Więcej o
beletrystyka
Są książki o czymś, są książki zupełnie o niczym. Ta należy do drugiej kategorii; najprościej byłoby dokleić ją do nurtu "strumień świadomości". Przedzierałam się przez nią długo, w dwóch podejściach. Ale przedarłam się, tyle że ostatecznie nie wiem, czy było warto. Chociaż nie, było, ale niekoniecznie teraz. To książka na powolne smakowanie, mimo że czyta się ją czując świst wiatru w uszach. Oprócz książki właściwej dodatkowo jest także wstęp, dodatek i cała seria wyjaśnień i appendiksów, w których autor objaśnia, co przemilczał, posklejał, zmienił, uprościł czy przejaskrawił. Bo książka to pamiętnik nietypowego okresu przejścia z okresu dzieciństwa do roli rodzica. Eggers nie ukrywa, a nawet podkreśla, że opisuje rzeczy prawdziwe (ot - opisuje przyjaciółkę z Nowego Jorku - Skye, która grała małą rólkę w "Młodych gniewnych"). W ciągu kilkudziesięciu dni umierają na raka ojciec i matka czworga rodzeństwa - 21-letniego Dave'a, nieco starszych Billa i Beth i 9-letniego Topha. Każde z nich umiera inaczej - ojciec z dnia na dzień, matka - długo, boleśnie i walcząc o każdą chwilę życia. Prosto ze szpitala Eggers przenosi czytelnika do San Francisco, gdzie opiekując się bratem dorywczo pracuje w różnych agencjach, tworząc z przyjaciółmi offowe czasopismo "Might". Głównie dla tego kawałka nie żałuję wielu wieczorów spędzonych na przedzieraniu się przez kolejne strony - kocham San Francisco, cieszyłam się opisami poszczególnych dzielnic, parków, plaż, wypraw Bay Bridge'em czy biegu przez Golden Gate (rany, jak tam wieje). Reszta książki jest autoterapeutyczna i bardzo osobista, pełna traum i schiz, ciężko mi się przez nią przechodziło. Podobnie było w przypadku poprzedniej tego autora.
Tragiczne tłumaczenie; poza oplutymi już na blipie tamponami Q-tip czy lampami z lawy irytuje mnie, że język jest toporny, że czasem do dość oczywistych imion przypisywana jest zła płeć (Dot to Dorothy, na litość), a czasem całość zdania zgrzyta przeraźliwie, bo niegramatyczne. Cóż, Jerzy Łoziński to klasa sama w sobie.
Inne tego autora tutaj.
#1
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 4, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Od razu na początku jedno zastrzeżenie - tak, to książka młodzieżowa/o nastolatce. Ale przyznam bez wielkiego wstydu, że dawno mnie nic tak nie zachwyciło (a wygrzebałam ją z półki, bo anglojęzyczny pamiętnik z trasy po Kanadzie Erica Idle'a ciężko czyta się w łóżku). Może to moje zamiłowanie do mieszanek? Kosmowska wzięła cyniczność i dowcip od Sawaszkiewicza i jego humoresek o Tatku, rodzinną historię od Musierowicz (inteligentna nastolatka, zaniedbywana przez wiecznie zajętych sobą i swoimi karierami rodziców, z kompleksami - wypisz wymaluj "Szósta klepka"), szczęśliwie odartą z moralizatorstwa i przecukrzenia, dodała błyskotliwe dialogi, świetnego dziadka-hazardzistę, całkiem niezłe tło szkolne, zgrabnie poskładała to w zabawną językowo narrację jak u Bożkowskiego w "Mszy za mordercę" (mam wrażenie, że echa księdza Przeogromnego pojawiają się w osobie księdza Korka, pojawiającego się trzecioplanowo) i dołożyła zgrabny happy-end (bo, jak wspominałam, to książka dla młodzieży).
15-letnia Buba czuje się samotna, piękny Adaś nie zwraca na nią uwagi, w nowej szkole jej nie idzie, dziadek przypomina sobie tylko o niej, jak ma ochotę ograć ją w karty, matka jest znaną a afektowaną pisarką, ojciec - celebrytą telewizyjnym (z zepsutą dwójką i w słabych programach, ale jednak celebrytą). Rodzice z dziadkiem bezustannie sobie dogryzają, Buba tęskni za odrobiną uwagi, ale jedyne, co dostaje, to ciepłe słowo od domowej gospodyni, pani Bartoszowej. W tle pojawia się jej bardziej udana siostra, która wyszła już za mąż, ale przychodzi zrzucać na resztę rodziny swoje problemy.
Fabuła niespecjalnie przeszkadza, ale dla mnie największą zaletą książki była przesmaczna warstwa językowa, nad którą chichotałam co kilka zdań.
Idę szukać drugiego tomu, mam nadzieję, że utrzyma poziom.
Inne książki tej autorki tu.
#33
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 28, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 1
Dzisiaj mam taki dzień jak ta baba, co przyszła do lekarza, bo ją wszystko wkurza. Mam wrażenie, że to jednak nie pogoda[1], a przeczytana wczoraj książka. A nawet nie książka jako taka, bo czytało się ją nader, a bohaterka, którą miałam ochotę kopać w tyłek co drugą stronę.
Nan, studentka pedagogiki, opiekuje się dziećmi w celu utrzymania na studiach, a w przyszłości chce pracować z trudną młodzieżą. Trafia do pani X, która za niewielkie pieniądze dostaje nianię w ponad trzykrotnie przekroczonej liczbie godzin w stosunku do umowy, dyspozycyjną 24h/dobę, służącą do załatwiania spraw dowolnych (od zakupów, po kontakty towarzyskie, na prowadzeniu zdalnych kłótni z mężem kończąc) i oczywiście dziewczynkę do bicia. Nan jest odpowiedzialna za to, że 4-letni Grayer nie dostał się do elitarnej szkoły, że mąż nie wraca z pracy, że pani domu ma zły humor, że nie zajmuje się dzieckiem na tyle, żeby nie chciało absorbować swoją nużącą osobą matki i ojca, jak również, że nie poświęca 100% swojego czasu na pracę. Niania każdego dnia grzebie jakąś nadzieję - na premię (mimo że inni dostają), na wolne, na terminowość, zrozumienie, próbę dialogu czy poszanowania jej godności (ba, nie protestuje nawet, jak zostaje wtłoczona w kostium teletubisia, wysmarowana farbą i zabrana na spotkanie z okazji Halloween w firmie pana X, który nawet nie wie, kto opiekuje się jego synem). Mimo przez prawie rok brnie w coraz bardziej chory układ, nie zrażając się kolejnymi kopniakami od pracodawców, którzy wciągają ją w swoje problemy poza i małżeńskie, nie potrafiąc asertywnie wyartykułować czegokolwiek, nawet prośby o przestrzeganie ustalonych zasad, a jedynie zapijając problemy w okolicznym barze, siorbiąc w mankiet znajomym i rodzinie (która - choć sympatyczna - w sytuacji podbramkowej traktuje ją dość olewczo). Każda kolejna sytuacja, kiedy Nan zwiesza głowę i wykonuje kolejne idiotyczne polecenie pracodawczyni, wzbudza we mnie przeraźliwą irytację. Nie jestem jakoś specjalnie wyrywna do rejtanowych akcji z rozdzieraniem koszuli, rozkładaniem się pod drzwiami w modelu "po moim trupie" czy ostentacyjnego zamykania drzwi z drugiej strony, ale Bogini obdarzyła mnie pewną elokwencją i silnym poczuciem nie pozostawiania spraw w postaci dla mnie niekorzystnej. Fakt, ciężko sobie radzę z zatykającą bezczelnością, kłamstwem, przekręcaniem i nadużywaniem ludzkiej przyzwoitości z kamienną twarzą, ale upokarzająca praca za miskę ryżu ma swoje granice.
Kolejnym nadużyciem, wszędzie - bo i w recenzjach, na okładce i przy ekranizacji (bo, a jakże, książka dorobiła się ekranizacji[2]) - stoi, że to świetna komedia. Chyba życie wyprało mnie z poczucia humoru, ale nijak nie czuję elementów komediowych w tym, że nowojorscy karierowicze nie interesują się swoim dzieckiem i traktują służbę domową jako niższą formę bydła.
[1] W międzyczasie wyszło, że dziś była i burza magnetyczna, i zaćmienie słońca. No czemu mnie to nie dziwi?
[2] Jak raz mam wrażenie, że Scarlett Johansson doskonale sprawdziła się w roli niedojdy, którą można pomiatać jak się chce. Tyle że jakoś nie chce mi się sprawdzać, zwłaszcza że - tak - film określany jest jako komedia. Chyba że chcę?
#32
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 22, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 9
Przede wszystkim nie należy dać się zwieść recenzjom, które głoszą, że jest to książka zabawna, pełna (czasem uczciwie dodają "czarnego") humoru, który sprawia, że opisana groteskowo-posępna rzeczywistość Ukrainy z wczesnych lat po rozpadzie Związku Republik jest łatwiejsza do strawienia. Bo nie jest. Historia jest do głębi absurdalna - Wiktor, bezrobotny po przemianach dziennikarz/pisarz mieszka z pingwinem Miszą, którego wziął pod opiekę przy zamykaniu kijowskiego zoo. Dostaje propozycję intratnej, choć dość niezwykłej pracy - pisanie nekrologów (tzw. krzyżyków), co samo w sobie jest niezwykłe, ale bohaterowie jego miniatur literackich jeszcze żyją, więc teksty przygotowane na podstawie szczegółowego i zwykle niezbyt pochlebnego dossier lądują w szufladzie redakcji. Dodatkowo Wiktor nie może się pod nimi podpisać. Praca jak praca, Wiktorowi idzie całkiem nieźle, co jego znajomy kwituje celnym "Wzruszająco piszesz! Widać, że gówno nie ludzie, a mimo wszystko żal ich, kiedy się czyta", do momentu, kiedy ludzie z jego listy "zrealizowanych" zaczynają po kolei umierać. Przyjaciel oddaje mu pod opiekę córkę, po czym znika, zaczynają znikać też ludzie z otoczenia pisarza, co w zestawieniu z kijowską zimą i chorującym pingwinem daje poczucie coraz większego zagrożenia i psychicznej klaustrofobii.
Najsmutniejsze po lekturze było wrażenie, że Ukraina to miejsce, gdzie mogą się takie rzeczy dziać.
#27
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 4, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Viewegh umie z krótkiej nowelki o ostatnim dniu z życia (pośrednio) kilku osób zrobić coś ładnego przez zamianę narratora na grupę aniołów, obserwujących mieszkańców Pragi. 50-letni Karel uczy w szkole jazdy i ma fantazje erotyczne na temat Estery, młodej wdowy. Estera próbuje wrócić do życia po długiej chorobie i śmierci męża. Żona Karela, szybko starzejąca się nauczycielka Maria, głównie interesuje się komentowaniem audycji radiowych, zwłaszcza dotyczących upadku obyczajów. Syna Jarmili, szkolnej kucharki wierzącej w anioły, zostawiła żona. Aniołowie usiłują doprowadzić do tego, że dwoje spośród bohaterów książki odejdzie, zostawiając jak najmniej niezakończonych spraw. Fatalistyczna i smutna historia, ale namalowana z dużą dozą ciepła.
Ładna też jest Praga w tle. Jak w filmach Zelenki i Sveraka, gra ważną rolę, doklejając do czasem płaskich bohaterów bogate tło za nimi. Viewegh umie słowem namalować taką Pragę, że ją widzę w głowie.
Inne tego autora: tu.
#17
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 10, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, panowie, beletrystyka
- Skomentuj
K. chichotała trochę ze mnie, że robię w notesiku (w kotki, od siwej) notatki. Bo robię, czasem ewoluują w notki, czasem zawierają listę zakupową i wymiary nowej komody, a czasem nic się z nimi nie dzieje. Bohaterowie "Zapisywaczy" Viewegha kompulsywnie zapisują. Każdy rozdział to kawałek historii opowiadanej na zmianę przez ojca - dawniej socjalistycznego, teraz NATO-wskiego wojskowego po rozwodzie, córkę - 28-letnią Renatę, prowadzącą w telewizji program o dewiantach seksualnych i syna, który głównie siedzi pod stołem, zapisuje wszystko, co dzieje się dookoła (a dodatkowo ma doskonałe możliwości obserwowania tego, co kobiety siedzące przy stole mają pod spódnicami).
Historie opisywane przez syna zostały wydane, co na równi z wizytą w programie siostry przysparza mu mnóstwo fanek, które chętnie zajrzą pod stół i wrzucą ekscentrycznemu literatowi numer telefonu z obietnicą upojnych chwil. Ojciec na prośbę córki spisuje to, co pamięta z jej dzieciństwa, bo po rozwodzie córka została z matką i widywał się z nią tylko w niektóre weekendy i wakacje. Córka opowiada o swoim dojrzewaniu z ojcem, o pierwszych chłopakach, których przyprowadzała do domu i dojrzewaniu do związku z dorosłym mężczyzną po przejściach.
Każdy w rodzinie jest zwichrowany i nie do końca poskładany. Podobnie historia - trzeba sobie poskładać z kawałków (dla mniej spostrzegawczych rozdziały oznaczone są ikonkami, oznaczającymi płeć bohaterów). Czasem nie wiadomo, czy to, co w zapiskach się pojawia, dzieje się naprawdę, czy jest tylko projekcją któregoś z pisarzy (a może i autora? Viewegh lubi opisywać siebie jako jednego z bohaterów).
Inne tego autora: tu.
#5
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 8, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2009, beletrystyka, panowie
- Skomentuj