Więcej o
2019
Henryk Gaworski Fotografia mówi prawdę #013
Spis osób:
- inżynierowa Irena Biernacka - dobrze zakonserwowana 40-latka
- inżynier Władysław Biernacki - solenizant, dyrektor i zwierzchnik gości
- Staszek Biernacki - syn gospodarzy, 20-latek, jest na czym oko zawiesić
- Henryk Suchocki - się spóźnia na imprezę, ale ma aparat fotograficzny
- inżynier Roman Berwid - obiecujący pracownik, entuzjasta polowań
- inżynier Danuta Kawecka - fioletowa blondynka o obłędnej figurze
- inżynier Fadler - taki trochę mąż przy żonie, chociaż niezbyt wierny
- Zofia Fadlerowa - z domu Klemmer, wujenka Suchockiego
- Stefania Olszewska - korpulentna, lubi kwiatowe wzory i nie jest inżynierem ani żoną inżyniera
- inżynier Rawicz - zarządza karniaki dla spóźnialskich, nie pali
- kapitan Grot - niby nie traktuje spraw poważnie, ale zaskakuje celnymi uwagami, do tego elegancki
- porucznik Rybacki - nie jest zachwycony fachowością zwierzchnika, ale zmienia zdanie
- sierżant Gniotek - dowodzi ekipą poszukiwawczą
Po mocno zakrapianej imprezie u inż. Biernackiego znika Suchocki, urzędnik pocztowy, miłośnik polowań. Milicja przesłuchuje uczestników imprezy i nie jest zaskoczona, że u jednego z gości znajduje zakrwawioną koszulę i aparat fotograficzny zaginionego. Jednak mimo aresztowania, podejrzany zostaje wypuszczony, bo nie ma zwłok ani dowodu, że wyekspediował Suchockiego na tamten świat. Porucznik Rybacki jest zirytowany swoim szefem, bo to jego pierwsza poważna sprawa, a kapitan Grot sobie lekko z niego drwi i wydaje dziwne polecenia, które zaskakująco okazują się mieć sens. Sprawa wyjaśnia się dzięki tytułowemu zdjęciu, absolutnemu przypadkowi (młody Biernacki dwukrotnie obserwuje bardzo dziwne sytuacje) oraz spotkaniu pięknej inżynier Kaweckiej i kapitana Grota. To ostatnie w finale opowieści prowadzi do spotkania prawie wszystkich obecnych na imieninach Biernackiego, gdzie kapitan prawie że w stylu Poirota wyjaśnia, na czym polegało przestępstwo oraz zapowiada ślub z panią inżynier.
Rybacki aż gwizdnął z przejęcia.
- Cholera (...)
- Przekleństwa nie powinny raczej wchodzić w zasób słów używanych przez milicję - skarcił go kapitan.
Się je: śledzika (podkład pod wódeczkę), sałatkę, schab na zimno, rybę, jajko, pomidory, sarninę.
Się pije: piwo żywieckie (w kawiarence pod komisariatem), wermut (u znajomego komendanta w Kazimierzu), likier (u Kaweckiej, a atmosfera taka intymna).
Inne tego autora:
Helena Turbacz - Świecznik Maurów #014
Spis osób:
- profesor Antoni Watmar - historyk sztuki, mieszka w bliźniaku należącym do konkubiny
- Bożena Watmarowa - żona Watmara, bezczelna herod-baba, naukowiec
- Pułkownik Henryk Bator - znany ze skąpstwa, ale dba o dobro śledztwa
- Major Andrzej Ruban - wpada na błyskotliwe pomysły, choć czasem groteskowe
- Dorota Swarożyc - konkubina Watmara, filigranowa i z oczyskami[1], ale też z przeszłością
- Porucznik Wilczek - kierownik stołecznego oddziału wywiadowców, brzydzi się wodą, bo od tego organizm rdzewieje
- Doktor Bolesław Swarożyc - lekarz w “psychiatryku”, brat Doroty
- bezimienny szwagier Watmarowej - kierownik apteki
- Michał Sykstus - rzeczoznawca-numizmatyk, sąsiad Swarożyców
- Ryszard Żeruski - fotograf, znajomy i współpracownik Watmara, oldboj
- Maria - sympatia Żeruskiego, określana przez złośliwe kumy jako rudy koczkodan
Profesor Watmar traci przytomność na pokładzie samolotu Warszawa-Paryż, którym udawał się na konferencję. Po awaryjnym lądowaniu zostaje, wraz z żoną, przewieziony do szpitala w Poznaniu, ale nie udaje się go uratować; lekarze stwierdzają przedawkowanie skopolaminy. Żona okazuje się być w separacji i bardziej jest zainteresowana bagażem byłego męża i kontynuacją podróży. Konkubina profesora, ekspedientka z Desy, jest dla odmiany załamana, a dodatkowo boi się, bo po raz kolejny ma wrażenie, że ktoś w domu szpera i czegoś szuka. Kluczowy jest zabytkowy świecznik z Cordoby, a konkretnie jego kopia, którą profesor przewoził w bagażu. Jak się okazuje, w świeczniku był sprytny schowek na numizmaty. Milicja wpada na pomysł, żeby ustalić, jakie to były monety za pomocą pobrania mikro-próbek z najcenniejszych monet na rynku, rozsianych oczywiście po kolekcjonerach. ”Jak to sobie major wyobraża - skrytykował pomysł inspektora Wilczek. - Panie, daj pan trochę potrzeć tego Wespazjana, bo ja jestem hobbysta pocieracz!”. Zbrodnia - jak się wyjaśnia w toku śledztwa - to efekt chciwości.
Bawiąc-uczyć: starożytne numizmaty (już wiem, co to jest anepigraf).
Się lata: Air France
Się je: na bajecznie kolorowych tackach [stewardesa] roznosiła porcje nadziewanego kurczęcia w przejrzystej galarecie garnirowanej owocami, sardynki, koreczki z kaparami, mikroskopijne kanapeczki z kawiorem.
Się pije: armagnac.
Się czyta: Egipcjanina Sinuhe Waltariego (major).
[1] (“niezła (...) ale z takich, co to najpierw ślub, a później te rzeczy…”).
Inne tej autorki tutaj.
Artur Morena - Umrzesz o północy #015
Spis osób:
- Marcin Koriol - prezes spółdzielni INTERPOLEX
- Artur Morena - narrator, były porucznik milicji, aktualnie pisuje powieści sensacyjne
- Beata - piękna sekretarka, żona Marcina
- Robert Koriol - brat Marcina
- Arkadiusz Koriol - ojciec Marcina
- Paulina Koriol - żona Roberta, kobieta niemłoda, ale interesująca
- Franio Glindas - cwaniaczek, ma wyśledzić, kto straszy Marcina anonimami
- Inspektor Anioł - organizuje wraz z kapralem kocioł w domu Koriolów
- kapral Ludwik Filipek - sprawny funkcjonariusz, choć młody wiekiem
- Cyprian Ursyn - agent ubezpieczeniowy
14 maja, godzina 14. Ktoś zaprasza Morenę - jak się okazuje - dawnego znajomego sekretarki Beaty, do siedziby firmy jej - jak się okazuje - męża. Ktoś grozi mu (mężowi, nie Morenie), że zginie tego dnia o północy. Mimo niechęci Koriola do przyjęcia jakiejkolwiek pomocy, wyjaśnia się, że to prawdopodobnie efekt jakiegoś zajścia właśnie z dnia 14 maja w Madrycie przed kilkoma laty. Oczywiście Koriol nie pomaga w żaden sposób, odmawiając odpowiadania na pytania, zamiast tego wraz z Beatą popadając z jednej teorii spiskowej w drugą. Proponuje jednak Morenie, że jeśli przeżyje potencjalny zamach o północy, Morena dostanie brylant o wartości 10 tys. dolarów. Jednocześnie do willi Koriolów wjeżdża milicja, prowadząc podobno śledztwo w sprawie lewej platyny i oznajmia, że nikt nie opuści budynku (również Marcin i Morena). W zamkniętym domu, w pokoju bez okien, Koriol ginie, a zbrodniarz - choć wykryty w ciągu 24 godzin od wprowadzenia Moreny do akcji - uchodzi karze.
Rozwiązanie zagadki jest nieco pretensjonalne: vtłl m gehpvmaą, hzvrfmpmbar j tłójpr ynfxv bsvnel, hehpunzvnar zrpunavmzrz j wrtb jłnfalz mnolgxbjlz mrtnexh - bovr emrpml zbeqrepn cemltbgbjnł mnjpmnfh v mqbłnł cbqzvravć whż j mnzxavęgrw jvyyv.
Dygresyjnie (czytaj: dla wypełnienia stron), Morena opowiada pani Beacie o swoich powodach odejścia/zwolnienia z milicji.
Amatorska psychologia:
Czy przypuszczasz - tak mówił kapitan Anioł - że innych oficerów czy podoficerów milicji nie wzruszają tragiczne niekiedy losy przestępców? Kradzież bochenka chleba popełniona z głodu? Sytuacja najuczciwszego pod słońcem człowieka, który z zazdrości i z szaleństwa do jakiego może doprowadzić miłość, zabija w porywie gniewu zwykłą dziwkę, którą naprawdę kochał, dziwkę wielokrotnie u nas notowaną?
Szowinizm powszechny:
- Kobiety są predestynowane do popełniania głupstw. Jednak od mężczyzn wymagam charakteru i działania z pełną świadomością i odpowiedzialnością. Zabiłbym tego człowieka, już panu powiedziałem. Wtedy Beata wróciłaby do mnie. Ukarałbym ją i byłaby… Czy chciał powiedzieć „szczęśliwa”?
Niektóre kobiety pozbawione są wyobraźni. Może nawet większość kobiet, kiedy myślą lub mówią o mężu.
- Po co jej wyobraźnia - stwierdził lakonicznie kapral - jeżeli ma takie ciało. Z takim ciałem kobieta dalej zajdzie niż z wyobraźnią i inteligencją.
Inne tego autora:
Inne z tego cyklu tutaj.
#72
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 19, 2019
Link permanentny -
Tagi:
2019, panie, panowie, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Panna Wonderly zgłasza się do Sama Spade’a, ponieważ nie może się skontaktować ze swoją siostrą Corinne, która podobnież zadawała się z przedstawicielem półświatka, Floydem Thursbym. Wspólnik Sama, Miles Archer, ostrzy sobie ząbki na uroczą pannę, planując po zakończeniu poszukiwań zająć się nią bardziej intymnie. Wtem coś idzie nie tak, najpierw martwy zostaje znaleziony Archer, potem Thursby. Szybko wychodzi, że panna Wonderly wcale nie ma siostry, nie nazywa się Wonderly, a straszliwie zagmatwana intryga zmusza Spade’a do lawirowania między siedzącą mu na karku policją, a przestępcami, którzy usiłują od mijającej się z prawdą panny wydobyć cenną statuetkę, tytułowego sokoła maltańskiego.
Niestety, jak na top10 wszelkich rankingów powieści kryminalnych, to straszliwie słaba książka. Prowadzenie śledztwa przez Spade’a polega na spuszczaniu łomotu rozmówcom, przeszukiwaniu mieszkań i pokojów hotelowych, nadużywaniu przyjaźni i namawiania znajomych do półlegalnych przysług, podpuszczaniu ludzi na siebie nawzajem, żeby się wygadali, czy wreszcie na piciu sporych ilości alkoholu. Sam Spade jest osobnikiem przeraźliwie antypatycznym, zrzucającym na (tak na oko zakochaną w nim) sekretarkę rzeczy przykre (np. konieczności poinformowania żony Archera, że właśnie została wdową, przy czym sekretarka ma polecenie trzymać ją od niego z daleka, bo wprawdzie Spade z żoną partnera sypiał, ale już go za bardzo irytuje albo wyjaśniania policji, skąd zakrwawione zwłoki w agencji). Na to wszystko nakłada się rozbuchany erotyzm detektywa: sypiał z żoną partnera (“- Nic nie poradzę, że nie umiem inaczej postępować z kobietami - rzekł tonem skargi - a poza tym nie lubiłem Milesa”), okłamuje klientkę, że ktoś ją śledzi, więc dziewczę zostaje więc u niego na noc (z wiadomym skutkiem), wielokrotnie obraża swoją sekretarkę (”- Jesteś aniołem - rzekł z czułością poprzez dym - moim aniołkiem z pustą głową. Uśmiechnęła się trochę kwaśno”) czy wreszcie do każdej kobiety pcha się z łapami - tu przytuli policzek do biodra stojącej obok niego sekretarki lub szarpnie w zdenerwowaniu jej ramiona, tu oprze dłoń na “pulchnym ramieniu” telefonistki, tam kładzie dłoń na gładkim, nagim ramieniu klientki albo na jej kolanie.
Spoiler alert! Doskonałym podsumowaniem jest wyimek z posłowia, autorstwa Krzysztofa Zarzeckiego: “I nie okaże się bynajmniej rycerzem z dawnych romansów, który na koniec poprowadzi swoją wybrankę do ołtarza, lecz gorzkim realistą z nowoczesnej powieści, który odda w ręce policji przewrotną klientkę, mimo że wziął od niej pieniądze, przespał się z nią po drodze i ciągle nieobojętne mu są jej wdzięki”. (posłowie).
Się je: nóżki w galarecie, kanapki z pasztetówką i peklowaną wołowiną, jajka, bułki i sok pomarańczowy albo jajecznicę na bekonie i grzanki z marmoladą na śniadanie, kotlet, pieczony kartofel i sałatkę z pomidorów na obiad.
Się pije: bacardi, brandy, johnnie walker, cocktail manhattan.
#70 + ponownie przeczytany #71 Łups!.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 14, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, 2019, klub-srebrnego-klucza, kryminal, cwa, mwa
- Komentarzy: 4
Schyłek lat 60., Paryż. Belleville, dzielnica pełna kolorowych emigrantów, na szóstym piętrze bez windy mieszka Momo, kilku-kilkunastoletni (do pewnego momentu sam nie wie, ile ma lat) Arab. Opiekuje się nim pani Roza, chorobliwie otyła stara Żydówka z Polski, cudem uratowana z obozu (do dziś trzyma pod łóżkiem portret Hitlera, co stanowi pocieszenie w trudnych chwilach, bo ona żyje, a on nie). Kiedyś była prostytutką, “radziła sobie” na ulicy, obecnie zajmuje się dziećmi innych dam ulicznych, którym nie wolno oficjalnie mieć dzieci, nawet jeśli mają “strączyciela”. Narracja Momo, chłopca wychowywanego przez całą dzielnicę - lekarza-społecznika, transwestytę Lolę, lokalnych sprzedawców czy liczne damy negocjowalnego afektu, w przerażający sposób pokazuje (co potęgowane jest naiwną narracją przedwcześnie dojrzałego dziecka) zaniedbania społeczne w środowiskach emigranckich i tych, którzy żyją na obrzeżach legalności.
Oprócz przemycanej między wierszami historii życia Momo, to bardzo fizjologiczna opowieść o umieraniu. Momo zdaje sobie sprawę, że zdrowie pani Rozy coraz bardziej szwankuje, nawet nie przez to, że mieszkają na 6. piętrze, ale z powodu postępującej degeneracji jej mózgu z powodu problemów z krążeniem (według Momo cierpi na “amnestię”). Pani Roza również zdaje sobie z tego sprawę, a jej największą obawą jest śmierć (a wcześniej długa wegetacja) w szpitalu, którego - jak i wszystkich innych służb socjalnych - panicznie się boi. Pani Roza jest jedyną osobą, którą funkcjonalnie osierocony Momo kocha; chce zrobić wszystko, żeby złagodzić jej cierpienie odchodzenia, na tyle, na ile dziecko jest w stanie pomóc. Celne spostrzeżenia Momo, czasem zabawne swoją świeżością, podkreślają tylko grozę opisywanej historii (svanyavr pułbcvrp hxeljn cnavą Ebmę j cemltbgbjnarw cemrm avą abemr j cvjavpl, tqmvr bcvrxhwr fvę cemrm gltbqavr wrw ebmxłnqnwąplz fvę pvnłrz).
Nie znałam wcześniej nazwiska autora, zapewne dlatego, że pseudonim Romaina Gary’ego, którego już bardziej kojarzę (choć nic nie czytałam).
#69/#10
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 13, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2019, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2
Grudzień. Zimno. Zwykli ludzie szykują się do świąt - przygotowują świąteczne potrawy i wymieniają się przepisami (autor czasem również), kupują prezenty i choinki. Tymczasem ekipa z Oslo, składająca się z Gunnarstrandy (którego partner Frølich jest zawieszony po wydarzeniach poprzedniego tomu, pojawia się tylko jako osoba doradzająca), Leny Stigersand, Emila Yttergjerde (dość lekkomyślnie podchodzącego do swojej pracy) oraz Farteina Rise (z ciężko chorym dzieckiem, nieco odsuwanego na drugi tor) wyjaśnia niezależnie kilka spraw: śmierć bezdomnej narkomanki w metrze, list z pogróżkami do posłanki, w którym grożą jej śmiercią czy wreszcie śmierć pracownika agencji rządowej, który wracając z uroczystej kolacji wpadł do portowego basenu. Osią akcji jest śledztwo w sprawie utonięcia (morderstwa, nie wypadku), prowadzone przez Lenę, która szybko odkrywa, że wszystkie trzy sprawy się ze sobą łączą, diagnozuje u siebie raka piersi i dodatkowo nawiązuje romans z dziennikarzem, Steffenem Gjerstadem, który jest uroczy, ale nie waha się rzucić Leny na pożarcie, gdy w grę wchodzi chwytliwy artykuł.
Ten tom cierpi trochę na tym, że Lena ignoruje polecenia służbowe, kontynuuje śledztwo mimo wyraźnego zakazu Służby Bezpieczeństwa (PST), przez co o mało co nie ginie z rąk groźnego zbrodniarza (i o mało co nie rozwala poważnej sprawy PST) i - oczywiście - nikomu nic nie mówi prawie do samego końca. Społecznie - jest o oswajaniu choroby, w tym wsparciu kolegów z pracy i szefa (Rindal, mimo że podejmuje niekoniecznie popularne decyzje, działa całkiem racjonalnie).
Inne tego autora tu.
#68
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 10, 2019
Link permanentny -
Tagi:
2019, panowie, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Herre (Herbjörg María Björnsson), wnuczka pierwszego prezydenta Islandii, wegetowała w zimnym garażu, opuszczona przez rodzinę i umierająca na raka. Autor zadzwonił do niej przypadkiem podczas kampanii wyborczej swojej żony, wdał się w kilkugodzinną rozmowę, zafascynowany jej osobą chciał spędzić z nią więcej czasu, ale dama w międzyczasie umarła. Książka[1] jest po części faktyczną rekonstrukcją jej życia, po części fikcją tam, gdzie nie miał danych. Opowieść narratorki jest kilkutorowa - opisuje współcześnie umieranie ciała, podczas gdy głowa jest najzupełniej sprawna (problemem jest pójście kilku metrów do toalety, ale jednocześnie nie ma żadnych przeszkód, żeby posługiwać się zdjęciami byłej Miss i prowadzić pieprzne konwersacje z młodymi mężczyznami z całego świata), wraca do swojego dzieciństwa, brutalnie zakończonego przez II wojnę światową oraz - dość oszczędnie - przechodzi przez powojenne życie (dramatyczna strata dziecka, kilku mężów, przemoc domowa czy wreszcie poczucie, że była kiepską matką, stąd śmierć w biedzie i samotności).
Wojna jest głównym motywem, siłą, która rozdziela rodziny i narody, ale przede wszystkim niszczy kobiety. Ojciec Herre, zafascynowany faszyzmem, został stronnikiem Hitlera, wbrew poglądom wszystkich innych - dziadka, który walczył o niezależności Islandii od Wielkiego Brytanii i Danii czy babki-Dunki, nie wspominając o matce Herre, twardo stąpającej po ziemi islandzkiej chłopce. Nastoletnia Herre, rzucona w wyniku zawirowań wojennych w środek Europy, usiłuje wrócić do domu, wybierając tę opcję polityczną, która daje jej większą szansę na przeżycie. Mimo to jest wielokrotnie zgwałcona, przymiera głodem, zabija, żeby przeżyć, a swojego ojca - również mocno straumatyzowanego przez uczestnictwo w walkach na froncie wschodnim i pobyt w obozie jenieckim - spotyka w “wyzwolonym” Berlinie. Mimo tego potrafi ironizować i - bogatsza w powojenne doświadczenia - lekko opisywać swoją przeszłość, w tym pocałunki młodego Lennona, romans z marynarzem bez palców czy unikanie prześladowań powojennych na argentyńskiej prowincji. Ironizuje również na temat umierania, wybiera sobie formę pochówku (kremację, stąd tytuł), do końca chce mieć wpływ na to, co się z nią dzieje. Nie jest to, mimo narzuconej konwencji, książka lekka, finał losów wojennych Herre i gładkie przejście do dyplomatycznych salonów jest dość traumatyczną sceną, którą trudno zapomnieć.
[1] Niestety, na rynek polski książka wyszła w formie skróconej (żeby nie powiedzieć skastrowanej) na podstawie uproszczonego wydania niemieckiego (źródło); w Niemczech wyszła potem kompletna, w Polsce już nie. Niestety czuć to w trakcie czytania.
#67
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 8, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Cusk napisała swój nieporadnik głównie z dwóch powodów: zmowy milczenia w społeczeństwie na temat macierzyństwa i infantylizacji matki w tym procesie. Nie jest to książka - wbrew wielu opiniom - obrazoburcza, bo Cusk nie twierdzi, że żałuje decyzji zostania matką, tylko pokazująca nieprzygotowanie Cusk do roli matki i jej nieporadne (dodatkowo wyśmiewane przez czytelniczki) próby odnalezienia się w nowej sytuacji. Autorka namierza problem w tym, że budując niezależność kobiet, w procesie została utracona międzypokoleniowa wiedza dotycząca opieki i zmiany, na jaką powinna nastawić się nowa matka; zamiast ostrzeżeń jest milczenie, żeby z jednej strony nie straszyć (nie mówimy kobiecie przed porodem, co może pójść źle, ale dzielimy się tymi osobistymi przeżyciami chętnie z innymi matkami), z drugiej strony wszystkie problemy (karmienie co 3 godziny przez 2 godziny, nieprzesypianie nocy, kolka, dzieci o wyjątkowych potrzebach) są bagatelizowane, a wina za nieumiejętność ich rozwiązania spada na matkę. Niektóre z tych problemów mnie ominęły lub potrafiłam sobie z nimi poradzić (np. moje dziecko pozwalało mi spać w nocy, bo spało ze mną, co redukowało czas poświęcony na nocne aktywności, a bycie blisko uspokajało dziecko w przeciwieństwie do zalecanego przez niektóre poradniki konsekwentnego "odkładania dziecka", "treningu snu" itp.), ale wiele z nich mocno w dalszym ciągu rezonuje we mnie, chociażby utrata sporej części własnej indywidualności na korzyść "bycia matką".
Trudno jest Cusk streścić, bo w jej książce przeplata się wiele tematów - płaszczyzna osobista, płaszczyzna społeczna, odwołania literaturowe (które moim zdaniem ze spokojem mogłyby zniknąć bez straty dla treści). Życie dopisało też gorzką pointę - w jednej z kolejnych książek autorka opisuje, jak macierzyństwo pośrednio (przez to, że ona utrzymywała dom i zajmowała się pisaniem, a jej mąż zrezygnował z pracy, żeby zajmować się dziećmi) doprowadziło do rozpadu związku.
W nocy, jeżeli nie możesz spać i masz gonitwę myśli, zduś rebelię własnej tożsamości i wykorzystaj ten czas na nawiązanie kontaktu z dzieckiem. Udręczona bezsennością, stosuję się do tej ostatniej rady, ale moje próby porozumienia się z dzieckiem zawsze przybierają w końcu formę błagania, żeby nie sprawiło mi bólu. W miarę jak rośnie mi brzuch, zdaję sobie sprawę z tego, że nawiązywanie kontaktu ze znajdującym się w nim dzieckiem ma mniej więcej taki sam sens, jak nawiązywanie przez pole kontaktu z budowaną w poprzek niego autostradą.
Żeby być matką, muszę nie odbierać telefonu, nie zasiadać na dłużej do pracy, nie realizować ustalonych planów. Żeby być sobą, muszę pozwolić córce na płacz, muszę uprzedzać jej głód albo zostawiać ją z opiekunką, gdy wychodzę wieczorem; muszę zapominać o niej, żeby móc myśleć o innych sprawach. Sprawdzenie się w jednej z tych ról oznacza porażkę w drugiej.
Od porodu minęło już przecież kilka miesięcy, a ja wciąż przyłapywałam się na tym, że czuję się skrzywdzona i niesprawiedliwie potraktowana – jak przez obcy, pogardliwy sąd – dlatego że nie mogę rano dłużej poleżeć w łóżku, obejrzeć filmu czy spędzić niedzielnego przedpołudnia na czytaniu, nie mogę swobodnie iść na spacer w cieple letniego wieczoru, ani pójść popływać, ani wyskoczyć do pubu. Utrata tych wszystkich możliwości wydawała mi się wysoką, wygórowaną ceną za przywilej macierzyństwa i mimo że w postaci córki dużo dostałam w zamian, nie była to zapłata tą samą monetą ani nawet w innej walucie – właściwie wcale nie można było jej uznać za rekompensatę. Moja utrata i mój zysk były ze sobą zupełnie niezwiązane, naliczane bez myśli o tym, żeby ostatecznie się zbilansowały.
Inne tej autorki tutaj.
#66
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 4, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, beletrystyka, panie
- Skomentuj