień z wolnymi piątkami oraz zwyczajnie przyszło me dziecko, zrobiło oczka jelonka Bambi i zapytało, czy nie pojadę. To pojechałam. Centrum Edukacji Regionalnej i Przyrodniczej w Mniszkach to zespół folwarków, w których dla młodszych dzieci odbywa się szereg warsztatów z szeroko pojętej etnografii - wyplatanie z wikliny, pisanie gęsim piórem, pranie (hit również wśród chłopców), lepienie z gliny i toczenie na kole garncarskim. Podejrzewam, że tak z ulicy nie da się wjechać i zwiedzić, najwyżej z zewnątrz plus - jeśli się nie ma wielkiego zamiłowania do folkloru - całość jest do obejrzenia w pół godziny, bo tematyka raczej nie dla dorosłych.
Jak na kwiecień - upalnie, szczęśliwie większość zajęć odbywała się w cienistych i chłodnych salach. Zapanowanie nad wrzeszczącą i rozbiegającą się jak stado królików czeredą było ogarnialne, zwłaszcza że oprócz mnie była trójka dorosłych, z czego dwie osoby z wykształceniem i praktyką pedagogiczną. Problemem okazał się dojazd autobusem. Droga do była jeszcze całkiem względna - dzieci wyspane, zajęte spożywaniem zabranego drugiego śniadania i obczajaniem wyposażenia autokaru, natomiast z powrotem przypomniałam sobie, czemu nie jestem fanką wycieczek zorganizowanych. Jedno dziecko śpiewa jedną piosenkę. Drugie i trzecie dziecko śpiewają inną. Czwarte dziecko śpiewa cały czas to samo w kółko. Piąte powtarza "No to jedziemy autokarem" i symuluje karabin maszynowy za pomocą opuszczania podłokietnika (tu już mi opadło i zasugerowałam, że jeśli jeszcze raz strzeli z karabinu, to urwę mu uszy). Szóste, siedzące z tyłu, kopie w mój fotel. Kolejne się biją. Jeszcze następne symulują odgłosy wymiotów, bo podobno ktoś tam dalej kiedyś miał chorobę lokomocyjną. Jest gorąco, stoimy w korku w Przeźmierowie, a jeszcze nie dojechałam do ostatnich siedzeń, gdzie wszyscy się przekrzykują. Udało mi się nawet przeczytać kawałek Żulczyka, ale nie wiem, czy wiele zapamiętałam. W każdym razie widoki ładne.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek kwietnia 20, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
mniszki, polska
- Komentarzy: 1
[29.10.2017]
Michelle zdradziła mi, że tuż za Luboniem, w miejscowości o dźwięcznej nazwie Łęczyca (ale nie tej od słynnego diabła) można się pod koniec października wytarzać w ogromnej ilości dyń dowolnego kształtu i koloru, niektóre nawet jadalne. Poznań-style pro-tip: 1 zł za kilogram, za ozdobne 2-3 zł. W tym roku się pewnie nie przyda, ale za rok - polecam.
Adres: Łęczyca, Poznańska 39. Dodatkowo strona na FB.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 29, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
polska, leczyca
- Skomentuj
[7.10.2017]
Dzień miał być słoneczny i piękny, złota polska jesień w październiku, a wyszło jak zwykle - kilka minut słońca, chwilę później ulewny deszcz. Dwór w Koszutach zupełnie się nie zmienił od czasu odwiedzin w trzy lata temu (a schodzący kominiarz nieustająco cieszył tym razem prawie-ośmiolatkę). Tym razem zaskoczyła nas pogoda, bo ulewny deszcz zagonił nas do altanki w ogrodzie, gdzie spędziliśmy kilkanaście minut, czekając, aż przestanie. I przestał, ale i tam wyjściowe obuwie udało mi się przemoczyć.
GALERIA ZDJĘĆ.
Potem nastąpił tzw. rekonesans, bo do pałacu w Winnej Górze się spóźniliśmy - był otwarty dla zwiedzających do 14, a opuszczony dwór w Szlachcinie wprawdzie miał zachęcająco dziurawy płot, ale właśnie zaczęło lać i obuwie wyjściowe jednak było mi potrzebne w stanie mniej ubłoconym niż bardziej.
Głównym celem wyprawy była Środa Wielkopolska, gdzie M. z biura brała ślub (stąd obuwie i mniej casual strój niż zazwyczaj). Nie zdziwicie się zapewne, jak wspomnę, że padało. Przemknęliśmy się na obiad, potem kilka kroków dookoła rynku, wreszcie do kościoła. Urocze miasteczko, ale śluby jednak lepiej się sprawdzają latem (na przykład pod koniec sierpnia, kiedy to podczas mojego ślubu padało i było mokro).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 7, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
koszuty, szlachcin, winna-góra, środa-wielkopolska, polska
- Komentarzy: 3