Więcej o
Z głowy, czyli z niczego
Co wieczór siadam, żeby napisać. I nie mogę. Zaskakująco łatwo rezygnuję ze słów prywatnie, chociaż to nimi zarabiam; umówmy się jednak, że w pracy obracam się w mocno ograniczonym wokabularzyku, składającym się przeważnie ze stałych fraz, którymi żongluję ("kind request", "in regards of", "please find attached" czy "warm regards"). Ze względu na rewolucję, jaką mi poczyniło Google zamknięciem Picasy, mozolnie przechodzę przez stare notki, poprawiam odnośniki do zdjęć i - nie ukrywam - ogrzewam się swoim przedwczorajszym słowem. I tak pomyślałam z właściwym sobie splątaniem, że chyba fajnie byłoby mi przy okazji następnej rewolucji w narzędziach przeczytać coś o mnie z dziś.
W już całkiem nienowej pracy (w styczniu będzie rok) już się czuję na miejscu. Czasem jako ostatnia instancja doradcza z wiedzą druidyczną, czasem jako bohaterka anegdot[1][2]. Owszem, brakuje mi takiego osadzenia jak w Wielkiej Korporacji, gdzie przez 13 lat wszędzie byłam i wszystko widziałam, pod tym względem cały czas ciężko się wchodzi w znającą się wiele lat grupę; niektórzy nie ułatwiają. Zdarza mi się stres, wiadomo, ale nie mam takiego poczucia, że ktoś działa na moją szkodę i czeka na moje potknięcie, jak w złotej klatce dobrobytu. Lokalizacja cały czas działa na plus, wprawdzie Sołacz widuję teraz rankiem, bo wychodzę już w grudniowy mrok, ale i tak uwielbiam przemykać się Podolską, Mazowiecką czy zatrzymywać przy placu Orawskim. Reszta dnia przesypuje mi się między palcami (głównie dlatego, że zima), odżywam w weekendy.
[1] Popołudnie. Wyszły szklanki, pobrałam więc z kuchennej szafki kieliszek, który napełniłam wodą. Wracając do biurka, weszłam po drodze do pokoju obok, bo mi się przypomniało, że mam sprawę, a o kieliszku zapomniałam. M. popatrzyła na mnie z niejakim zachwytem, konstatując, że odzież mam elegancką (bordo + naszyjnik z jabloneksu), kołyszę się na obcasie, a w ręku przezroczysty napój, żywa ilustracja hasła "naj*bana, ale dama".
[2] Czekam z A. na wdzwonienie się klienta z Rosji na telefonferencję. Klient się spóźnia, więc w międzyczasie gadamy o pierdołach. Ja narzekam, bo właśnie zauważyłam, że mi pękają spodnie na kolanie. Kolega przytaknął, że on też tak miał, że kupował dżinsy jakiejś firmy i strasznie szybko mu się przecierały. Nie pamiętałam, jakie spodnie mam, więc pochyliłam się, żeby na guziku przeczytać, co to za firma. Kolega z autentycznym przerażeniem w oczach: "Przez chwilę myślałem, że chcesz rozpiąć suwak i zdjąć spodnie tutaj".
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 10, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Komentarzy: 1
Ostatni tydzień - za oknem Złota Polska Jesień bez ostrzeżenia przeszła w tryb ponuro listopadowy, na termometrze 6 stopni. Dziś zwiedziona słońcem o poranku (dzwoni budzik i jeszcze jest jasno, dlaczego to się zmienia?) zarzuciłam kwieciste cieniutkie rajstopki, wsunęłam stopy w pantofelki i już kilka metrów za progiem myślałam, że mi wszystko odpadnie z zimna, bo na termometrze 3 w skali celsjusza.
W szkole pojawiłyśmy się z Majutem nieco spóźnione, za to bez kwiatków, bo #rodziceroku zapomnieli, że dziś Dzień Nauczyciela. Nieco spóźnione, bo zatrzymałyśmy się przy piekarni w celu swieżych rogalików na Majutowe śniadanie, które to rogaliki dziecko moje jedyne zostawiło potem w samochodzie. Nie wiem, po kim to ma, nie wiem.
Zastanawiałam się ostatnio, który moment jest najfajniejszy - ten, kiedy wracam z pracy na Dębiec, wjeżdżam w MOJĄ ulicę i parkuję koło MOJEGO ogrodu (jeszcze płoży się nasturcja, więdną ostatnie dalie, a słoneczniki już malowniczo leżą na trawie), ten, kiedy wstaję i przez trzy okna w sypialni widzę mglisty poranek czy każdy inny, kiedy wiem, gdzie mi skrzypnie deska pod nogą. W tym roku październik jest optymistyczny; oczywiście nie oznacza to, że wyłączyłam wewnętrzną Filifionkę i że nie boję się listopada, bo jednak.
Film, który się przypadkowo nagrał, jak wracałam z pracy.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 14, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Z głowy, czyli z niczego, P jak Posesja -
Tag:
poznań
- Komentarzy: 1
Ciśnienie ostatnio tak dramatycznie niskie, że w biurowej kuchni zasugerowano mi kroplówkę z kofeiny, kiedy stałam i zrezygnowana czekałam, aż sie woda na herbatę zagotuje. Wracam z herbatą, a czas jakiś później w tym ciśnieniowym dołku schodzę ponownie do kuchni na obiad. Kładę na stole telefon, bo ktoś tam miał dzwonić, idę podgrzać przywleczony z domu posiłek, wracam, a tu koło mojego telefonu kubek z herbatą. Sarknęłam w duchu, że przecież to ja tu siedzę, ale przełożyłam telefon kawałek dalej i sama usiadłam obok. Nikt nie przyszedł, coś mi zaczęło świtać, ale niemrawo, więc zjadłam, wróciłam do biurka i odkryłam, że jednak to był mój kubek z herbatą, który wzięłam ze sobą na obiad. I że jak chcę dopić, to jednak muszę zejść do kuchni.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 14, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Skomentuj
Archetypowo czerwona sukienka. Komplementy. A w głowie z jednej strony jak w balladzie Chrisa de Burgha, w którym kochałam się w podstawówce, zwłaszcza jak opowiadał o swoim zachwycie; przykuwa uwagę, wystarczy się zakręcić na parkiecie i nie da się nie zauważyć. Z drugiej "Czerwony kapturek", przeplatany "Osadą" - czerwień przyciąga niebezpieczeństwo, bezpieczniej schować się w czerni, błękitach, a jeśli już, to raczej w gamie barw zgaszonych. Za chwilę licznik podbije czterdziestkę, a ja dalej mam obawy przed byciem widoczną.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 28, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Z głowy, czyli z niczego
- Komentarzy: 2
A gdyby tak znaleźć wreszcie te Heinleinowskie drzwi do lata? Z zatrzymanym czasem, gdzie można wejść, spędzić dowolne godziny, a potem wrócić w tej samej chwili? Późne popołudnie po upalnym dniu, słońce już niżej, nie białe, ale ciepłe, złote. Można spać w tym zatrzymanym, letnim drżącym powietrzu, spać tak długo, aż wreszcie się nabierze chęci, żeby wstać. I wstanie się tylko dlatego, że ma się ochotę, nie że trzeba. Można czytać tom za tomem, nie martwiąc się, że życie jest za krótkie na przeczytanie chociaż ułamka tego, co warto przeczytać (a przecież i literatura niska warta jest swojej chwili). Można. Zbieram w głowie te wszystkie zdjęcia z łóżkami pełnymi poduszek, szezlongami w ogrodach, stolikami przy plaży. Może to tam, trochę bliżej absolutu?
Tak, nie wysypiam się, a nie wysłane głosowanie wspólnoty mieszkaniowej w sprawie naprawy balkonów irytuje mnie, a nie mogę się ogarnąć, żeby je wysłać.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 17, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Z głowy, czyli z niczego, Fotografia+
- Komentarzy: 1