Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Przyznam, że z jednej strony bym tę lekturę przemilczała, bo tytuł ma mocno niewyjściowy, ale z drugiej - jestem koneserem popkulturowej papki, więc czemu nie? Umówmy się - to jest taki ekwiwalent puchatego ciastka z bitą śmietaną, milion kalorii przy zerowych wartościach odżywczych, ale w jesienny wieczór bardzo przyjemnie grzeje w głowę. Jeśli przymknie się oko na to, że źli są zawsze głupi i summa summarum przegrywają (przynajmniej moralnie), a wszyscy inni są niesamowicie dobrzy, mili i uczynni, że fabuła rwie się jak poprzecierane na szwach gatki, to na leżaczek się nadaje.
Poznane w poprzednim tomie panie kontynuują działalność klubu "dziewic", a konkretnie każda pozyskuje absztyfikanta. Wszystkie są dzielne, proaktywne i bez względu na okoliczności rozwiązują wszystkie problemy; wszystkie oprócz Marceliny, która nie jest dzielna, ma depresję i syf na kwadracie, ale pozostałe panie do niej jeżdżą i milcząco usiłują ją zmobilizować, dając dobry przykład. W tomie drugim ("... do boju") w Szczecinie odbywa się prestiżowa i międzynarodowa impreza jachtowa, w którą wszyscy są zaangażowani mniej lub bardziej osobiście, nastrój jest podniosły i nieledwie patriotyczny. Finał trzeciego tomu cyklu ("Zatoka") to szczyt cukru w cukrze - cała, rozbudowana o przylegających facetów, odnalezionych rodziców, przysposobione staruszki i niesamowicie etyczną młodzież, udaje się na wycieczkę na Karaiby, gdzie nurzają się w karaibskim klimacie, piją (poza młodzieżą) lokalne drineczki w sposób obfity acz oczywiście kontrolowany, bo trzeba trzymać pion moralny, a do tego ujawniają aferę hochsztaplerską.
Agnieszka, dyrektorka prestiżowej szkoły, zostaje z niej wyrzucona po pomówieniu przez matkę jednego z uczniów o bycie donosicielem UB tylko na podstawie zgodności personaliów. Ponieważ źli muszą być ukarani, donosząca matka okazuje się być nieszczęśliwą idiotką na krawędzi alkoholizmu, ma za to mądrego syna (oczywiście prowadzonego pedagogicznie przez Agnieszkę), który chcę matkę ratować, w przerwach między jachtami, nauką oraz miłością do swojej równolatki Jagi (córki Aliny), z którą się nieustająco "przytula". Agnieszka jak kot ląduje na cztery łapy i z pomocą Jerzego, który w pierwszym tomie nadskakiwał Marceli, ale teraz się przerzucił na rzutką panią dyrektor, otwiera własną szkołę.
Alina podczas swojej pracy w klinice reperującej dzieci po nowotworze poznaje Nikę, 14-latkę z wyciętym kawałkiem twarzy oraz głupią matką, która z nowym mężem woli jechać na trekking do Afryki zamiast wspierać dziecko. Szczęśliwie pojawia się ojciec, przystojny oficer żeglugi, w którym Alina się zakochuje, bo dla odmiany od byłej żony dba o dziecko.
Michalina spodziewa się dziecka ze swoim narzeczonym-psychiatrą oraz po latach odnajduje ojca-Irlandczyka, który okazuje się cudownym człowiekiem, profesorem slawistyki i urodzonym muzykantem (choć jak na niepijącego alkoholika bynajmniej nie wylewa za kołnierz, zwłaszcza na Karaibach). Pani Bożena, toksyczna matka Michaliny, musi nieco zmięknąć, jak nie chce być sama na stare lata.
Najsłabszy jest chyba wątek Marceliny, która - urodziwszy zaraz po wypadku córkę i zostawiona przez narzeczonego-palanta - wyniosła się do odziedziczonej posiadłości w, excuse le mot, Stolcu, gdzie zaczęła obrastać mchem. Na szczęście na posesji miała rzadkie ptaki, więc zaczął się tam kręcić przystojny ornitolog, habilitujący się z pierzastych, co Marcelinę nieco zmotywowało i zaczęła gotować (ale nie sprzątać). Z ornitologiem pojawiła się barwna pani Lila, jego matka, emerytowana fryzjerka teatralna, również motywująca czynem Marcelę do zarządzania swoim domem i ogrodem.
Inne tej autorki.
#116-117