Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o panie

Agata Passent - Kto to pani zrobił

Zbiór felietonów, których wcześniej - ponieważ nie czytam prasy kolorowej - nie miałam okazji czytać, stąd nowość dla mnie. Nowość i ambiwalencja. Bo z jednej strony w większości przypadków obserwacje Passent ma celne, pióro ostre i konkretnie, sytuacje są opisane tak dobrze, jakbym sama je widziała, czasem zabawne, czasem ironicznie, idealnie jak na felieton. Z drugiej strony jednak nie przekonałam się do języka - do bałaganiarskości konstrukcyjnej, dygresji wplatanych bez powodu; za dużo słów, nieuchronnie nasuwało mi się przekonanie o konieczności rozdęcia tekstu do określonej liczby słów, bo wierszówka. Nie uchroniłam się od porównania z Agnieszką Osiecką, tyle że u Osieckiej każde słowo miało swoje miejsce i było po coś. Tutaj słowa są dla przyjemności pisania, co niespecjalnie przekłada się na przyjemność czytania. Felietony są krótkie, o wszystkim, a mimo to odczuwałam znużenie formą.

#111

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 23, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, felietony, panie - Komentarzy: 1


Urszula Milc-Ziembińska - Śmierć wśród chryzantem

Awansem na zbliżające się Wszystkich Świętych (bo to już za chwilę, jak w tym roku czas pędzi) kryminał z morderstwem na Powązkach. Niedaleko grobu swojej narzeczonej, zabitej w 1943 roku przez Gestapo, ginie Ludwik Zarzecki, majętny prawnik z Francji, który do Polski wrócił po latach w celu ożenku z Polką. Opuszczona jeszcze przed ślubem piękna Joanna jest cała roztrzęsiona, ale milicja nie wierzy, że miała z zabójstwem coś wspólnego mimo licznych sugestii ze strony przesłuchiwanych świadków. Podejrzanych w najbliższym otoczeniu jest wystarczająco - choćby wychowanek ciotki Joanny, zwany "Sierotką" czy opuszczony dla naturalizowanego Francuza poprzedni narzeczony-lekarz.

Autorka niespecjalnie lubi tzw. prywatną inicjatywę - kapitan Czerwiński, który wszak rozumiał, że lokalni złodziejaszkowie okradli zwłoki na Powązkach, kompletnie nie mógł darować sprytu państwu Majcherkom, którzy wynajęli Zarzeckiemu luksusowy pokój w zamian za obietnicę noclegu i goszczenia w Paryżu (według przelicznika: 2 dni w Polsce - 1 dzień we Francji). Uważał to za przeraźliwy dowód na matactwa prywatnej inicjatywy. Znacznie mniej zirytował go fakt, że gospodyni denata bez żadnego skrępowania okazywała przywiezioną przez niego dla swej wybranki ślubną suknię i dawała do przymierzenia córce sąsiadów, którą stręczyła Zarzeckiemu. Setnie też ubawił mnie fragment, w którym wywiadowca żali się, że w celu pozyskania informacji musiał postawić "butelkę ryzlinga i dwa żywce. - Co? - Dwa piwa". Dzisiaj trzeba by tłumaczyć, co to riesling, bo żywca zna nawet przedszkolak.

Atmosfera na komisariacie jest wyjątkowo frywolna - funkcjonariusze żartują z siebie wzajemnie, oczywiście nie przekraczając dobrego smaku ("- Zadajesz pytania mniej niż mądre. - Szefie. Pan Bóg[1] w momencie stworzenia Wojtka musiał mieć okropną migrenę"). Nieustająco wzrusza mnie, zwłaszcza po moich doświadczeniach z aktualnie działającą policją, że umawiają się - dla wygody świadka - zwłaszcza z paniami[2] w kawiarniach (tym razem modna "Telimena").

[1] Ateizm ateizmem, materializm dialektyczny materializmem, ale Pan Bóg to Pan Bóg.

[2] Niestety, nie zawsze trafiały się ładne:


Tak na oko: podlotek z lat pięćdziesiątych, uformowany przez naturę w kształcie gruszki, czyli niżej dookoła szeroko i okrągło, a im bardziej w górę, tym mniej, ale również okrągło. I wszystko to w postaci płynnej - dodał z niesmakiem. - A szyja jak pacha słonia. Zielone kropki na powiekach i ciut, ciut rozmazana pomadka w kolorze jasny cyklamen[3].
- Co ty znowu trujesz, stary?
- Nie truję, tylko zdaję rzeczową relację. Nie jest jeszcze ona nawet pełna, bo nie uwzględniłem ciuchów. Jeśli ci powiem, że wyplamioną spódnicę w kolorze brudnobrązowym z zepsutym suwakiem oraz szałowy sweterek w kolorze lila z dziurą pod prawą pachą uzupełniał naszyjnik - a jakże złoty - i rajstopy, w których puściły oczka, tworząc mało oryginalny wzór, będziesz miał pełny obraz owej osoby.
(...) Mógł tylko żywić nadzieję, że że nikt ze znajomych go w tym towarzystwie nie zobaczy i tym samym uniknie złośliwych dowcipów.

[3] Uhm, prawdziwy mężczyzna rozpoznaje trzy kolory: fajny, ciulowy i pedalski.

#102

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 5, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, kryminal, panie, prl - Skomentuj


Monika Szwaja - Klub mało używanych dziewic

Przyznam, że nieco zniechęcona tytułem sięgnęłam tylko dlatego, że - zatopiona w biografiach (próbuję mozolnie Tyrmanda i jego Dziennik 1954, wlecze mi się) - potrzebowałam nieco fabuły. No i skończyły mi się audiobooki. "Klub" nie jest książką złą, ale typowym chic-lit, bezpretensjonalnym, lekkim, na leżaczek przy basenie[1].

Dziewczęta po 30. spotykają się na zjeździe towarzyskim z liceum i stwierdzają, że są fajne, więc zakładają Klub, w którym będą robić Dobre Rzeczy. Trochę z nudów, trochę z poczucia beznadziejności (3 na 4 leczą się u tego samego psychiatry). Książka jest taka trochę o niczym - przeplatające się wycinki z życia każdej z pań - Michaliny, zajmującej się zielenią cmentarną, z toksyczną matką, Aliny, pracującej w banku rozwódki z nastoletnią córką, Agnieszki, zmyślającej sobie kolejnych ukochanych nauczycieli czy wreszcie Marceliny, urzędniczki będącej w związku (i w ciąży) z palantem. Za sprawą klubu zmienia się życie większości pań - Alina zostaje wolontariuszką w hospicjum i dogaduje się z córką, Michalina namówiona przez księdza zostawia cmentarz i zaczyna projektować ogrody, Agnieszka zaprzyjaźnia się ze starszą panią w potrzebie, a Marcelina - w zasadzie nie za sprawą klubu - otrzymuje w spadku dom na wsi i rodzi dziecko. Jakkolwiek fabuła jest słaba, tak konstrukty bohaterek ciekawe, a dialogi i sytuacje celne i czasem zabawne. Epizodycznie wspomniana jest bohaterka innej książki Szwai - Wika Wojtyńska podsyła klientkę "z szołbizu" do firmy projektującej ogrody, w której zatrudniona jest Michalina.

[1] Byłam przekonana, że przy basenie na leżaczku da się przeczytać wszystko. Otóż nie - tylko nabyty szacunek dla książki (i fakt, że ktoś będzie musiał ją wyciągnąć) nie pozwoliły mi na wywalenie tomu felietonów Clarcksona do basenu. Po przeczytaniu kilku "kawałków", pełnych niczym nie popartego samozachwytu i przekonania o własnej wszechwiedzy autora, podziękowałam i odłożyłam na przybasenową półkę. Dziękuję, nie smakuje.

Inne tej autorki tu.

#98 / #7

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 29, 2014

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2014, beletrystyka, panie - Komentarzy: 2


Grażyna Jagielska - Anioły jedzą trzy razy dziennie

Beletryzowana relacja z półrocznego pobytu autorki w szpitalu psychiatrycznym ze specjalizacją PTSD. Łatwo się ocenia z zewnątrz, ale w środku są ludzie, którzy nie umieją wrócić do siebie z miejsca, w którym się znaleźli. Autorka (alter ego?) cały czas żyje w przerażającym strachu, że z jej męża - korespondenta wojennego - zostały szczątki i że musi je zebrać. Dopóki nie zacznie brać lekarstw, co noc chodzi do sali weteranów i pyta, czy ktoś nie widział tego, co zostało z jej męża. Weterani w większości mentalnie zostali w Afganistanie i po powrocie nie są w stanie egzystować ze swoimi bliskimi. Karolina, której umysł poddał się podczas robienia doktoratu, ma 12 lat i stara się, żeby jej nie było nigdy widać. Julia, specjalistka od PR-u, daje sobie świetnie radę, ale zaczesuje włosy tak, żeby nie było widać ucha, które sobie odcięła, kiedy miała wprowadzić zmiany w programie imprezy. Życiorysu, czyli historii o tym, skąd się człowiek pojawił w szpitalu, najbardziej boi się pani Stasia; od 20 lat nie wychodziła z domu, mąż i dzieci nie chcą z nią rozmawiać. Pamięta dzień, kiedy miała 7 lat, wyszła na dach, a potem mama ją ściągnęła z dachu za warkocz i zbiła. Oraz że była pominięta przy awansach w pracy. Ale nie rozumie, czemu jest w szpitalu, czemu jest sama.

Świat urojeń w ludzkiej głowie, mechanizmu wyparcia, blokada, jaką mózg sam sobie założył, żeby przeżyć - z tym walczą lekarze i terapeuci, a wrogiem jest pacjent sam dla siebie. Od tej strony to fascynująca lektura - jak człowiek nie umie poradzić sobie z tym, co jest codziennością dla większości populacji; ładny przyczynek do rad typu "weź się w garść" dla ludzi z depresją. Fabularnie książka nieco siada - to raczej zbiór scenek niż powieść. Brakuje finału (i zupełnie nie wiadomo, co z panią Stasią, bardzo mnie to zirytowało).

#92

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 13, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, panie, reportaz - Skomentuj


Jane Austen - Mansfield Park

W kwestii literatury patologicznej to książka zdecydowanie na podium. Trzy siostry - wiecznie śpiący leń (lady Bertram) wyszła za lorda i zamieszkała w majątku Mansfield Park, zrzędząca skąpa jędza (pani Norris) została żoną pastora i objęli prebendę w majątku męża siostry, trzecia zaś niezdara (pani Price) wyszła za oficera marynarki, który został kontuzjowany i dostał rentę, a z tej biedy zrobili chyba dziewięcioro potomstwa. Pani Norris wpadła na pomysł, żeby jej bogata siostra "pomogła" najbiedniejszej i zabrała jej jedno z dzieci pod opiekę, żeby "ulżyć matce". W efekcie pani Price bez żalu pozbyła się najstarszej córki, dzięki czemu Fanny Price[1] pojawiła się w majątku wuja jako towarzyszka zabaw jego dwóch córek i dwóch synów. Sir Bertram zgadza się na to, bo myśli, że wychowanie kuzynki z jego dziećmi nie zaowocuje małżeństwem między kuzynami[2], skoro będą się widywali codziennie. Jakże rozbawiło mnie to założenie. Zalękniona Fanny snuje się najpierw po majątku, po czym - edukowana i wspierana przez młodszego syna lorda, Edmunda, staje się nagle ostoją moralności rodziny, oczywiście zakochana w swoim kuzynie. Starsze od niej kuzynki - Maria i Julia - są zarozumiałe, najstarszy syn Thom utracjusz, a dodatkowe zamieszanie wprowadza rodzeństwo aktualnej pastorowej - młoda i cyniczna Mary oraz kochliwy i pozbawiony zasad Henry. Ponieważ nikt - poza lordem Bertramem, który wyjeżdża na Antiguę nadzorować plantacje - nie pracuje, cała akcja kręci się wokół tego, kto na kogo spojrzał, czy któraś panna nie została przypadkiem sam na sam z którymś panem, czy zaręczyny Marii nie są zagrożone, a przede wszystkim wokół wiecznie spanikowanej i przejmującej się opinią świata Fanny. Po wielu zakrętach dość nudnej i przegadanej akcji Fanny wreszcie wyznaje kuzynowi uczucie, a jego ojciec (wuj Fanny) sankcjonuje związek.

Zapewne odpuściłabym lekturę w połowie, ale słuchałam audiobooka z dodatkowymi efektami. Czytająca go Anna Romantowska przeciągle ziewa, mlaszcze, czasem dyskretnie beka, zmienia melodię zdania w trakcie, wysokość głosu w środku akapitu, z pełnego napięcia monologu przechodzi przy zmianie pliku do czytania normalnym głosem. Bawiło mnie to przeraźliwie, ale jak chcecie fance literatury wiktoriańskiej kupić tego audiobooka, to jednak nie polecam.

[1] Za każdym razem, kiedy Romantowska czytała afektowanym głosem cioci Norris frazę "Fanny Price!" miałam bliskie skojarzenia ze Strażakiem Samem, w którym głównym podpalaczem jest piegowaty Norman Price.

[2] Okazuje się, że kazirodztwo nie szkodzi.

Inne tej autorki:

#86 / #4

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 20, 2014

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2014, beletrystyka, panie - Komentarzy: 8


Bohdan Smoleń, Anna Kłys - Niestety wszyscy się znamy

Na poły biografia, na poły wywiad z jednym z bardziej znanych polskich aktorów kabaretowych. Zaczynając od bogatego geograficznie drzewa genealogicznego, przez bujne lata 60-80., kiedy to kabaret stanowił sterowany wentyl bezpieczeństwa, aż do współczesności, w której już nie ma miejsca dla schorowanego człowieka ciężko doświadczonego przez los - Anna Kłys spotyka się przy stole w Baranówku, zadaje pytania i słucha. Mimo zacytowanych fragmentów programów to nie jest książka rozrywkowa, raczej refleksyjna i już w zasadzie historyczna. Na fali ostatnich reakcji na śmierć Robina Williamsa bardzo mi się ta książka wpisuje w szeroko reprezentowany pogląd, że człowiek, który pracuje w tzw. rozrywce, musi być wesoły. Otóż nie musi.

Jest też parę słów o fundacji Stworzenia Pana Smolenia - warto zajrzeć.

#83

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 16, 2014

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2014, biografia, panie, panowie - Skomentuj