Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Są w życiu pewne epoki. Czas szczeniackości, kiedy się jest głupim i do psa podobnym. Czas rozwijania się, kiedy się kształtują gusta kulturowe (a u niektórych polityczne, ale ja tego genu nie mam). Czas dojrzałości, kiedy się już wie, co dobre, gdzie szukać i co pokazywać innym.
Każde pokolenie ma swojego Elvisa. Dla niektórych to Riedel, dla niektórych Morrison, dla innych ktoś jeszcze. Dla mnie muzyką, która mnie zmieniła, ukształtowała, zrobiła w jakiejś części tą osobą, którą jestem, to Type O Negative. W pewnie wiele innych, ale to był sztandar. Święte koszulki (których nie wolno wyrzucić, mimo że są już zeszmacone noszeniem), koncerty, katalog o dźwięcznej nazwie "hm" (zawierający pół- i nagie męskie zdjęcia). Mimo że się starzałam, poznawałam inne rzeczy, miałam cały czas takie miękkie miejsce dla mrocznego rocka gotyckiego, depresji, świec, aksamitnych sukien i głębokiego głosu Petera Steele'a. Zawdzięczam tej muzyce mnóstwo dobrych, cennych wspomnień, wydarzeń, uczuć, myśli.
Nie spodziewałam się tego, że od wczoraj nie ma Petera Steele'a. Nie będzie nowych płyt, koncertów, wywiadów i zdjęć w prasie muzycznej. Mój Elvis. Koniec muzycznej epoki.
(Wiem, brzmię jak egzaltowana nastolatka, ale to mnie naprawdę obeszło. Naprawdę mi przykro.)