Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Trochę załamka

Od jakiegoś czasu na billboardach można było zobaczyć początek jakiejś dwuczłonowej kampanii reklamowej - dość atrakcyjną i nagą niewiastę z tak zwanej dupnej strony, okraszoną niedwuznacznym napisem "Gładź, gładź, gładź". Może jestem naiwna, ale przyznam, że dość mnie osłabił finał imprezy, kiedy obok niewiasty pojawił się worek gładzi gipsowej (czy szpachlowej). TŻ mi objaśnił, że standardowy budowlaniec ma jeden zwój mózgowy więcej niż kot (a - jak wiadomo - kot ma mózg wielkości połowy orzecha włoskiego, oczywiście bez skorupki), więc można mu pokazać albo alkohol (problem), albo gołą babę (jak widać nie problem). Reklama nie jest tak ostentacyjna jak "Będzie mnie kładł cały świat" (goła pani na glazurze) czy "Ciągniemy druty" (goła pani z drutami), ale i tak porażająca.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 16, 2008

Link permanentny - Kategoria: Śmieszne - Komentarzy: 5


Sue Townsend - Adrian Mole na manowcach

Adrian Mole skończył szkołę, pracuje w Ministerstwie Środowiska (ze względu na ekologiczne zainteresowania), mieszka z ukochaną z czasów szkolnych, Pandorą i jej znacznie starszym kochankiem. Mieszkanie z Pandorą daje mu nadzieję, że coś jeszcze między nimi będzie, mimo że sama Pandora (nie wspominając o kochanku) jest innego zdania. Po tym, jak zostaje wyrzucony przez Pandorę, zaczyna wynajmować różne mieszkania, spotyka Biankę, która się w nim na jakiś czas zakochuje (po czym rzuca go dla kochanka matki Adriana) i trafia do restauracji, w której można go znaleźć w "Czasie cappuccino". Książka, mniej typowo, kończy się happy-endem, chociaż wiadomo, co będzie z pięknie zapowiadającym się nowym związkiem i karierą kucharza.

Adrian Mole był zabawny jako nastolatek, ze swoją niezdolnością do pojmowania, że jest nieznośny, niezbyt chciany i wkurzający. Im dalej w dorosłe życie Adriana Mole'a, tym bardziej się zastanawiam, jak ktoś taki może dożyć więcej niż 16 lat i nie zrozumieć tego, jak działa współżycie społeczne. Dodatkowo w tym tomie pojawia się jeden z ulubionych tematów Townsend, czyli wyjazd do Rosji (za pomocą taniego biura podróży). Jak się łatwo domyślić, dla flegmatycznego Anglika jest to wizyta w egzotycznym, acz niezbyt ciepłym kraju, gdzie wszyscy chodzą w walonkach, a banany są dobrem tak ekskluzywnym, że można na nich zrobić majątek. Nieco mniej jaskrawy opis znajduje się "Szczerych wyznaniach Adriana Mole'a", gdzie oprócz epizodu o Adrianie i Margaret Hildzie Roberts można znaleźć trzy felietony - o wizycie brytyjskich pisarzy w Moskwie, o tym, czemu warto mieszkać w Anglii i bardzo zgrabny o wakacjach na Majorce.

Inne tej autorki tu.

#4

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 16, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, beletrystyka, panie - Komentarzy: 1


Poznań o poranku

Dobrze jest zrobić coś, co sprawi, że dzień nie zacznie się tak samo jak inne. Pojechałam sobie rano do lekarza, bo łapa mi spuchła. Pani ludzki weterynarz użaliła się, zaordynowała antybiotyk i zastrzyk przeciwtężcowy i rozważała wściekliznę. W sensie coś potencjalnie na, a nie żeby mi zaszczepić. Mam nadzieję. Lekarz mieści się w centrum handlowym w samym centrum Poznania, więc przy okazji mogłam jakoś tak bardziej świadomie obejrzeć nową linię tramwajową przez Podgórną. Mnie się bardzo - to bardzo europejski kawałek Poznania, na miarę Berlina czy Frankfurtu.

Dla niepoznaniaków - centrum handlowe (Kupiec Poznański) i linia tramwajowa jest dość słynna, bo w powodu jednej obleśnej budy z kurczakami z rożna budynek nie ma narożnika, a budowa torów opóźniła się o kilka lat. Dla równowagi psychicznej kupiłam sobie we wspomnianej budzie kawałek kurczaka na lanczyk, posłuchałam zwierzeń pani, która wyszła ze szpitala nieopodal i koniecznie musiała zapiekankę, bo lekarka z Mickiewicza chciała ją oślepić, a ona miała zwykłe problemy neurologiczne (jak zacznę zwierzać się w budce z pieczonym kurczakiem z problemów zdrowotnych, proszę mnie odstrzelić). Kurczak był mocno taki sobie, więc dalej nie mam sentymentów, że dzierżawca kilku metrów ziemi w centrum Poznania to warchoł i zaprzaniec.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 13, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 7


Kot - ręka 1:0

Trochę spuchłam po ugryzieniu, ale jak zauważyła Hanka, warto było (a kot w prawie). Wenflon w drugą łapę kota boli i wkurza znacznie bardziej niż w pierwszą, zwłaszcza że musiał pozwieszać trochę łapę, żeby nabrać krwi na badania. Za to wyniki badań mówią, że kot jak chorego to całkiem zdrowy - nerki wporzo, różne te takie z dziwnymi nazwami też ma nieźle, słabsze ma tylko granulocyty, wtf. Nie pachnie cukrzycą ani problemami moczowymi. I je. I, praise the Lady, wet mówi, że widzi postępy leczenia. 11 dni do końca tego etapu leczenia. I marzec wolny.

Drugi kot jest ogórem, przyszedł mru, ale potem sobie poszedł spać przy okazji coniedzielnej wizyty.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 11, 2008

Link permanentny - Kategoria: Koty - Skomentuj


Lejdis

Od razu mówię, że jestem stronnicza. Przed obejrzeniem filmu przeczytałam blogi Barbarelli, Haniuty, Soso i lejdis [2020 - linki nieaktywne]. Byłoby pewnym nadużyciem stwierdzenie, że mam do filmu stosunek osobisty, ale czuję w nim dużo każdej ze wspomnianych blogbrities, więc automatycznie film traktuję jako pewne przedłużenie tego przyjemnego uczucia, jakie miałam podczas czytania.

Nie będę odstawać, bo powiem, że mnie się bardzo (wbrew temu, że po Usenecie się przetacza fala wieszania psów, że dla idiotów i niewysublimowanych umysłowo dresów, co to ich śmieszy, jak ktoś zaklnie i że pewien gatunek nietoperza z bali sobie robi loda). Dialogi bardzo dobre (na palcach mogę policzyć kwestie, które mi się nie podobały), niezła fabuła (pomijając epizod sprzed 25 lat z wyklejonym obrazkiem, no żałość to była), aktorzy grali, a nie odtwarzali swoje role z innych filmów (Szycowi świetnie wychodzą prymitywne przygłupy), doskonałe cameos Makłowicza i Bikonta. Popłakałam się ze śmiechu przy legionistach Piłsudskiego. "Wody odeszły" mnie zachwyciły.

Teraz parę łyżek smoły. Od razu mówię, że to czepialstwo po znajomości, mało wpływające na odbiór filmu jako takiego.

  • osoby odpowiedzialne za scenografię proszę powłóczyć na arkanie. Lejdis noszą sandałki i biust na wierzchu w październiku tak samo jak w sierpniu, a jak w gorący polski sierpień uwierzę, tak jednocześnie upalny październik to jednak trochę za dużo. Ja wiem, że plan zdjęciowy miał kilkanaście-dziesiąt dni, ale warto dbać o takie szczegóły jak zmiana lakieru do paznokci - aktorki cały film mają identycznie zrobione pazurki bez względu na strój, no ja przepraszam. Strój też niezbyt - widać, że garderoba ograniczona, tutaj pasek ten sam do różnych ciuchów, tutaj się ciuchy powtarzają. Wnętrza na bogato pochodzą w większości z Almi Decor, na mniej bogato - z IKEI. Jakby kto się pytał - to widać.
  • product placement - OHYDNY. Posypywanie brokułów FitUpem? Eksponowanie torby z bielizną? Pokazywanie laptopa i samochodu od tyłu, żeby markę było widać? Nie było aż takiego przegięcia jak w "Killerach", ale i tak można było część wyciąć bez szkody.
  • timeline - co chwila mowa o 15 sierpnia, o kolejnej rocznicy. A tu nagle jedna z lejdis zapomina, że dziś akurat przypada kolejna rocznica i w ogóle nie spodziewa się nocnej niespodzianki. Wiadomo, ma ciężkie przeżycia, ale mimo to...

Tak czy tak - porcja przyzwoitej rozrywki, zwłaszcza dla pań. Inteligentni panowie bez przerostu maczismo dadzą sobie radę (zwłaszcza że panie chętnie pokazują bieliznę i ładne fragmenty anatomii). Dodatkowo podczas oglądania można wychwytywać smaczki - co pochodzi od której autorki scenariusza.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 11, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 5


House M.D.

Jak już wspomniałam przy okazji Scrubsów, nie jestem fanką seriali medycznych. House ma medycyny dużo, bo w zasadzie każdy odcinek toczy się według schematu: przychodzi pacjent, co to nie wiadomo, co mu jest, House wynotowuje objawy, zespół robi analizy i do połowy, a czasem 3/4 odcinka zgadują, co to za egzotyczna choroba tym razem jest, przy czym zwykle House zgaduje najwcześniej, a potem dajem hinty, żeby reszta nadążyła. Dodatkowo pojawiają się zwykle dość obleśne wizualizacje tego, co choroba robi w środku pacjenta (typu coś obleśne smolistego wylewa się do naczyń krwionośnych albo coś pęka z obrzydliwym *plop*). Tyle na medyczny minus (w niektórych przypadkach zdarzało mi się nie patrzeć na ekran). Na plus - doskonały Hugh Laurie, grający tytułowego dr. House'a, niesamowicie egoistyczny, zarozumiały i bardzo tekściarski kulejący diagnostyk, uzależniony od środków przeciwbólowych, do tego dość różnorodny set aktorów drugoplanowych, służących do tego, żeby jeździć do domów pacjentów i znajdować potencjalne źródła chorób czy też do wzajemnego toczenia konfliktów i pokazywania kawałków życia osobistego oraz różnorodnych interakcji z Housem. Serial o wiele lepiej ogląda mi się z wikipedią pod ręką, co radziłabym i scenarzystom, bo po co wszyscy się mają męczyć cały odcinek, szukając diagnozy, skoro w wiki są już wszystkie opisane. Nie jestem szczególnie zachwycona, ale nie jest to bardzo zły serial.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 7, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 8


Biegnij, Lola, biegnij

Jak tytuł wskazuje, przez cały film Lola biegnie. Musi zdobyć 100 tys. marek (to było jeszcze w czasach, jak Niemcy nie mieli unii monetarnej), które jej chłopak zgubił i w ciągu 20 minut musi oddać jakiemuś lokalnemu mafioso. Chłopak chce napaść na sklep w okolicy, co raczej nie skończy się dobrze; Lola ma 20 minut na zdobycie pieniędzy i zapobiegnięcie napadowi. Problem w tym, że nie wiadomo, w którą stronę powinna biec i co robić - poprosić o pożyczkę ojca? Napaść na jego bank? Zagrać w kasynie? Film jest podzielony na trzy równoległe epizody, w których Lola biegnie w różne strony, mija innych ludzi, wchodzi z nimi za każdym razem w inne interakcje (co jednocześnie zmienia życie tych ludzi, bardzo ładnie pokazane futurospekcje ich życia). Podobny schemat jak w "Przypadku" Kieślowskiego czy "Przypadkowej dziewczynie" - nigdy nie wiadomo, czy zatrzymanie się na minutę nie zmieni całkowicie następnych wydarzeń (a w przeciwieństwie do "Dnia świstaka" Lola nie budzi się z wiedzą z poprzedniego epizodu). Nie wiadomo też, czy początkowy sukces oznacza dobre zakończenie. Dodatkowym smaczkiem jest prześlicznie filmowane przez Tykwera miasto. Wiadukty, ulice, szerokie podwórka kamienic - coś pięknego i niedrogo. I bardzo zgrabny soundtrack.

Uprzedzając pytania "skąd ściągnąć" - film na DVD kosztuje 4 zł na Allegro.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 7, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 8


Wzięłam sobie wolne

Na kota. Bo kot nie ji. Szczęśliwie po wspólnej drzemce dał się przekonać do skłusowania kawałka tuńczyka. Fajnie się siedzi w domu, mniej fajnie, że za oknem jest ohydnie buro, potem trochę jaśniej, ale dalej buro, a po południu dla odmiany zaczyna się ściemniać na jeszcze burzej. I wieje. Czy ja już wspominałam, że nie głosowałam, żeby przez pół roku było tu zimno, mokro i obleśnie? Chcę dom z ogórk^Wogródkiem, słońce, leżaczek pod mym liściem, basen i świeże truskawki z grządki. Dziękuję.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 7, 2008

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 5


Futurama - Bender's Big Score

Duża okazja dla tych, co tęsknili za bohaterami Futuramy po obejrzeniu serialu. Firmę profesora Farnswortha przejmują źli kosmici, którzy za pomocą spamu łapią naiwniaków i pozbawiają ich całego majątku ("We are glad to announce that you're a lottery winner!"). Bender jest chamski, pije, zdradza przyjaciół (tym razem ma alibi w postaci wirusa, który podporządkowuje go nowym panom). Fry odkrywa, że ma na pośladku kod umożliwiający podróże w czasie i przez cały film zastanawia się, czy zostać w roku 2001, czy wrócić do 3001, Leela - czy wyjść za faceta, który wydaje się być kimś idealnym dla niej, czy nie, a Hermes usiłuje przyczepić odciętą głowę do ciała (bo dziecko musi mieć ojca).

Jedyną wadą filmu jest to, że nie został rozbity na odcinki serialu. Natłok dowcipów i tekstów jest dość przytłaczający w masie i po półgodzinie zaczął mnie męczyć.

Jeszcze uwaga dla tych, co nie widzieli serialu. Absolutnie warto, ale zdecydowanie lepiej zacząć od serialu. Raptem 5 sezonów, świetna kreska, zabawne i świeże, bardziej zróżnicowane i niepolityczne niż Simpsonowie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 2, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Pod jednym dachem

Po obejrzeniu Rezerwatu już nie uważam, ze tylko Czesi potrafią robił ładne i bez zadęcia filmy o życiu. Nieodmiennie jednak u Czechów udaje się pokazać ważne wydarzenia w ich historii bez martyrologii i "mamy kolejną rocznicę nieszczęścia narodowego". W 1967, rok przed "bratnią interwencją", w kamienicy mieszkają dwie rodziny - prosocjalistyczna rodzina wojskowego i prozachodnia wiecznie protestującego "inteligenta". Bardzo zgrabna historia o konflikcie pokoleń, w którym starsze pokolenie ze sobą walczy, a młodsze (nastolatki płci odmiennej) się w sobie zakochuje, a największym problemem są modne ciuchy i filmy wyświetlane na prześcieradle, zwisającym z balkonu. Dużo zabawnych scen z afirmacją ustroju socjalistycznego (plastikowe nietłukące szklanki z NRD zamiast niepostępowych szklanych czy zwykłe buty zamiast amerykańskich kowbojek). Dialogi dobre, standardowy czeski set aktorów, co akurat mi specjalnie nie przeszkadza.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 2, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 4