Więcej o
Listy spod róży
[15.01.2019]
Lanzarote od innych Wysp Kanaryjskich odróżniają głównie dwie rzeczy (pewnie i więcej, ale te dwie są znaczące) - wszechobecny żużel, z którego mieszkańcy wyspy wyciągnęli, co się da i César Manrique, kanaryjski człowiek-orkiestra - architekt, rzeźbiarz, malarz, ekolog i polityk. Dzięki jego wpływowi, Lanzarote wygląda spójnie: niska architektura w ograniczonej palecie kolorów (białe domki!) i naturalne (tak, żużel, wspominałam o żużlu?) materiały. Oprócz rzeźb wiatrowych, porozstawianych tu i ówdzie (często na rondach), po Manrique'u, zwanym przez Majuta "tym Bobkiem"[1], pozostało sporo budynków i aranżacji w pięknych okolicznościach przyrody. Wyspa jest mała i jak się człowiek zepnie, może wszystko objechać w ciągu jednego dnia, można też sobie podzielić na kilka dni. Na atrakcje można kupić zbiorczy bilet, co - poza korzyścią cenową - przyspiesza przechodzenie przez kasę (wymagany jest tylko stempel).
Tahiche - César Manrique Fundación. Dom, siedziba fundacji, został skonstruowany we wnętrzu naturalnej groty, powstałej po wybuchu wulkanu. Czarne skały wulkaniczne (wspominałam już o wszechobecnym żużlu?) kontrastują z bielonymi murami, zielonymi roślinami i błękitną wodą w basenie. Wyposażenie wnętrz jest raczej dekoracyjne, ale widać intensywne nuty kolorystyczne. Na górnym poziomie budynku znajduje się niewielka galeria, gdzie można obejrzeć obrazy nie tylko Manrique, ale też dzieła Miró czy Picasso.
Przy wjeździe na teren Fundacji
Na zewnątrz / W środku
Jeden z pokoi w podziemiu
Mozaika / Z jasności w półmrok / Kreatywne wykorzystanie żużlu
Mozaika
Okoliczne górki (1)
Przyjazny lokales / Suterena
Okoliczne górki (2)
Jameos del Aqua to system grot powstał podczas wybuchu wulkanu La Corona kilka tysięcy lat temu, kiedy lawa szukała ujścia z wulkanu do oceanu. Całość ma ponad 6 kilometrów, więc jest jednym z najdłuższych tuneli wulkanicznych na świecie. Odcinek łączący się z oceanem (całkowicie pokryty wodą) zwany jest Tunelem Atlantydy. Zwiedzać można dwie znacząco różne części całego tunelu: Jameos del Agua i Cueva de los Verdes. Pierwsze z nich zostało przekształcone przez Cesara Manrique'a w kompleks widokowy z kawiarnią, naturalnym słonym jeziorem, w którym mieszkają endemiczne krabiki-albinosy, błękitnym basenem (może się w nim kąpać jedynie Król Hiszpanii, ale można w ramach biletu obejść dookola) oraz sala koncertowa na 600 osób. I jak byłam nastawiona dość sceptycznie (wielkie mi co, grota w żużlu), tak widok wart jest wszystkich pieniędzy.
Zejście do kawiarni / Nieufny lokales
Rozkładanie żagli nad wejściem do jaskini
Flora / Odbicia
Odbicia
Flora i fauna / Kawiarnia
Basen projektu tego Bobka
Detal / Basen tylko dla króla Hiszpanii
Sala koncertowa
Cueva de los Verdes jest zupełnie inne (poza tym, że też składa się z żużlu) - to dwukilometrowy labirynt jaskiń i korytarzy, w mniejszym stopniu przystosowanych do zwiedzania, efektownie podświetlonych przez, tak, Manrique'a. Żeby dojść do sali koncertowej na końcu jednego z tuneli, trzeba przejść przez ciemne, czasem wąskie i niskie korytarze. Wbrew pozorom i wbrew nazwie (verde to po hiszpańsku zielony) i złudzeniom na zdjęciach, skały są w kolorze skał, nie ma jaskrawych kolorów (zwłaszcza zielonego). Na końcu wycieczki jest tzw. "przyjemna niespodzianka", którą pokazuje przewodnik i zdecydowanie warto na nią poczekać, nie szukając podpowiedzi w internetsach.
Dalek
Zejście do jaskini
Oznaczone wejście / W środku
W górę i w dół
Dalek / W dół i potem w górę
Kropla drąży skałę
Idźcie w kierunku światła!
Przyjazny lokales pod toaletami
Krajobraz z Dalekiem
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Tak to jest, jak się próbuje pokazywać dziecku koloryt lokalny. Po drugiej atrakcji zaanonsowanej jako praca Manrique'a, młodzież zaczęła machać lekceważąco ręką i kwitować najpiękniejsze okoliczności przyrody wzgardliwym "tak, wiem, to znowu ten Bobek".
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 15, 2019
Link permanentny -
Tagi:
lanzarote, wyspy-kanaryjskie, tahiche, cueva-de-los-verdes, jameos-del-aqua, hiszpania -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+
- Skomentuj
[14.10.2018]
W piękny, ciepły (#nabosenogi) dzień wyciągnęłam rodzinę na podziwianie złotej jesieni. Na wieży byliśmy już wcześniej, ale wiosną. Tym razem nikt nie spadł i nie oskrobał sobie pleców oraz nie doznał uszczerbku na dumie, za to następnego dnia absolutnie bolały mnie uda. Bardziej niż po wrocławskich schodach na wieżę kościelną.
Studnia Napoleona o nieco szemranej genezie rzeczywiście jest o krok od wieży widokowej, a konkretnie o 500 metrów spaceru przez mosińską uliczkę oraz piękne okoliczności przyrody. Majut obraził się, bo bynajmniej nie ma w niej wody, tylko na poziomie gruntu jest zasypana liśćmi krata.
W Muzeum Arkadego Fiedlera (i wcześniej na lodach u Kostusiaka) byliśmy po raz kolejny. Tym razem Santa Maria miała ścięte maszty, a pod głównym budynkiem muzeum pojawiła się piwnica z indiańskimi płaskorzeźbami i rysunkami (trochę strach!). Kudłaty piesek się nie zmienił, za to moje kudłate dziecko trochę urosło.
Dyniobranie w Łęczycy wcale nie było przedwczesne - zestaw na klatkę schodową ma się dobrze do dziś, chociaż może nie konweniuje z wieńcem świątecznym.
Poprzednie wyprawy: 2008 (Rogalin i Puszczykowo), 2012 (Puszczykowo), 2016 (WPN i Mosina) i 2017 (Łęczyca).
[22.12.2018]
I jako wisienka na czubku - świeżo (na początku grudnia) otwarta wieża widokowa na Szachtach, z obłędnym - nawet zimą - widokiem na jeziora. W odległości samochodowej, zdecydowanie na letnie zachody słońca.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 22, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
puszczykowo, mosina, leczyca, osowa-gora, szachty, polska
- Skomentuj
[15-16.12.2018]
Ponownie Kurfurstendamm, tym razem tuż przy ulicy. Poprzednio wynajmowałam “apartament” od tej samej firmy w jednej z bocznym uliczek i chociaż złego słowa nie powiem, to jednak estetyka lat 80. (farba olejna i stare okna oraz meble z okresu) mi przeszkadzały. Liczyłam, że w bardziej reprezentacyjnym miejscu będzie lepiej. Otóż nie było, do przaśnego wnętrza w rozlatującej się płycie laminowanej i niedoświetlonej łazienki doszedł dramatyczny hałas nocnego Ku’dammu, cichnącego na kilkadziesiąt sekund w cyklu sygnalizacji drogowej. Więc nie polecam, a chciałam. Bo sam Ku’damm z kolei - nawet bardziej zimą niż latem, bo światełka. I śnieg sypiący bajkowo. Piękne, zadbane fasady kamienic, rzędy kasetonów z reklamami (można zrobić ładnie i nienachalnie!), platany po obu stronach ozdobione lampkami, na środku światełkowe rzeźby w dużym gabarycie. Pewnym zaskoczeniem dla mnie było, że mimo stacji metra przy Ku-Dammie, nie da się przejechać nim wzdłuż (a konkretnie na Weinachstmarkt przy Gedächtniskirche), albowiem dwie trasy przecinają ulicę prostopadle. Foszek. Rozczarowaniem był też fakt, że budynek przy Ku'Damm 56 to bynajmniej nie ten z serialu. Oprócz wieczornego Berlina Zachodniego, trochę Wschodniego - Alexanderplatz, dworzec tamże i murale przy Wilhelmstraße.
Ku'Damm 56 (ale nie ten)
po bokach sklepy przy Ku'damm / W środku - ostrość w kosmos
Weinachstmarkt przy Gedächtniskirche
Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma / Jarmark
Ku'Damm z balkonu
Jarmark / Kościół Pamięci Cesarza Wilhelma
Po bokach sklepy przy Ku'dam / W środku - sklep z Ampelmanem
Wilhelmstrasse
Niedźwiadek z okolic Alexanderplatz / Alexanderplatz Bahnhof
GALERIA ZDJĘĆ i restauracje:
- Dehli 6, Friedrichstraße 237, indyjska
- Piazza Bra, Kurfürstendamm 94, włoska
- Eiffel Berlin, Kurfürstendamm 105, fantastyczne śniadania; córka podśmiewała się ze mnie, że wzruszyłam się z uczynnie przekrojonej bułeczki, mała rzecz, a tyle radości
- Schwarzwaldstuben, Tucholskystraße 48, śniadania
Absurdalnie, mimo wielu plakatów i dość oczywistego adresu (budynek Wieży Telewizyjnej na Alexanderplatz), trochę mi zajęło znalezienie właściwego wejścia, albowiem kierunkowskazy kierowały uparcie na pięterko, gdzie znajdowała się tylko wystawa Body World; Little Big City mieści się jednak poniżej. Na wejściu obowiązkowa pozowana fotka do zignorow^Wodebrania przy wyjściu, krótka prezentacja multimedialna nie-po-polsku (podczas której młodzież przytupuje i pyta się, po co tu przyszliśmy), na szczęście sama sala z interaktywną makietą jest warta[1] zobaczenia. Na makiecie jest Berlin, z lokalizacjami pokazanymi przez pryzmat historii - od 16 wieku przez wprowadzenie kartofla do diety, wiek pary i przemysłu, czasy III Rzeszy z gwiazdami Dawida wyrysowanymi na murach, spalenie Reichstagu, wojenne zniszczenia, miasto podzielone murem i wreszcie stanowisko burzenia Muru Berlińskiego, które zajęło mnie i Maja na ładne parę minut (albowiem jak się zburzyło mur, David Hasselhof zaczynał śpiewać "I've been looking for freedom", sami rozumiecie, od tego nie można się oderwać).
Anhalter Bahnhof (1841)
Pożar Reichstagu / David świętuje upadek muru
Haus Vaterland na Potsdammer Platz
Rudi Duschke i Gunter Grass
Dom na granicy / Checkpoint Charlie / Drugi David
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Zdecydowanie nie jest głupio kliknąć bilety przez internet (ten sam bilet na miejscu to 16 euro, online - 7).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 16, 2018
Link permanentny -
Tagi:
berlin, niemcy, murale -
Kategoria:
Listy spod róży
- Komentarzy: 2
[15.12.2018]
Największy jarmark w Poczdamie to Blauer Lichterglanz (Niebieski blask światełek, jak słodko), zajmujący całą Brandenburgenstrasse od kościoła Św. Piotra i Pawła do Luisenplatz (placu Luizy). Na samym placu, przy poczdamskiej Bramie Brandenburskiej, stoi małe wesołe miasteczko z zabytkowym diabelskim młynem z 1929 roku; w przeciwieństwie do dużych kół, mniejsze koło diabelskiego młyna porusza się zdecydowanie szybciej, więc są emocje, może nie takie, jak na rollercosterze, ale i tak (zdecydowanie nie wyobrażam sobie wsiadania z grzańcem). Na jarmarku jak to na jarmarku - grzane wino, kiełbaski, durnostojki i pierniki, Maj pozyskał szmacianą jaszczurkę, a w roli wisienki na czubku trafiłam do sklepu firmowego Lindta. Na dachach straganów są cudności - od dzieł taksydermii przez enty do dmuchanych Mikołajów. Drugi, mniejszy jarmark miał się znaleźć w Dzielnicy Holenderskiej opodal, ale albo słabo szukałam, albo w tym roku komercja skupiła się przy Brandenburgenstrasse. Sama dzielnica jest urokliwa, wygląda jak mini-Amsterdam, historycznie była osiedlem rzemieślników z Holandii pracujących przy budowie miasta. Tylko kanałów nie ma, przynajmniej nie ma strachu, że dziecko wpadnie do wody.
Taksydermia kawaii
Kubeczki do wina lub ponczu
Przystawki z "To steki" / Na choinkę
Sklep firmowy Lindta / Dzielnica Holenderska
Brama Brandenburska
Dzielnica Holenderska
Adresy:
- To Steki - restauracja grecka, Gutenbergstraße 33
- Parkhaus Holländisches Viertel - parking pod dachem, warto użyć, bo miejsc do parkowania nie ma, Hebbelstraße 1C
- Sklep firmowy Lindta - Brandenburger Str. 12-14
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 15, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
niemcy, poczdam
- Skomentuj
[29-30.09.2018]
Zoo we Wrocławiu jest małe i bardzo przypomina mi berlińskie (te z zachodniej części). Wbrew opiniom, w ostatnią wrześniową ciepłą sobotę tłoku nie było, ani przy wejściu (acz nie głównym, tylko tym od strony Hali Stulecia - bilety można przez internet), ani do Afrykarium. Mocny akcent na samym wejściu - lwy (które wyszły, wyemitowały dostojeństwo i szybko zniknęły, zanim udało się zrobić zdjęcie), zaraz potem Afrykarium z fantastyczną, przestrzenną; rafą było ciekawe, ale nie wzbudziło aż takiego zachwytu jak na hałas dookoła. Przestronny, dobrze zaaranżowany pawilon, ale poza rafą i doskonałym tunelem, nad którym pływają mega płaszczki (i w którym kłębią się tłumy ludzi), niewiele odróżnia się od jakichkolwiek sal wystawowych w zoo. Trzymając się podobieństw do berlińskiego zoo, w starym XIX-wiecznym budynku restauracyjnym, mieści się piękne herpetarium (gadziarnia?) i motylarnia. Maj zachwycił się oczywiście zagrodami z bydełkiem domowym - kozami, owcami, końmi i kucykami, osłami czy kurami. Miejskie dziecko, wiadomo. Udało nam się nie znaleźć zoologicznego krasnala na hipopotamie, co podobno jest pewnym wyczynem. Więc trzeba będzie wrócić, zdecydowanie.
GALERIA ZDJĘĆ.
Panorama zachwyciła mnie z kompozycyjnego (i inżynieryjnego) punktu widzenia. Słowem wstępu - bilety można oczywiście przez internet, istotne jest to, że kupuje się na określoną godzinę. I mimo wybrania sensownej godziny i mnóstwa czasu się spóźniliśmy, bo parking przy muzeum okazał się być zajęty (samochód przed nami wjechał, a naszemu pan parkingowy podziękował). Mimo to udało się dołączyć do grupy, dodatkowo miałam cały korytarz dla siebie. Jakkolwiek nie podejmuję się oceniać artyzmu prawie 120-metrowego obrazu, tak robi on ogromne wrażenie. Podczas 30-minutowego seansu, lektor opowiada o historii powstania i przeprowadza przez kompozycję obrazu, od wejścia wojsk na pole bitwy aż po modlitwę i grzebanie zmarłych. Granica między obrazem i instalacją przestrzenną jest prawie że niewidoczna, w dobie komputerów nie dziwi, ale tu jest absolutnie analogowo - błoto, drzewa, szczątki wozu przechodzą płynnie w obraz (ciekawe, swoją drogą, jak często wymieniają elementy sztafażu). Pewnie nie jest to miejsce, do którego się wraca podczas każdej wizyty we Wrocławiu, ale raz warto.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 30, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
ogrod-zoologiczny, wroclaw, polska, zoo, sztuka
- Komentarzy: 2
[29-30.09.2018]
Wrześniowy, słoneczny Wrocław zrobił na mnie o wiele lepsze wrażenie niż 10 lat wcześniej. Plany miałam - jak zwykle - obfite, zahaczające o kilka pałaców[1], muzea, ogrody, uliczki i zakamarki czy wreszcie o żelazny repertuar czyli Panoramę Racławicką i Zoo. I jak na dwa ostatnie kupiłam zawczasu bilety, tak pozostałe musiały ustąpić aktywności, która porwała Majuta, czyli szukaniu krasnali w uliczkach i zakamarkach. Poszukiwania rozbiliśmy na dwa dni; nie podzielę się mapą, ponieważ z wielu względów była raczej chaotyczna i trasa wielokrotnie nakładała się na siebie. Zdecydowanie warto zaopatrzyć się w mapę krasnali (bardzo dobrze wydane 6 zł) albo w appkę, pokazującą odległość do najbliższego krasnala (czy zainstalowałam appkę pod koniec spaceru, dzięki czemu udało się nam przejść tuż obok kilku krasnali i ich nie znaleźć, ależ); ze względu na to, że co jakiś czas pojawiają się nowe figurki albo istniejące znikają (niepotrzebnie przespacerowaliśmy się spory kawałek, żeby znaleźć Krasnala Chirurga na Curie Skłodowskiej, niestety ktoś go ukradł), raczej trzeba traktować dodatkowe narzędzia jako sugestię. Krasnale zwykle można znaleźć na wysokości kostek, ale bywają czasem w dziwnych miejscach - są przyczepione do latarni (tzw. Słupniki na Oławskiej czy placu Solnym), siedzą na parapetach (np. Więziennik) albo znajdują się dość wysoko (Murarz na szyldzie).
Rynek, Spiż
Fosa Miejska / Pasaż Pokoyhof
Podwórko między Św. Antoniego a Włodkowica
Pochlebna / Rynek
Hala Stulecia
Rynek, ratusz / Pochlebna
Fosa Miejska
Wieża kościoła Św. Elżbiety od zewnątrz / od środka
Mural przy Sikorskiego / Podwórko od Św. Antoniego
Wyjście z Pasażu Pokoyhof
GALERIA ZDJĘĆ (miasto).
W sobotę, zaczynając od okolicy Fosy Miejskiej, gdzie znalazłam sympatyczne śniadaniownie na każdy dzień (omijając bez żalu Charlotte i już z żalem, bo podobno świetne pankejki, Central Cafe z dzikimi tłumami) i przepiękne, jesienne bulwary (tu z kolei zastanawiałam się, czemu zawsze planuję jakieś zaawansowane zwiedzanie, kiedy mogłabym po prostu posiedzieć na ławce i popatrzeć w słońce?), przenieśliśmy się przez Zaułek Solny na plac Solny i Rynek. W niedzielę przeszliśmy od Galerii Dominikańskiej (tani parking!) przez Oławską do Rynku, zaciągnęłam rodzinę na szczyt wieży kościoła Św. Elżbiety - jedyne 303 strome stopnie, ale widok świetny mimo pewnego strachu[2], a potem odwiedzając lodziarnie i sklepy z pamiątkami, odnotowaliśmy w sumie 53 krasnale (albo, jeśli liczyć każdego oddzielnie, 64). I to absolutnie bez jęczenia, czy daleko jeszcze i po co w ogóle idziemy, więc absolutnie sukces.
Powerek, Rynek
Ottuś, pl. Solny / Eremef, Sukiennice
Dialogomir, pl. Solny
Klucznik, Szewska / Rogalik, Kuźnicza / Śpioch, Św. Mikołaja
Syzyfki, Świdnicka
Ciastuś i Amorinek, Wita Stwosza
Obieżysmak, Rynek
Troszka i Adoratorek, Rynek / Giermek, pl. Grunwaldzki
Wentylek, Szewska
GALERIA ZDJĘĆ (krasnale).
Co mi zostało na kolejne wizyty: Hala Targowa, Muzeum Narodowe (i pewnie inne, chociaż wystawę Tarasewicza przegapiłam!), Ostrów Tumski z katedrą (wieża widokowa!), Ogród Botaniczny i Japoński (a byłam tuż tuż, przy Hali Stulecia), Mostek Pokutnic (przechodziliśmy obok, ale po wspięciu się na wieżę kościoła Św. Elżbiety już nie było chęci na kolejną wspinaczkę), Hydropolis, punkt widokowy w Sky Tower (tu przynajmniej winda), Wieża matematyczna Uniwersytetu Wrocławskiego (oraz przejazd Polinką nad Odrą!), rejs statkiem po rzece (zwłaszcza że na pokładzie są dwa krasnale!) czy wreszcie zakupy w EPI (mimo że niedziela była handlowa, sklep był czynny do 16, co nam kolidowało z obiadem).
Restauracje:
- Pochlebna, Świętego Antoniego 15 - śniadania, bez tłoku; bardzo ładnie podane, aczkolwiek większość talerza zajmuje sałata
- Bułka z Masłem, Pawła Włodkowica 8 - śniadania, dla odmiany ciężko znaleźć w niedzielny poranek stolik, przepiękny ogródek z wyjściem na Fosę Miejską
- Greco, Curie-Skłodowskiej 33 - restauracja grecka, przyzwoita, ale bez wzlotów
- Masala, ul. Kuźnicza 3 - restauracja indyjska, podobnie jak grecka - przyzwoita, ale długie oczekiwanie i dość taśmowo
[1] Na przykład taki Pałac Wallenberg-Pachalych, do którego chyba jednak nie da się wejść tak z ulicy. Jakby Wam się rzuciło w oczy, że jest organizowane zwiedzanie, polecam się łaskawej pamięci.
[2] Mrozi mnie na widok balustrady z nieosiatkowami otworami wielkości kilkudziesięciu centymetrów, przez które nadaktywne dziecko może się przy odrobinie nieuwagi przecisnąć. Psuje mi to absolutnie przyjemność z widoku.
Poprzednia wizyta w 2008.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 29, 2018
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tag:
wroclaw
- Skomentuj