Więcej o
Słucham (literatury)
Beletryzowana biografia jednego z bardziej znanych amerykańskich oszustów finansowych z lat 60., który wsławił się przede wszystkim fałszowaniem czeków na ogromną skalę i bezczelnością, pozwalającą mu na udawanie pilota PanAm, lekarza-pediatry czy adwokata. Abagnale rozpoczął swoją karierę jako 15-latek, korzystając z karty kredytowej ojca, dzięki której zawierał fikcyjne transakcje na stacjach benzynowych, pozyskując gotówkę (na spotkania z kobietami). Po rozwodzie rodziców uciekł z domu do Nowego Jorku, gdzie okazało się, że życie niewykwalifikowanego nastolatka oznacza głodowe stawki i ciężką pracę (i zupełny brak pieniędzy na życie, nie wspominając o funduszach na spotkania z kobietami). Stąd naturalnym wydał mu się pomysł udawania kogoś starszego o wyższych kwalifikacjach, który szybko przerodził się w udawanie drugiego pilota.
Większość fałszerstw i oszustw, dokonywanych przez Abagnele’a była możliwa dzięki niedoskonałości systemu finansowego, w większości kontrolowanego przez ludzi, z małą (i niedoskonałą automatyzacją). Częściowo pomagała też oczywiście bezczelność, bo zaskakująco łatwo było wszędzie wejść, jeśli szło się z pewnością, która doskonale pokrywała niedoskonałość podrobionych identyfikatorów.
Książka kończy się dość znienacka, kiedy po szeregu oszustw, odsiedzeniu wyroku w dramatycznie ciężkim więzieniu we Francji oraz zupełnie przyjemnym pobycie w półotwartym więzieniu w Szwecji, Abagnale dwukrotnie ucieka spod opieki FBI. Dygresyjnie przemycone są informacje, że w pewnym momencie wielka ucieczka zakończyła się i Abagnale rozpoczął karierę jako tester zabezpieczeń bankowych i ceniony konsultant, ale tego już w powieści nie ma.
#44/#9
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 2, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Uwaga - poniższa notka zdradza fabułę; książka ma ponad 30 lat oraz była ekranizacja, którą chyba wszyscy widzieli. Jeśli nie czytałaś/-eś, nie kontynuuj.
Współcześnie (lata 90. XX wieku). Paul Edgecombe, był strażnik więzienny, aktualnie mieszkaniec "ośrodka wypoczynkowego dla starszych" (czytaj: domu starców), opowiada historię, głównie dziejącą się w 1932 roku, kiedy na blok śmierci, gdzie pracował, przywieziono Johna Coffeya, skazanego na krzesło za gwałt i morderstwo dwóch 9-latek. Ogromny, ale łagodny, ewidentnie niesprawny intelektualnie mężczyzna okazuje się mieć lecznicze moce - usuwa u Edgecombe'a ostre zapalenie pęcherza. To i kilka innych sytuacji daje strażnikowi przyczynek do rozważań, czy rzeczywiście Coffey jest przestępcą.
Według kilku przedmów książka pisana była eksperymentalnie jako powieść w sześciu odcinkach, zdarzają się powtórzenia i opisy tych samych sytuacji oraz na końcu każdej "części" następuje mniej lub bardziej dramatyczne zdarzenie. Ze względu na formę pamiętnika, narrator ma o wiele szerszą wiedzę niż podczas opisywanych wydarzeń, dodatkowo opisuje historię nieliniowo, bogato ją obudowując dygresjami. Absolutnie nie przeszkadza to w lekturze, bo proza jest soczysta, dialogi żywe. King jest świetnym obserwatorem, jego postaci są przemyślane od postaw, a do tego doskonale umie zbudować napięcie.
Inne tego autora tutaj.
#42/#8
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 24, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
sf-f, 2018, panowie
- Komentarzy: 4
Na wstępie powiem, że trochę mi zajęło oswojenie się z audiobookiem, który był połączeniem audiobooka właściwego (dokładną treścią książki) a słuchowiskiem (ponoć setka aktorów, w tle odgłosy np. bitwy czy spółkowania); podziwiam zamach przedsięwzięcia, ale na przyszłość dziękuję, wolę sam tekst.
XV wiek, w centralnej Europie szaleje krucjata antyhusycka. Reinmar z Bielawy, student medycyny i - jak się okazuje - adept sztuk magicznych, zostaje nakryty podczas pozamałżeńskich uciech z Adelą von Stercza, żoną śląskiego szlachcica. Chwilę później goni go cała rodzina von Sterczów, a że podczas pogoni jeden z prześladowców ginie w wypadku, niebawem tropem młodzieńca ruszają wynajęte zbiry. Z pomocą spowinowaconego kanonika wrocławskiego młodzian otrzymuje eskortę w postaci ekscentrycznego eks-zakonnika, zwanego przez siebie Szarlejem i w zasadzie zamierza posłuchać kanonika, żeby ukryć się na Węgrzech i przeczekać, ale serce nie sługa - najpierw planuje odwiedzić brata, a potem porwać ukochaną z klasztoru i na Węgry udać się razem, bo miłość i te sprawy. Problem w tym, że brata Reinmara właśnie ktoś zabił, a jego samego zaczyna ścigać Święte Oficjum. Podczas coraz bardziej chaotycznej ucieczki (przerywanej oczywiście doskonałymi dialogami, potyczkami, spotkaniami barwnej galerii postaci, również historycznych) do wspomnianej dwójki dołącza Samson Miodek, istota z innego wymiaru w ciele klasztornego idioty, przywołana podczas niezbyt udanego egzorcyzmu. I tak jeżdżą sobie po Śląsku, trup ściele się gęsto, czasem pojawia się i magia, i miłość, nad wszystkim krążą mroczne pomurniki, kilka tajemnic się wyjaśnia (chociaż, umówmy się, Reinmar nie jest bardzo błyskotliwy) gdy WTEM po ponad 700 stronach książka się kończy.
Zaskakujące dla mnie jest, czemu tak długo unikałam tego cyklu. Zdecydowanie nie ma spadku formy w stosunku do cyklu o Wiedźminie, zwłaszcza w kwestii dialogów czy postaci. Doskonale odrobione tło historyczne, wcale nie delikatna krytyka kościoła katolickiego i jego aktywności podczas wojen husyckich, szczypta magii i epicki rozmach, których każe mi teraz rzucić wszystko i czytać kolejne tomy.
Inne tego autora tutaj.
#36/#7
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 30, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, panowie, sf-f -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam
- Komentarzy: 3
Witold Gombrowicz po inauguracyjnym rejsie na transatlantyku Chrobry dobija do Buenos Aires, gdzie zastaje go wybuch drugiej wojny światowej. Ze względu na problem z powrotem bezpośrednio do Polski, żeby za broń chwycić, decyduje się na pozostanie w Argentynie. Krąży między zaprzyjaźnionymi a osiadłymi na obczyźnie rodakami (którzy boją się cokolwiek doradzić, bo może to zagrozić ich pozycji towarzyskiej), poselstwem (gdzie na zmianę Gombrowicz jest odsyłany do innego kraju lub lansowany jako obiecujący pisarz), spółką handlową trzech wspólników (którzy się nad nim nieustająco kłócą) oraz hacjendą lokalnego bogacza-homoseksualisty Gonzala (który usiłuje za pomocą Witolda zaciągnąć do łóżka młodego i atrakcyjnego Ignacego, syna Tomasza). Witold: uczestniczy w bankiecie, chodzi z Gonzalem (opowiadającym o ciężkim ale i upojnym życiu homoseksualisty), organizuje pojedynek, zostaje wciągnięty w sado-masochistyczny związek Ludzi z Ostrogami, obserwuje kulig (bez śniegu) oraz o mało co nie jest świadkiem uzasadnionego morderstwa ojca przez syna lub syna przez ojca. WTEM książka się kończy i następują przedmowy, posłowia i krytyczne dodatki dla tych, co nie zrozumieli.
Czyli dla mnie. Jestem czytelnikiem a) niewyrobionym, b) niezbyt wytrawnym, co sam autor sugeruje w jednej z licznych przedmów/posłowi. No nie jestem w stanie wyłuskać treści obudowanej niestrawną dla mnie warstwą formalną. Doskonale rozumiem większość warstw ponadfabularnych (a to że zjadliwa satyra na sarmatyzm u progu drugiej wojny światowej, a to że konflikt pokoleń, a to że konieczność współczesnego zredefiniowania patriotyzmu, a to że chęć zaszokowania wątkami homoseksualnymi czy nawet cel stylizacji językowej), ale w dalszym ciągu jest to okropna, przestarzała rzecz, mogąca podniecić czytelniczo chyba tylko teoretyków literatury. Odkrywcza zapewne w latach 50., teraz boleśnie męczy (przy słuchaniu, bo w życiu bym jej nie przeczytała).
#26/#6
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 16, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, panowie, beletrystyka
- Skomentuj
Niemiecki profesor geologii, Lidenbrock, odkrywa w starym manuskrypcie zaszyfrowaną wiadomość z XVI wieku. Okazuje się, że Arne Saknussen, islandzki uczony, odbył podróż do środka Ziemi i wrócił. Bratanek profesora, Axel, jest sceptykiem, opierającym się na wiedzy naukowej (upiera się na przykład, że Ziemia ma płynne jądro, a im dalej w głąb, tym bardziej wzrasta temperatura), profesor - absurdalnie - jest szalonym entuzjastą, ignorującym niewygodne teorie, jeśli to koliduje z jego planami (jest teoria, że wcale nie wzrasta, chodźmy się przekonać). Profesor więc, terroryzując swojego bratanka i gospodynię, organizuje w tajemnicy wyprawę na Islandię, gdzie z pomocą małomównego, ale wytrzymałego przewodnika Hansa wchodzą do wskazanego przez średniowiecznego naukowca wulkanu. Cudem nie umierają z pragnienia, bo dla odciążenia niosą tylko niezbędne instrumenty i odrobinę jałowcówki, ale przebijają się do płynącego w skałach strumienia z wrzątkiem. Axel gubi się w ciemnościach w labiryncie korytarzy, ale cudem odnajduje. Wyprawa trafia na plażę przy podziemnym morzu, gdzie ze skamieniałych gigantycznych roślin konstruują tratwę i płyną teoretyczne na południe. Obserwują walkę ogromnych pradawnych gadów - plezjozaura i ichtiozaura, kolejnym cudem unikając staranowania. Magnetyczna burza rzuca ich na kolejne wybrzeże, gdzie stada mastodontów pasie prawie czterometrowy praczłowiek, którego jednak unikają, bo a nuż będzie chciał ich zjeść. Wreszcie, wyczerpani, bez zapasów i urządzeń nawigacyjnych, zostają wystrzeli przez wulkan na Stromboli, gdzie profesor wyciąga od lokalnego pastuszka informację o lokalizacji za pomocą szarpania za uszy. Sława, chwała, a Axel żeni się z chrześniaczką profesora, piękną Grauben.
Nie będę komentować kwestii naukowych, bo już za czasów Verne'a były niezgodne ze stanem wiedzy, ale tło społeczne jest urocze. Profesor zamyka w domu siostrzeńca i gospodynię (bez jedzenia), bo zdecydował, że dopóki nie odszyfruje notatki znalezionej w manuskrypcie, nikt nie będzie jadł i opuszczał domu. Axel nie jest specjalnie bohaterski i na wyprawę decyduje się tylko dlatego, że ukochana Grauben jest tym pomysłem zachwycona (widać, że chętnie pojechałaby zamiast młodzieńca, ale kobietom przystoi tylko czekać). Islandczycy są przedstawieni jako naród raczej dziki, choć uczciwy (oprócz pewnego pastora, co zdarł z turystów mnóstwo pieniędzy za sam fakt oddychania powietrzem).
Jak na Verne'a to dość kiepska książka fabularnie, mocno się zestarzała we wszystkich warstwach.
#21/#5
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 26, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, panowie, sf-f
- Skomentuj
No dobrze, przemyślałam swój stosunek do Pachnidła jako najgorszej książki 2018, albowiem - oględnie powiem - Proces bynajmniej też mnie nie zachwycił.
Józef K. WTEM zostaje aresztowany - ot, do pensjonatu, w którym mieszka, wchodzą smutni panowie, informują go o fakcie aresztowania, zjadają mu śniadanie, po czym Józef idzie do pracy, jak co dzień. Nie wiadomo jaki jest powód ani konsekwencja tego faktu - w bliżej nieokreślonej przyszłości ma się odbyć proces, czasem bywa wzywany do sądu, plotka się rozchodzi po mieście oraz wuj z prowincji się strasznie ciska, bo hańba dla rodziny. Działania Józefa przypominają grę RPG, prowadzoną przez schizofrenicznego mistrza gry - chodzi w losowe miejsca, tu zmolestuje współlokatorkę, tam w sądzie obrazi urzędnika, innym razem dostanie napadu duszności, wuj prowadzi go do chorego adwokata, który wprawdzie niewiele robi, ale ma uroczą pielęgniarkę, która z kolei molestuje Józefa (ku jego niechęci, mimo że panna młoda i ładna; w ogóle to jakiś fetysz autora, takie przypadkowe rzucanie się ledwo poznanych ludzi na siebie - na Józefa ostrzy sobie też zęby dwukrotnie spotkana żona woźnego sądowego), w kościele, po którym ma oprowadzić żądnego zwiedzania kontrahenta z banku, wdaje się w mistyczną pogawędkę z księdzem (kapelanem więziennym), świat prawa wyjaśnia mu malarz-domokrążca oraz były kupiec na krawędzi załamania nerwowego. Czy wspominałam, że działania Józefa nie mają konsekwencji? Mija rok, pojawiają się znowu smutni panowie, wyprowadzają Józefa na pole pod miastem, rozbierają i zabijają. Koniec. Wspominałam, że nigdzie nie pada najmniejsze wyjaśnienie, czego dotyczy proces?
I dialogi. Bardzo niedobre. Większość ludzi, z którymi Józef rozmawia, brzmią jakby mieli nieustające zatwardzenie. Czasem cedzą półsłówka, czasem do przypadkowo napotkanej osoby wygłaszają monolog na kilkanaście stron. Sam Józef jest antypatycznym bucem, postrzegającym większość swojego otoczenia jako ludzi poślednich, niższej klasy niż on, skupionym tylko na tym, że zrobić dobre wrażenie na zwierzchnikach w pracy i klientach. Finał jest ulgą, również dla czytelnika.
(I tak, czytałam kilka opracowań, w których FK wielkim autorem jest, ale książka się nie broni).
#16/#4
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 6, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2