Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

O papierówkach, ale nie do końca takich jabłkach

Cashew pokazała fajne, onlajnowe narzędzie do obróbki zdjęć (Pixlr), więc sobie zrobiłam kolaż zdjęć z dzisiejszego poranka (now you can hate me): 9:00 - kawa w Brismanie po odwiezieniu młodzieży do placówki, 10:00 - usuwanie pestek z mirabelek, 11:00 - koktajl truskawkowo-malinowy, 12:00 - hipsta fryzjer, 14:00 - hipsta lancz w Papierówce, 15:00 - nowa książka do hiszpańskiego. I zeszyt z szafirkami.

TŻ zabrał mnie dziś na lancz do nowej, ciekawej miejscówki - tuż przy Zielonych Ogródkach pojawiła się restauracja "Papierówka", właśnie takiego typu, jaki lubię najbardziej: krótkie menu, z sezonowych produktów, zmienia się codziennie (informacja na facebooku!). Jasne, bardzo konsekwentne wnętrze, otwarta kuchnia z ladą, przy której się zamawia, przed lokalem parasole i leżaki. Mimo że w samym centrum, ze względu na lokalizację jest spokojnie i miło (plus jest plac zabaw do wypasania nieletnich).

Adres: Zielona 8, w wieżowcu za Ogródkami. Wejście po schodach, jest kącik dziecięcy i krzesełka.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 29, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 1


Wielkopolska w weekend - Koszuty, Zaniemyśl, Śrem

Dworek w Koszutach dorzuciłam do trasy ot, tak, bo był w okolicy. I bardzo się cieszę, że to zrobiłam, bo wizyta w Muzeum Ziemi Średzkiej zachwyciła nawet Majuta (i, jak się okazało, głównym powodem do radości nie był zabytkowym fortepian marki Bechstein z 1905, tylko prosta drewniana zabawka z kominiarzem schodzącym po drabinie). Muzeum jest kameralne, w środku dobrze zachowane wyposażenie dworku z początku wieku (również do poziomu nocnika pod łóżkiem, chociaż nie jest to - jak u Bator - nocnik Napoleona). Dookoła uroczy park, w parku gazebo i służbówka z kuchnią, gdzie służba gotowała państwu posiłki, a potem rączo pomykała z tacami do dworu, żeby nie wystygło. Dodatkowy plus - przemiła pani oprowadza po placówce, a na werandzie spotkaliśmy starszego pana z piękną seterką, Nelą, nieco pomoczoną jeszcze po kąpieli w stawie. Obiecaliśmy, że wrócimy za rok, żeby zobaczyć, jak 8-miesięczna aktualne Nela podrośnie.

W leżącej opodal Słupi Wielkiej też jest dworek, ale wykorzystany nieturystycznie - można obejrzeć z zewnątrz Stację Doświadczalną Oceny Odmian (roślin uprawnych) i przejść się po parku.

Natomiast absolutną porażką okazała się zachwalana we wszelkich przewodnikach impreza plenerowa pt. Zaniemyskie Bitwy Morskie. Nie spodziewałam się morza, oczywiście, bo moja wiara w słowo pisane jednak nie jest aż taka wielka. Na miejscu okazało się, że wstęp 10 zł od łebka pozwala na wysłuchanie koncertu nieco spierzchniętych gwiazd estrady oraz przeraźliwie nagłośnionego wodzireja, organizującego konkursy dla dzieci. Jedynym elementem "pirackim" był plastikowy statek przy scenie. Nie było okrętów, łódek, bitwy, niczego, nawet dostęp do jeziora i plaży był zablokowany, bo "zakaz kąpieli". Następnym razem, kiedy pojadę do Zaniemyśla, upewnię się, że chociaż można znowu popłynąć na Wyspę Edwarda (miała być dostępna jakoś w 2011, 2012, 2013, a teraz już nawet dat nie obiecują).

Planowaliśmy też wizytę w pobliskim dworku w Mechlinie, gdzie mieści się stadnina, ale niestety nie dodzwoniłam się, żeby się upewnić, że ktoś nam otworzy. Więc zamiast tego pojechaliśmy do Śremu na obiad. Też było miło.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 26, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: śrem, koszuty, słupia, polska - Skomentuj


O monarchii

Szeroko pojęty los (i wybory własne) rzucają mnie w różne miejsca. TŻ pracuje teraz w okolicy Garbar i tam też chodzę na hiszpański, gdzie mozolnie wspinam się na trzecie piętro i od progu melduję, że buenos dias, hoy hace mucho calor. Uprawiam więc przy okazji turystykę kulinarną, mimo że okolica nastraja raczej funeralnie ze względu na sporą liczbę zakładów o mitologicznie brzmiących nazwach.

Łapu Papu to malutki bar hamburgerowy, wpisujący się w nurt dobrej jakości street foodu. Można wziąć bułkę w rękę, można zjeść na miejscu w lokalu przy kilku dostępnych stolikach. Z kolei Caryca i Król S mimo dość nietypowej nazwy to domowa restauracja z szerokim menu polskich potraw, również sezonowych - czernina, żurek, placki ziemniaczane, pierogi, świeża ryba, sznycle czy wątróbka. Lokal jest spory, dodatkowo ma przytulne podwórko z werandowym przedsionkiem, gdzie można wypasać młodzież (są zabawki). Podobno na posesji jest rudy kot, ale nie spotkałam. Co mnie ujęło, to obsługa - poczułam się jak na obiedzie u rzadziej widywanej ciotki, która jednak cieszy się z wizyty. Miło. Tylko w toalecie trzeba uważać, bo muszla jest na podeście i jak się człowiek zagapi na detal (jak ja), to się nagle spada przy wychodzeniu z łazienki. A, jest też zdradliwy moment przy płaceniu - trzeba mieć gotówkę oraz silną wolę, bo płaci się przy ladzie cukierni. Ciężko jest wyjść bez ciasteczka na deser.

Adresy:

  • Łapu Papu - Garbary 47 [2021 - link nieaktualny].
  • Caryca i Król S - Garbary 65.


Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 20, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Long gone day

Za każdym razem, kiedy patrzę po południu w moje kuchenne (brudne, ale może się zbiorę i umyję któregoś dnia) okno, nie wiem czemu przypomina mi się senno-leniwa, ale rytmiczna piosenka Mad Season "Long Gone Day". Lipcowa.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 18, 2014

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 4


Zupełnie dziwne lato

Sprawy wymknęły mi się nieco spod kontroli. Zaczęło się niewinnie. Kilo truskawek. Biały pieprz. Paczuszka słoików z Wecka. Trochę zamieszam. Będzie pachniało. Nie wiem, naprawdę, dlaczego nagle znalazłam się w samym centrum przetwórni. 8 kilo moreli. 4 kilo agrestu. Truskawek chyba również 4. Trochę porzeczek. Jagody. Wspominałam o rabarbarze? Mnóstwo cukru. Jak Matki Polki Słoikowe u Chutnik zaklinam lato w przetwory, do ciasteczka z wróżbą na przyszłość. Zrób mi wafelka z dżemem, mamo. Bulgocze, pachnie słodyczą, czasem dojdzie aromat cynamonu i lawendy. Mogę przestać w każdej chwili, jak zawsze. Tylko jeszcze mirabelki, paczka z pięknymi słoikami (gdzie ten kurier?!), wiśnie, a może i poziomki? Gdzieś w pamięci mam smak poziomkowej konfitury, przywiezionej z daleka, jeszcze w PRL-u. Inne smaki - truskawka, domowa wiśnia, powidła śliwkowe - jakoś się rozmyły, ale te poziomki pamiętam, smak, konsystencję. Może nie powinnam tego psuć?

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 15, 2014

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 2


O porównywaniu, schodach i rzece

Wielu rzeczy w Poznaniu nie ma, zdaję sobie sprawę. Warta nie przypomina Tamizy, bulwary są ciągle w fazie projektu, a wszystko wymaga sprzątania (i to regularnie). Ale jest potencjał, a od dzisiaj - oficjalnie - kolorowe schody. Może nie takie, jak w San Francisco, ale wnoszą trochę koloru do niezagospodarowania świata. O tym, skąd się wzięły, można przeczytać na stronie Ulepsz Poznań (m. in. o tym, że początkowo miały być na Wildzie i czemu się nie udało). Będzie można nimi zejść nad Wartę, na przykład na śniadanie.



Tuż obok, pod mostem Chrobrego, są murale. I echo.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 5, 2014

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: murale - Komentarzy: 2