Fantastycznie gładko napisany kryminał, z sensownymi psychologicznie bohaterami, dodatkowo z ładnie splatającą się fabułą, odsłanianą kolejno przez różnych uczestników akcji. Dość brutalny, jak to u Rosjan, niskie poszanowanie życia ludzkiego (trochę nie polecam rodzicom małych dzieci), duża łatwość obejścia prawa dzięki korupcji i nieuczciwości na dowolnych szczeblach. I - o dziwo - nieskorumpowany milicjant, który z własnej woli podejmuje śledztwo w sprawie oficjalnie uznanej za wypadek. Bardzo miła odmiana po niezorganizowanej bohaterce Doncowej i psychopatycznej i irracjonalnej pani detektyw u Polakowej.
Nikita Rakitin jest znanym pisarzem kryminałów i z dziwnych przyczyn podejmuje się pracy nad biografią dawnego znajomego, dziś znanego dygnitarza. I nagle musi uciekać, bo dokopał się do rzeczy strasznych a niejawnych, więc wisi nad nim wyrok śmierci. Śledztwo oprócz Nikitina prowadzi jednocześnie ojciec poszkodowanego przez tajemniczą sektę syna, wegetujacego w szpitalu psychiatrycznym, wspomniany uczciwy milicjant (mimo konsekwencji służbowych) i - po tajemniczej śmierci pisarza - żona dygnitarza, dawna miłość Rakitina.
#37
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 30, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panie
- Skomentuj
Przeczytałam gdzieś, że nie warto kończyć dobrej książki przed snem, bo wtedy jeszcze noc na to, żeby poczekać na zakończenie i o tę noc przedłużyć znajomość. To prawda.
Ostatnio odkryłam, że to nie mentalne ADHD każe mi czytać kilka książek naraz, tylko łatwiej mi utrzymać ciągłość czytania książek wciągających i uniknięcia sytuacji, jaką mam teraz: skończyłam trzy fajne książki, każda następna odrzuca mnie po trzech stronach, staję z pustą głową przed półkami i nie wiem, co wybrać.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 29, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2
EDIT: Właściciele/pracownicy restauracji ukradli zdjęcia z tej notki i użyli w celu komercyjnym. Niestety, nie mieli na tyle odwagi, żeby sprawę wyjaśnić. Dla mnie to znak, że miejsce trzeba omijać, ja w każdym razie nie wydam tam już nawet złotówki.
Przemile mnie zaskoczyło, że na skraju miasta, w odległości spacerowej tuż obok mojej wsi, nagle pojawiła się restauracja w jednej ze starych, podobno prawie stuletnich, willi. Restauracja okazała się być poznańską filią pałacu w Popowie Starym. Kuchnia staropolska - świetny żurek, do jarskich gołąbków podchodziłam z niejaką obawą, ale były bardzo dobre, klimatyczne wnętrza i przyjazna obsługa (co nie jest oczywistością, bo na przykład w jednej z restauracji kelnerka(?) jest nieustająco zirytowana tym, że ktoś przychodzi zjeść i nie jest to jednostkowa obserwacja). Dodatkowo duży ogród i taras, gdzie można jeść i wybiegać nieletnią.
Chyba się pospieszę z wizytą w pałacu, bo w przyszłym roku ma go zaanektować UEFA. Kto wie, co po nich zostanie.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 28, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 4
Ostatnia książka o Wallanderze. I jest mi przykro, że się skończyło, bo polubiłam gderliwego i dociekliwego komisarza, przez całe życie walczącego z tym, żeby nie być takim jak jego ojciec. Ostatnia sprawa, tym razem bardzo osobista - znika niedoszły teść Wallanderowej córki Lindy i dziadek Wallanderowej wnuczki, eks-generał marynarki. Wallander po części na zwolnieniu lekarskim, po części na urlopie (i odrobinę z powodu incydentu z bronią z konsekwencjami służbowymi) szuka go półprywatnie, bo oficjalnie sprawę prowadzi zaprzyjaźniony komisarz Ytterberg ze Sztokholmu. Ale tak naprawdę mniej ważne jest śledztwo, ale walka ze starością. Wallander czuje się mentalnie 35-latkiem, a w lustrze widzi zmęczonego 60-latka, cukrzyka z zanikami pamięci. Dużo rozważań o tym, czy warto, czy jest sens i - w przypadku wyjaśnienia ostatecznej tajemnicy zniknięcia teścia i teściowej córki - co można opowiedzieć niby-zięciowi o jego rodzicach, żeby aż tak nie zabolało.
Gdzieś z tyłu głowy cały czas pobrzmiewało mi podczas czytania "Hurt" Johnny'ego Casha [1]. Że starzenie się to sprawdzenie, czy jeszcze można coś czuć. I że wszyscy, których znasz, w końcu umrą.
Epilog, dodam, trochę mną zamiótł. Nie zostałam z poczuciem krzywdy, nie pójdę wybijać Mankellowi okien, ale mam wrażenie niesprawiedliwości. Jak to w skandynawskim kryminale, gdzie wystarczy wyjaśnić zagadkę, ale niekoniecznie wymyślić satysfakcjonujące zakończenie.
[1] Wiem, że "Hurt" jest Trenta Reznora. Ale, jak ktoś pod jutubką napisał, "if johnny cash covers your song it aint yours no more".
Inne tego autora:
#36
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 28, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, 2011
- Komentarzy: 5
Pierwszy poległ budzik. Po którymś razie, kiedy lotem parabolicznym spadł z szafki, zamiast budzika zaczęliśmy używać TŻ-owej komórki, która emituje sielskie dzwoneczki i ptaszki. W celu łagodzenia obyczajów o poranku.
TŻ przyniósł mleko koło 6 rano. Potem już nie usnęłam, bo wierciła się, pokasływała, oddychała przez usta, mimo że nie miała zatkanego nosa, podnosiła się, siadała i kładła się ponownie, wszystko przez sen. Rosła mi irytacja, chowałam się pod kołdrą, usiłując odizolować od aktywności. Głaskałam małe plecki, obejmowałam, żeby jeszcze chwilę pospała ona, a może i ja. I zadzwonił budzik. Błyskawiczny uśmiech, szybszy niż z torebki znanej firmy od glutaminianu sodu i siad do pełnego wyprostu. Porozumiewawcze spojrzenie i wyjaśnienie, że "śś-śś" (ptaki, nie wiem, skąd ta onomatopeja). Zrobiło mój dzień.
21 miesięcy. Rok i 3/4.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 26, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+
- Komentarzy: 2
W międzyczasie przeczytałam ponad 10 kolejnych tomów, ale zaniedbałam haniebnie notowanie tego, bo albo mogłam kopiować notki z okładki, albo jechać schematem "Kot Koko naprowadza Qwillerana na mordercę, zrzucając książkę". Więc mi się nie chciało. Ale ta konkretna osłabiła mnie głupotą bohatera, niesklejonym wątkiem uzasadniającym tytuł i wpychaniem w książkę elementów edukacyjnych. W Pickax z okazji obchodów 150-lecia miasta Qwill przygotowuje słuchowisko w stylu Wojny Światów o wielkim sztormie z 1913 roku, humor psują mu dwa morderstwa, z czego jedno na jego plaży. Wykrywa, kto zabił, zimnokrwisty morderca przychodzi do jego ogrodowej altany, a ten baran zostawia go z kotem Koko i idzie dzwonić po prawnika, po czym słyszy strzał i dopiero teraz wpada w panikę, że morderca zastrzelił mu kota. Naprawdę, jak na błyskotliwego detektywa-amatora, który rozwiązał 25 spraw, logika porażająca.
Tytułowe indyki nie mają żadnego związku z akcją powiastki, bo powieścią nazwać tego nie można, ot - podobno wyginęły, a przechodzą przez ogród felietonisty. Dodatkowo treść jest rozepchana zacytowanymi dwiema historyjkami, napisanymi przez Qwilla i całą treścią spektaklu o Wielkim Sztormie. Owszem, to literatura łatwa, przyjemna i tania, typowo dla zabicia czasu w autobusie czy na brzegu piaskownicy, ale słabo. Coraz słabiej.
Z zalet - na końcu książeczki dwa przepisy - na magicznego tosta z kiszoną kapustą, serem i pieczenią oraz na ciasteczka z melasą. Pewnie dobre, acz pierwszy przepis zaczyna się od tego, że jedną kromkę chleba smarujemy z obu stron. Jakoś mnie to rozbawiło.
Inne tej autorki tutaj.
#35
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 25, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panie
- Komentarzy: 1
Lubię po książce film, rzadko odwrotnie. A tu miłe zaskoczenie, bo film - mimo oczywistych skrótów - jest kompozycyjnie lepiej poskładany niż książka. Wszystkie elementy wprowadzają Johna Kelso, dziennikarza z Nowego Jorku, do kolorowego świata Savannah i nietypowego procesu o morderstwo. Jest trochę na siłę dołożony wątek miłosny, mocno przycięte historia Joe Odoma i walki Williamsa z Adlerem i w konsekwencji kulisy procesu związane z walką polityczną są dość ograniczone. Film ma do tego ładne obrazki i świetną, urealniającą całą historię rolę samej Chablis. Ale daleka jestem od tego, żeby pominąć książkę i zostać tylko przy filmie. Film jest statyczny, nudnawy, ni to dramat sądowy, ni to lekko ironiczna obyczajówka. Bez podstawy w postaci książki usnęłam kilka lat temu chyba po 20 minutach oglądania. A szkoda.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 25, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Najzupełniej mi wszystko jedno, czy był to zorganizowany na facebooku flash-mob, czy byli sponsorzy i czy całość była komercyjna. Lubię bańki mydlane. I wprawdzie poszłam dziś na Rynek jak Turek z nożem na strzelaninę, ale nadrobiłam zaniedbanie kupując gizmo do baniek na straganie. Nie tylko ja zresztą.
Miasto dziś w ogóle było w formie - oprócz baniek i murali pokazało mi makietę Starego Rynku, stojącą przy wylocie Paderewskiego. Poproszę tak co dzień. a jak nie, to ostatecznie co tydzień. Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby, kreśląc się z poważaniem.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 21, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
murale
- Komentarzy: 4
Lubię szukać. Wychodzę, śledzę, podążam za tropami (czasem tylko wysyłając rozpaczliwe sms-y do tych z googlem, gdzie konkretnie). Dzisiaj tak sobie krążyłam i szukałam tego, co po Alternaliach zostało na ścianach do niedawna nijakich i podniszczonych kamienic. Zrobiłam nawet mini-wywiad z przypadkowo spotkaną parą młodych mieszkańców Poznania - Natalią i Staszkiem. Zapytałam o wrażenia i usłyszałam, że "Ogólnie to im się podoba". Staszek rzekł nawet, że "Całkiem, całkiem".
Oczywiście trzeba być mną, żeby nie zauważyć murala na najbardziej widocznej i odsłoniętej kamienicy na Taczaka, ale wrócę tam, nie ma obawy (dawno nie byłam w "Soli i Pieprzu", zresztą).
I tak:
Kantaka 8/9
Garbary 41
Grobla 16
Woźna 13
Woźna 13, podwórze za Cafe Mięsna
GALERIA ZDJĘĆ.
EDIT: mural przy Taczaka 11.
Więcej o festiwalu w prasie:
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 21, 2011
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
murale
- Komentarzy: 2
Połączenie dwóch rzeczy czasem przynosi wartość dodaną, ale nie zawsze (nie, nie padnie tu modne słowo, ale i tak wiecie, do czego aluzja). Tak niestety jest z książkami Böcklera - to połączenie słabego kryminału i przewodnika po regionie. Umiera sędziwa Otylia Barkow i w pozostawia w spadku swój niebagatelny majątek wnukom - snobującemu się handlarzowi wina, Rudolfowi oraz lekkoduchowi zajmującemu się fotografią mody, Markowi. Rudolf nie dostaje prawie nic, a Mark - willę nad jeziorem Garda, 4,5 miliona marek niemieckich i lokatorkę, piękną przewodniczkę po Wenecji - Laurę. Niedługo potem ktoś porywa Marka i żąda okupu w wysokości odziedziczonego majątku.
I wszystko byłoby ok, gdyby nie była to nieco egzotyczniejsza i bardziej rozerotyzowana wersja przygód Pana Samochodzika. Jeździmy, spacerujemy i jemy z bohaterami w Wenecji i okolicach, słuchając szczegółowych wykładów Laury o weneckich zabytkach, czytając rys historyczny miast, willi, kurortów i winnic oraz poznając biografie znanych ludzi, którzy się o te miejsca otarli. I owszem, klimat magicznej Wenecji czuć, ale widać ślady kleju, którym jest sklejony z fabułą. 1/4 książki to dodatek zawierający alfabetyczną listę ciekawostek - miejscowości, zabytków, postaci historycznych i przepisów kulinarnych. Mój zmysł porządku burzy się na widok skorowidza, w którym obok siebie znajduje się notka o biegu rzeki Pad, przepis na polentę i pole golfowe Pra' delle Torri.
#34 (mam jeszcze dwie tego autora, ale chyba sobie podaruję).
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 20, 2011
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2011, kryminal, panowie
- Skomentuj