Więcej o
Słucham (literatury)
W życiu Tomasza, lekarza-chirurga, życie to szala, na której rzeczy przechodzą z kategorii "lekkie" - łatwe, proste, powtarzalne, nierefleksyjne i w ostatecznym rozrachunku nieznaczące, do kategorii "ciężkie" - czasem trudne, niewdzięczne, z konsekwencjami, ale sprawiające, że czuje się życie. Bo "Einmal is Keinmal" ("raz się nie liczy"), życie jest tylko jedno i nie ma możliwości sprawdzenia, co by było, gdyby pójść inną drogą. Tomasz, znawca i koneser wielu kobiet[1], niezobowiązująco oczywiście, nagle zakochuje się w Teresie, przypadkowo spotkanej kelnerce z małego miasteczka. Mimo miłości do niej, która jest zupełnie niezależna od seksu, dalej spotyka się z innymi kobietami, między innymi z Sabiną, malarką, która wiecznie coś lub kogoś (w tym siebie zdradza). Na orbicie znajduje się Franz, profesor z Genewy, kochanek Sabiny, którego ta jednak - w kolejnej zdradzie - opuszcza. Tomasz z Teresą są cały czas razem, ale oddalają się często od siebie, czy to z powodów politycznych, czy też uczuciowych (włosy Tomasza ciągle pachną wydzieliną jego kochanek).
Książka to ciągła zmiana perspektywy - te same historie, opowiedziane z punktu widzenia Tomasza, Teresy czy Sabiny i Franza, czasem kilkukrotnie doprecyzowane o nowe szczegóły, budują skomplikowany obraz życia, które częściowo się odbywa tylko w ludzkich umysłach. Dodatkowo rzecz się dzieje w Pradze w latach 60., podczas Praskiej Wiosny i po inwazji latem 1968 roku. Polityka mocno dotyka wszystkich - Tomasz po publikacji artykułu, który można odczytać jako krytykę prosowieckiego rządu, emigruje do Szwajcarii, skąd wraca, bo Teresa z kolei tam nie może żyć. Nachodzony przez "towarzyszy", rezygnuje ze stanowiska i myje okna w praskich sklepach i mieszkaniach, jako swego rodzaju maskotka spółdzielni. Koło Teresy, pracującej jako barmanka w podłej knajpie, kręci się "bezpieka", szukając na nią haka. Oboje uciekają na wieś, do pracy w spółdzielni rolniczej.
Nie wiem zupełnie, czemu mnie ta książka aż tak zaskoczyła. Wszak to czeska klasyka, a nie dziwi chyba nikogo, że Czesi równie chętnie i z podobnym zaangażowaniem piszą o erotyce, śmierci, miłości, polityce i wydalaniu. W paru miejscach jednak zdziwiła mnie aż taka bezpośredniość, zwłaszcza w kwestiach fizjologii.
W wersji audio fantastycznie czytał Marek Barbasiewicz.
[1] Raptem 8 nowych kobiet rocznie, co przez 25 lat sypiania daje koło 200. Nie dziwmy się ciągłej irytacji Teresy.
#5/#1
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 9, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2015, panowie, beletrystyka
- Skomentuj
Nastoletni Jon, słowiański protoplasta w czasach pierwszych misjonarzy, łamie przedchrześcijańskie tabu i przepływa na zakazany brzeg rzeki, żeby uratować tonącą dziewczynkę. W tym momencie słyszy głos boga, Bezimiennego/Światowida. Ostatni z wioskowych szamanów wraz z chrześcijańskim kapłanem zgadzają się, że musi zostać wykonawcą poleceń Bezimiennego. Jon dorasta, żeni się z uratowaną przez siebie Gają, ale co jakiś czas wyrusza na wyprawę do kamiennego posągu boga. Odległość nieduża, ale okazuje się, że podróżuje w czasie. Raz jest chirurgiem wszczepiającym chłopcu nowe serce (które za sprawą Królowej Lodu okazuje się sercem mordercy), drugi raz - pomaga Joannie d'Arc wypełnić misję, która kończy się stosem. Kolejna wyprawa to Palestyna, w której Judasz za worek srebrników zdradza Jezusa. Wszędzie kręci się krótko ostrzyżona dziewczyna i chłopiec, który ma serce z lodu, a przez to żadnych wyrzutów sumienia. Każda wyprawa pokazuje coraz większą erozję posągu Bezimiennego, przy jednoczesnym rozwoju chrześcijaństwa w świecie Jona.
Może jestem uprzedzona, ale wynudziłam się przy lekturze bardzo. Pratchett historie o tym, że to wiara ludzi utrzymuje bogów przy życiu, podaje w sposób o wiele przyjemniejszy, wnikliwszy i pozwalający na wyłowienie z postmodernistycznej historii czegoś uniwersalnego. Tutaj jest, żeby nie użyć deprecjonujących określeń, dość pretensjonalnie. Dużo rozważań o tym, czy Bóg jest jeden, czy wielu, tylko różnie postrzegani i nazywani, czy warto było oddawać życie za wiarę, żeby we współczesności frazy "O, Jezu" czy "O boże" ludzie używali jako przecinka, kiedy rozleją kawę. Przyznam, że książki bym zapewne nie skończyła, audiobooka przesłuchałam, choć bez zachwytu.
#124 / #11
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 8, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2014, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Trochę mi zeszło, bo po obejrzeniu sztuki zaczęłam czytać książkę. Ale co chwila odkładałam, nie wiem czemu, bo to naprawdę dobrze napisana książka. I taki niehonor, nie doczytać. W końcu doczytałam, a potem jeszcze posłuchałam [2021 - link nieaktualny], bo świetnie czytał Kaczor. Sztuka w poznańskim Teatrze Nowym to w zasadzie (z małymi skrótami) wierna adaptacja, czytając monolog bohatera widziałam sceny z teatru. W książce bardziej oczywista była kwestia czeskiego ruchu oporu, innych niż kolaboracja bohatera, czy to z Niemcami, czy potem z czeskim socjalizmem. Podziwiam ogromnie Hrabala za to, że wziął zwykłego człowieka, obdarzył go całym szeregiem wad, ale dodał mu też i marzenia, przez co Jan Dziecię/Detsche przechodzi przez restauracje, domy publiczne, szemrane hotele, wojnę, więzienie czy wreszcie zesłanie z wewnętrzną radością.
Inne tego autora:
#115 / #10
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 2, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
beletrystyka, panowie, 2014
- Komentarzy: 2
[16.10.2014]
Wylaszczyłam się nieco, bo wypadało, nawet umalowałam oko na błyszcząco. Zrezygnowałam tylko z pantofelków na obcasie, bo mżyło i kapało.
Uwielbiam miasto deszczowe i wieczorne, mrugające neonami, pełne ludzi, parasoli, tramwajów, świateł sygnalizacji odbijających się w mokrym bruku. W Zamku tłumy. Spodziewałam się gromadki ludzi w małej salce, kameralnej, tymczasem na bogato - sala Wielka, pod salą stand bogato założony piśmiennictwem Michała Witkowskiego. Głównie panie, trochę młodzieży płci obojga, ale żadnych lujów.
Kawałek "Zbrodniarza i dziewczyny", soczysty, ze zjazdem ciot wrocławskich pod szaletem-miejscem zbrodni, czyta Michaśka. Miękkim głosem, z nastrojem.
Mało o modzie, dużo o inteligentnym szydzeniu sobie z intelektualistów, o tym, czemu bohaterki Lubiewa tak przeklinają (bo muszą, mamo, są samodzielne i lubią przeklinać). Drobna drwina z Camilli Lackberg (kryminał i "Klan" w jednym), pochwała ascetyczności Joe Alexa. Michaśkę skonstrastowano z nobliwym panem profesorem, którego personaliów w przeciwieństwie do informacji, że nie wyznaje się na pudelkach i fejsikach, nie zapamiętałam. Nie wyszło za dobrze, mam wrażenie, że nikt nie przyszedł na nudnawy wykład z językoznawstwa; poznałam po wychodzących przed czasem.
Na koniec fragment z "Drwala", kopalni scen. O tym, jak Michaśka chciał od luja majtki, żeby mu przeprać w rękach w misce. Bo brudne.
Dziś był Miłoszewski, nieco żałuję, że nie poszłam.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 17, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam, Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Na stacyjce na zapyziałym Zachodzie do wojskowego pociągu wsiadają żołnierze, oficerowie, lekarz, pastor, córka komendanta fortu na jeszcze bardziej zapyziałym Zachodzie, poszukiwany wieloma listami gończymi przestępca i szeryf. Wytrzymałym parowozem mają dotrzeć do wspomnianego fortu, w którym podobno panuje epidemia cholery (stąd w jednym z wagonów trumny). Szybko się okazuje, że - jak w "10 małych Murzynkach" - pasażerowie po kolei znikają bądź są mordowani, telegraf (jedyne połączenie ze światem) nie odpowiada, a niewinny jest tylko związany przestępca. Chyba że nie. Zgrabny, chociaż jak na współczesne sposoby prowadzenia narracji, dość klasyczny i przewidywalny kryminał. Zwały śniegu, opary burbona i whisky, atakujący Indianie i zdradliwe przełęcze i mosty, z których łatwo spaść w zabójczą otchłań. Na wieczór z kubkiem gorącej herbaty.
Inne tego autora tu.
#104 / #9
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 8, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2014, kryminal, panowie
- Komentarzy: 2
"Statek T. S. S. Kościuszko zdan kapitanem Eustazym Borkowskim kapitanu Mamertu Stankiewiczu[1] w stanie takim, w jakim jest" - brzmiał najkrótszy protokół przekazania statku. I było to jedno z wielu zdań, które mnie w tym zbiorze opowiadań o wiecznie blagującym (ale czy naprawdę?) wilku morskim, szamanie Eustazym Borkowskim, ujęło. Kapitan, tytułujący wszystkich "KOCHAAAANY MÓJ", umiał z właściwym sobie wdziękiem wyjść z każdej, potencjalnie niewygodnej sytuacji, nawet jeśli odbywało się to kosztem załogi, którą bez skrępowania zatrudniał do wszelkich wiców, żartów i sytuacji, które miały okazać jego erudycję, wielojęzyczność i dar panowania nad morzem. Podwładni dzielili się na tych, którzy go kochali, i na tych, którzy uważali go za błazna, kiepskiego aktora i dyletanta, grającego nieustający spektakl na swoją cześć. Niektóre historie są typowo nostalgicznymi wspomnieniami za czasem świetności polskiej marynarki, niektóre uroczym świadectwem wydarzeń historycznych jak np. przewożenie i chrzczenie bizonów, daru Polonii Kanadyjskiej dla Prezydenta Mościckiego. Nie podejmuję się oddzielać blagi od prawdy, zresztą chyba sam autor się tego nie podjął; oczywiście pada pytanie, czy warto.
[1] Misiownik, jak mi śliwki miłe!
#101 / #8
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 5, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2014, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 6