Więcej o
2011
W zasadzie to mniej autobiografia, a bardziej kawałek historii szeroko pojętej muzyki rozrywkowej w polskich mediach w czasach PRL-u. Mann opowiada lekko, nieco ironicznie i z właściwym sobie wdziękiem o tym, jak ciężko było dostać zachodnią muzykę w jakiejkolwiek formie, kto rozdawał talony na rynku muzycznym, który muzyk chwalił sobie polską wódkę i czemu popularność falami zdobywała muzyka z Anglii czy Australii, a nawet z Holandii. Czytając, czułam się troszeczkę nostalgicznie, ale ogromnie się cieszę, że tego świata z półślepą, ale jednak, cenzurą, blokadami paszportów, pirackimi winylami, zdobywaniem muzyki wszelkimi dostępnymi środkami, już nie ma.
Mały niedosyt, bo to książka na dwa popołudnia z herbatą, a mam wrażenie, że Mann mógłby napisać więcej i pewnie nie tylko o muzyce.
#26 (czyli co, wyrobiłam w połowie kwietnia program na półrocze i mogę nie czytać do końca czerwca? Kuszące).
Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 13, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, biografia, panowie
- Komentarzy: 5
Po przeczytaniu całego cyklu (no, prawie, bo w międzyczasie okazało się, że wyszedł jeszcze tom 0, o tym, jak Harry w Australii seryjnego mordercę łowił) po kolei zdecydowanie czytanie po kolei polecam - w kolejnych tomach następuje króciutkie streszczenie akcji z poprzednich oraz wyjaśnienie, co się stało z bohaterami kolejnych zdjęć Dead Policemen's Society na ścianie dawnego gabinetu Harry'ego.
Wybawiciel jest moralnie trudny. Płatny morderca z Chorwacji trafia do Oslo, gdzie celnym strzałem zabija Roberta Karlsena, jednego z braci pracujących w Armii Zbawienia. Po czym dowiaduje się, że zabił nie tę osobę, którą planował i zaczyna polować na brata Roberta - Jona. Harry rozstał się z Rakel, Rakel spotyka się z przystojnym i gładkim doktorem dwojga nazwisk, a i Harry - ze względu na śledztwo - natyka się na doktora raz na jakiś czas, ku obopólnej konsternacji. W tle wyjaśnia się częściowo wątek Księcia i potencjalne istnienie potężnej machiny wewnątrz policji, niekoniecznie działającej z literą prawa. Ale czy i Harry Hole przestrzega przepisów? I czy czasem tak do końca warto trzymać się litery prawa?
O tym, co się dzieje w Pierwszym śniegu, pisałam w listopadzie. Dodam tylko, że ja wiem, że rzecz się dzieje w Norwegii i wszyscy wszystkim ufają, ale dalej niezmiernie mnie bawi, że Harry oddaje zapasowy klucz od mieszkania człowiekowi podającemu się za eksperta od grzyba i pleśni i nie zastanawia się, co robi u niego w domu. A robi tak kilka miesięcy po tym, jak włamał się do jego domu przestępca, ukradł zezwolenie na pobranie broni i policyjny identyfikator, a następnie broń z magazynu policji pozyskał bez kłopotów.
Pancerne serce nie jest złe, ale przede wszystkim widać, że autor już Harry'ego niespecjalnie lubi i chętnie by się go pozbył, więc po zakończeniu sprawy Bałwana wysyła go do Hongkongu, gdzie Harry oddaje się hazardowi i narkotykom, ale *przynajmniej* nie pije. Ale wraca, bo podobno w Oslo grasuje kolejny seryjny morderca. Tyle że zamiast sensownego śledztwa jest przepychanka z innym macho z wydziału obok, który zabiera mu prowadzoną sprawę i podbiera informacje. I przez to wszystkiego w tej książce jest za dużo - nie dość, że mnóstwo przepychanek politycznych w organach, to jeszcze śledztwo jest skomplikowane i z wieloma pułapkami, aresztowani są wypuszczani, a trup się ściele gęsto, a do tego za pomocą egzotycznych narzędzi tortur. I dodatkowo zbrodniarz jest nastawiony na to, żeby skrzywdzić Harry'ego i bliską mu osobę.
Jeśli jeszcze ktoś ma niedosyt, to ładne CV Harry'ego Hole'a można znaleźć tu.
Inne tego autora tu.
#23-25 (i wiem, "Pierwszy śnieg" już wcześniej czytałam, ale po pierwsze w ubiegłym roku, po drugie przeczytałam jeszcze raz, więc mi się należy).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 12, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panowie
- Skomentuj
Zwykła sprawa ubezpieczeniowa z analizy żądania wypłaty odszkodowania po pożarze w magazynie kotłów nagle przeradza się w koszmar dla Kinsey. Zostaje oskarżona o oszustwo, o podkładanie fałszywych dowodów, przyjęcie łapówki i uprzejmie poproszona w trybie nagłym o opuszczenie zaprzyjaźnionego Towarzystwa Ubezpieczeń, dla którego robiła zlecenia. Nie dziwne więc, że Kinsey straciła chęć na celebrowanie Bożego Narodzenia (zwłaszcza że wszyscy przyjaciele wyjechali) i poszła szukać tego, kto ją wrobił. Firma, w której miało miejsce potencjalne podpalenie, należy do bogatej rodziny Woodów, z którymi Kinsey znała się w okolicy szkoły, kiedy jeszcze się tylko źle zapowiadała. Pielgrzymuje sobie więc po pięciorgu rodzeństwa i matce-staruszce, wyszukuje potencjalne sekrety rodzinne i firmowe i wyjątkowo z pomocą policji, której tym razem nie robi koło pióra, sprawę wyjaśnia.
Dziewczyna naprawdę jest taka bardziej pechowa. Czekam z pewnym utęsknieniem na książkę, w której Kinsey nie będzie kończyła śledztwa na oddziale w szpitalu. Tutaj cudem przeżywa dwie próby wysadzenia jej za pomocą sprytnie zmajstrowanej bomby, a dodatkowo obrywa w miękkie, bo wraca jej drugi mąż - piękny lekkoduch Daniel, który bez słowa zostawił ją 8 lat temu.
Inne tej autorki tutaj.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 10, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panie
- Komentarzy: 2
Lew Archer jest takim bardziej dociekliwym detektywem i wprawdzie został zatrudniony do znalezienia skradzionego obrazu, ale w ciągu kilku dni rozwiązał sprawę dwóch morderstw sprzed kilkudziesięciu lat oraz dwóch świeższych oraz zrujnował pozornie poukładane życie trzech rodzin. Klimat tak pomiędzy Chandlerem a Sue Grafton (aczkolwiek może to przez to, że część akcji dzieje się w Santa Teresa).
Niby tani obraz, kupiony okazyjnie przez panią domu, znika. Pani domu podejrzewa, że namalował go zaginiony przed 30 laty jej znajomy, rokujący malarz, Richard Chantry. Archer zaczyna śledzić drogę obrazu, tyle że giną kolejne ogniwa uczestniczące w jego sprzedaży - właściciel taniej galerii i słaby malarz, który obraz odkupił od jakiejś kobiety podczas kiermaszu na plaży. Archer zaczyna kumplować się z uroczą panią dziennikarz, jest więc okazja do paru sypialnianych niedomówień. Trochę sobie detektyw jeździ z Santa Teresa, gdzie mieszkają bohaterowie dramatu, do Tucson i z powrotem, trochę biega po samym Santa Teresa i składa elementy układanki, a w międzyczasie filozofuje i nieco w stylu new age obserwuje emocje emanujące ze swoich rozmówców w postaci aury.
Lubię serię z Jamnikiem, nieustająco mnie wzrusza dobór zanęcających cytatów na okładkę. Tutaj jest to o tyle sprytne, że tytuł jest tak trochę z niczego, ot - raz pojawia się w przemyśleniach detektywa.
Inne tego autora, inne z tej serii:
#21
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 9, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panowie, z-jamnikiem
- Skomentuj
Zbiór luźno powiązanych (czasem naprawdę bardzo luźno, typu "dziś opowiem wam o marchewce") dygresji i anegdotek głównie o jedzeniu z bogatego życia pani Michałowskiej, która - z racji posiadania męża-dyplomaty oraz losów wojennych - z niejednego pieca chleb i inne dobra jadła. Historie są czasem irytujące, czasem do bólu encyklopedyczno-pedagogiczne, czasem trącą poprzednią epoką, ale w większości opowiadają o smacznej stronie świata, którego już nie ma - racjonowaniu jedzenia w powojennej Anglii i podwieczorkach u królowej, przyjęciach w ambasadzie czy o tym, co jadały znane postacie z wielkiego świata. Jestem trochę zblazowana, bo "Od kuchni" naprawdę jest urocze i kiedy pierwszy raz czytałam je kilka lat temu, zachwyciło mnie, ale teraz - po przejrzeniu i przeczytaniu kilkudziesięciu doskonałych blogów kulinarnych, w których są i magiczne historie, i piękne zdjęcia - mam trochę wyższe wymagania.
Książka w zasadzie nie zawiera przepisów (poza najkrótszym przepisem na zielonkawą kurę, którą się "bierze, kraje na kawałki i wpieprza do garnka"), ale daje duże pole do uzupełnienia biblioteczki o kanon sztuki kulinarnej - Brillata-Savarina, Julii Child czy Alicji B. Toklas (i tu znowu kłania się współczesne zblazowanie, bo teraz te wszystkie książki są oddalone o jedno kliknięcie).
Inne tej autorki:
#20
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 7, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kulinarne, panie
- Komentarzy: 7
Są lektury, za które trzeba się wziąć wcześnie. Mnie jakoś Hłasko zupełnie ominął, pewnie dlatego, że w szkole "do matury" robiło się do II wojny światowej, a potem to "sobie doczytacie, bo współczesnej i tak nie będzie". Nie było, więc Hłasko mi odpadł zupełnie.
I mam teraz problem. Bo "Baza Sokołowska" jest tak bolesnym produkcyjniakiem, że mi aż oko łzawi. Nie czuję tego etosu pracy, przezwyciężania trudności, walki o każdy kilometr i samodzielnego rozkładania silnika na mrozie, żeby tylko dojechać, a nie prosić kolegów o pomoc. Wiem, tak hartowała się stal, ale teraz każdy ma telefon komórkowy i wklepany numer do Assistance czy innego helpdesku.
Z "Pierwszym krokiem w chmurach" problem mam inny. Poczytałam sobie o Hłasce i jego życiu, że polski James Dean i buntownik. Tyle że minęło 60 lat i nawet jeśli wtedy to, co pisał, było mocne i odkrywcze, teraz już zostało przemielone przez 10 innych pisarzy. I owszem, w "Pierwszym kroku" widzę świat zgorzkniałych ludzi, którzy rozmienili swoje życie na drobne i chętnie zniszczą wokół siebie wszystko, co ładne; taki "Rezerwat" bez lukru. Tylko zastanawiam się, czy chcę dalej czytać Hłaskę. A jak chcę, to co?
#4
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 24, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, beletrystyka, panowie, prl
- Komentarzy: 10