Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o beletrystyka

Karl Ove Knausgård - Moja walka (tom III)

Tom trzeci wspomnień Karla Ove to dzieciństwo na wyspie Tromøya, gdzie rodzice przeprowadzili się z Oslo do nowo wybudowanego osiedla oraz za pracą - ojciec nauczyciel w lokalnym gimnazjum, matka pielęgniarka w sanatorium dla nerwowo chorych. Poza okazjonalnymi wizytami u rodziny, Knausgardowie byli odcięci od dotychczasowego życia; matka miała swoje grono koleżanek, ojciec - raczej samotnik - miewał kolegów z pracy. Yngve, starszy brat narratora, ma swój świat, z rzadka zazębiający się ze światem młodszego brata, a przynajmniej tak sugeruje pamięć autora, dla którego najważniejsze są oczywiście jego własne przeżycia. Niespecjalnie lubiany przez rówieśników, pretensjonalny, zarozumiały, skupiony na sobie i swoim wyglądzie, przechodzi z dzieciństwa do okresu nastoletniego; z dziecka, które chce zawsze być najlepsze, do chłopca, którego głównie interesuje piłka nożna i dziewczęta. Niektóre elementy mocno rażą - te poświęcone defekacji (i nie jest to jedna historia, tylko dość stały temat) lub te pokazujące molestowanie rówieśniczek, powszechne w latach siedemdziesiątych; nie sugeruję, że warto by to drugie pominąć (bo pierwsze zdecydowanie można), ale beznamiętna relacja bez słowa komentarza brzmi dziwnie z perspektywy czasu.

To, co jednak sprawia, że to trudna lektura, to opisy ojca Karla Ove - psychopaty, terroryzującego swoje dzieci, na zewnątrz eleganckiego, przystojnego młodego trzydziestoparolatka, w domu kata, który w imię “porządku” i “wychowania”, a czasem po prostu nagle stawał się wściekły i bił, poniżał czy upokarzał obu synów. Opisy szarpania za uszy, rzucania o ścianę, wymierzanych na zimno razów, strachu i nasłuchiwania, czy ojciec jest w domu, są przerażające. To norweska wersja “Gnoju”, opowieści o przerażeniu, ukrywaniu, przemilczaniu, nieustającej ucieczce przed katem, który śpi w tym samym domu, aż do momentu, kiedy Karl Ove dorasta na tyle, żeby przestać się bać, a małżeństwo ojca i matki się powoli rozsypuje. Zadawałam sobie pytania, oczywiście, gdzie była matka, określana jako ciepła, kochająca, utrzymująca w domu miłą atmosferę, krzywdziciel wszak nie żyje w próżni, autor jednak w ogóle w to nie wnika, nie skarży się, jest jak jest. Sceny, kiedy ojciec przychodzi zagrać z synem po przyjacielsku w karty, dobry kumpel, nowa gra “pozbieraj 52 karty” i wychodzi, kara za zjedzenie dwóch jabłek zamiast przysługującego jednego dziennie czy zmuszenie do zapakowania przedwcześnie rozpakowanego prezentu urodzinowego, bo przecież prezent można - nawet jeśli kupowany wspólnie i znany - rozpakować dopiero po zjedzeniu tortu, pozostają w głowie przez swoje niczemu niepotrzebne okrucieństwo. Zupełnie innej wymowy nabierają wcześniejsze tomy, gdzie Knausgard jest raczej oschły w kontaktach z ojcem, ale nie wiadomo, jaka jest tego geneza.

Inne tego autora tutaj.

#154

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 26, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, beletrystyka, panowie, biografia - Skomentuj


Magdalena Tulli - Szum

Kaczka Dziwaczka bez imienia. Neuroatypowa, z dysleksją i dysgrafią, zamknięta w sobie, bo nauczyła się, że za szczere wypowiedzi są kary, zarówno w szkole, jak i w domu. Nieustająco porównywana z Nim, synem siostry matki, elokwentnym, poprawnie się wyrażającym, najlepsze świadectwo, predestynowany do kariery życiowej. Wyśmiewana przez rówieśników, karana przez nauczycieli za nieodrobione lekcje i kłamstwa (wszak informacja, że jej ojciec jest Włochem, to na pewno zmyślenie, bo jaki Włoch by przyjechał mieszkać w PRL-u). Nie umie w przyjaźń, bo co w zasadzie może komukolwiek zaoferować? Wspomnienia z dzieciństwa przeplatają się ze współczesnością, demencją i śmiercią matki, śmiercią ciotki; w życiu obu sióstr jest szrama po pobycie w obozie, ciotka dawała sobie zawsze lepiej radę, matkę prześladował duch “dobrego” esesmana, zabitego w dniu wyzwolenia obozu. Mniej lub bardziej udane związki, macierzyństwo, w którym - co ważne - udaje się narratorce nie powielić krzywdzącej narracji. Książka urywa się tak, jak się zaczęła, z nierozwiązanymi wątkami i niedopowiedzeniami, ale to cenna lektura, mimo że nie stwierdzę, że zrozumiałam ją w całości.

Oczywiście widzę spore podobieństwa do opowieści o Dziuni - niekochane, trudne, niewdzięczne i niezrozumiane dziecko (chociaż nie wiadomo tak naprawdę, jak wyglądało jej życie z ojcem, lekko zarysowanym na marginesie czy wyjazdy do babci do Mediolanu), które rozwija się i dojrzewa do roli matki mimo trudnego startu, obciążonego traumą poprzedniego pokolenia. Tu jednak nie ma groteski i ukrytej pod nią przemocy również fizycznej, jest alienacja, krzywdzenie słowem i zaniedbaniem, niska samoocena rzutująca na dużą część życia narratorki. Symboliczny proces, stanowiący finał książki, raczej kończy się wybaczeniem niż karą.

#150 (wypiję za to!)

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 15, 2020

Link permanentny - Tagi: panie, 2020, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Karl Ove Knausgård - Moja walka (tomy I i II)

Przeczytałam, że autobiograficzna opowieść Knausgårda to “apoteoza bycia normalnym” i coś w tym do pewnego stopnia jest. Narrator wyrywkowo i dygresyjnie opowiada o różnych wydarzeniach z życia - pierwszej miłości i usiłowaniu przemycenia piwa na Sylwestra na norweskiej wsi, przygotowaniach do pogrzebu ojca (ze sprzątaniem domu, przerażająco zapuszczonego przez alkoholika i niesprawną staruszkę), trudnej do pogodzenia roli ojca i pisarza, a zagłębiając się w dygresje, o dwóch miłościach życia - Tonje i Lindzie oraz o kompromisach między wolnością i byciem w związku. Podobne historie mógłby opisać każdy człowiek, pewnie nie w tak drobiazgowym stopniu szczegółowości, jak autor; jednocześnie zachwycał mnie detal i głębia pamięci, z drugiej - nawet z moimi wyrywkowymi notatkami z życia na blogu i w mediach społecznościowych - nie wierzę w wiarygodność opisów, prędzej w kreację autorską, udaną, owszem, ale ciągle kreację; sam autor jako ilustrację do ulotności wspomnień przywołuje pewność znajomego, że opis uwiedzenia 13-latki przez 30-latka z jednej z książek Knausgårda był autobiograficzny, bo podobno Karl Ove swego czasu mu się z tego zwierzył.

Czytało mi się w większości świetnie mimo achronologiczności - z liniowej opowieści o dziecięcym przyjęciu urodzinowym pączkują historie o związku, mieszkaniu nad psychicznie chorą sąsiadką z Rosji, poznaniu żony, wyjeździe na odczyt czy wizytę u teściów; ze sprzątania domu przed pogrzebem pączkuje zachwyt żołędziem z pobliskiego lasu, gdzie autor wyszedł na papierosa. W większości, bo opowieści z życia przeplatane są opisami lektur autora, erudycyjnymi wstawkami o filozofii, wielkości prozy Dostojewskiego i jej wpływie na życie, rozliczeniami z pisarzami szwedzkimi i norweskimi; te kawałki bez żalu pomijałam - zdecydowanie wolałam opisy przyrody, bo miały jakąkolwiek wartość poznawczą. I mimo to, że czytałam ten quasi-pamiętnik z ciekawością, zdecydowanie nie polubiłam narratora. Jest małostkowy, kompromis między rolą pisarza (zamkniętego w wysokiej wieży, gdzie mozolnie wykuwa w kamieniu Literaturę) a męża i ojca polega według niego na tym, że wykrawa z życia godziny, kiedy jest w stanie spędzić czas z rodziną, a na każdą uwagę, że jest potrzebny w domu, reaguje niechęcią. Zmamiony “miesiącami miodowymi” - czasem zakochania w Lindzie, narodzinami kolejnych dzieci, przeprowadzką do Malmo - nie umie żyć w czasach “nużących”, “mrocznych” i nie dających mu takich podniet jak inne okresy w życiu.

Nie ukrywam, że chciałam przeczytać tę powieść - na razie dwa tomy, nie wykluczam, że i cztery kolejne[1] - zanim wyjdzie u nas powieść (już) byłej żony Knausgårda, Lindy, która niespecjalnie była zachwycona swoim sportretowaniem jako jędzy z chorobą afektywną dwubiegunową, która chciała usidlić wolnego ducha, wcisnąć w kierat domowych obowiązków i wymawiając się swoim życiem, nie dać mu czasu na pisanie. Słyszałam opinię, że to męska literatura, pokazująca ukryte normalnie trudy bycia mężem i ojcem; dobrze ilustruje to epizod, kiedy narrator łamie obojczyk na meczu z kolegami, po czym przez kilka tygodni jest wyłączony z prac domowych, co napawa go ogromnym szczęściem.

[1] No trochę ochłodło mi, jak przeczytałam przypadkiem, że tom 6 zawiera 400-stronicowy esej o Adolfie Hitlerze (jako nawiązanie do tytułu).

Inne tego autora:

#138-139

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 15, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, beletrystyka, panowie, biografia - Skomentuj


Anna Maria Nowakowska - Dziunia

Absolutnie nie zwracajcie uwagi na sugerujący infantylność tytuł. “Dziunia” zwaliła mnie z nóg, wpuściła w mentalny rollercoster między śmiechem - wszak opowieści o losach dziewczynki u schyłku PRL-u są zabawne, zwłaszcza że dziecko nie umie prawidłowo interpretować rzeczywistości, a grozą - bo jak ma się tego nauczyć, zmylone przez patologicznych dorosłych, równie chętnie epatujących przemocą, co czułych na to, co ludzie powiedzą. Autorka wprowadza celny termin “pozbadnięcie” (wiktymizacja, głupcze!), zespołu zachowań, który prowadzi do tego, że "dziunie (...) są potulne jak farsz do ruskich pierogów i tak samo świadome swoich praw".

Dziunia, dziecko nastoletniego mezaliansu, urodziła się tylko dlatego, że jej babcia i dziadek, jedyne życzliwe osoby w życiu dziewczynki, przekupili matkę, która planowała dziecka nie mieć. Nie za ładna, nie za posłuszna, naiwna i - jak teraz łatwo ocenić - ewidentnie nieneurotypowa, wychowywała się u dziadków pod stołem (tak, wiem, podobieństw jest więcej) do momentu, kiedy zbiegiem okoliczności jej matce nie zachciało się bawić w prawdziwą rodzinę. Wystawiona na życie z ojcem-alkoholikiem, nauczycielami bez powołania[1], pedofilami, dziadkami od strony ojca, którzy widzieli w niej darmową służbę i nie wahali się upozorować kradzieży, żeby udowodnić, że dziewczyna jest zdemoralizowana, kiedy było im to na rękę, Dobrymi Paniami o chwalebnych, lecz krótkotrwałych chęciach, przetrwała do tomu drugiego i trzeciego, ale lekturę przypłaciłam skurczem szyi, bo co chwila kręciłam głową, to ze smutkiem, to ze współczuciem.

Machnęłam też, idąc za ciosem, “Dziunię na uniwersytetach”, gdzie dziewczyna ociera się o twarde zasady PRL-owskiego życia studenckiego, wychodzi za mąż i rozpoczyna życie zawodowe, oraz ”Wymarzony dom Dziuni”, skupiony głównie na paskudnym epizodzie emigracyjnym, kiedy to pozbadnięta przez przesprytną cioteczkę Kazimierę, jest zmuszona do morderczej pracy w urągających człowiekowi warunkach. Obie kolejne książki wchodzą niestety w rejestry bardziej postmodernistyczne i ezoteryczne, dając głos autorce, dyskutującej z Dziunią i jej filozofią życiową. Nie przeszkadzało mi to jednak aż tak, jak wybiórczość Dziuniowej historii - nie wiem, jaką tajemnicę utrzymywała matka w kurniku, co się stało z bratem Dziuni albo jak skończyła się jej emigracyjna przygoda. I jak pierwszą część obowiązkowo polecam każdemu w odpowiednim, zahaczającym o PRL, wieku i z toksycznymi doświadczeniami rodzinnymi, tak pozostałe jako lekturę nadobowiązkową.

[1] W dzisiejszych czasach zostałaby nazwana stalkerem, a jej relacje z Dziunią byłyby uznane za mobbing. Ale nie wtedy. Jesteśmy w czasach, kiedy strzelenie ucznia w gębę było standardową metodą nauczania.

#134-136

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 3, 2020

Link permanentny - Tagi: 2020, panie, beletrystyka - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 5


Michael Ondaatje - Angielski pacjent

We włoskiej willi, opuszczonej przez okupujących Niemców, po ewakuacji szpitala polowego pozostaje Hana, pielęgniarka z Kanady, opiekująca się terminalnym pacjentem o nieznanej tożsamości. W trakcie długiego lata powoli wychodzi na jaw, że poparzony mężczyzna to węgierski hrabia de Almasy, znany przed wojną podróżnik i kartograf; część historii opowiada David Caravaggio, kanadyjski szpieg, dawny znajomy ojca Hany, który dotarł do willi w poszukiwaniu zdrajcy. Do trojga bohaterów dołącza Sikh Kip, saper, który oczyszcza okolicę z min pozostawionych przez Niemców. Kip i Hana mają się ku sobie, Caravaggio usiłuje wyciągnąć z umierającego, jaka była przyczyna śmierci małżeństwa Katherine i Geoffreya Cliftonów, z którymi Almasy znał się przed wojną (i - jak wychodzi - miał romans z Katherine) oraz czy to właśnie on dostarczył Rommlowi mapy Sahary.

Książka jest, oględnie mówiąc, chaotyczna w swojej strukturze - z właściwego czasu i miejsca akcji (koniec wojny we Włoszech) odchodzą wąsy wspomnień bohaterów. Zapewne miało to odwzorować wojenną traumę, jaką przeżyli bohaterowie; tytułowy angielski pacjent usiłuje wyprzeć z pamięci wszystkie wspomnienia i swoją tożsamość. Hana straciła ojca i narzeczonego (plus ma za sobą poronienie), chce się odciąć od przeszłości. Carravagio był torturowany przez Niemców, szuka w Almasym winnego. Kip rozbraja bomby, ale czuje narastające zgorzknienie, bo niby jest Brytyjczykiem, ale drugiej kategorii. Podsumowując, to nie jest książka słaba, ale też niekoniecznie do ponownego czytania.

Tłumaczenie zawiera, nomen omen, kwiatek - Hana porównuje skórę Kipa do kwiatu o nazwie “brązowe oko Susan”, co jest kalką ze zwyczajowej nazwy rudbekii (“black-eyed Susan”); nie komentuję nawet skojarzeń.

To, co mogę powiedzieć o filmie, to że jest ładnie zrobiony - miękkie kolory, zapierające dech pejzaże Toskanii, surowa niesamowita pustynia, piękni młodzi aktorzy (aczkolwiek młody Colin Firth jest pulchny jak bułeczka, trochę mi zajęło, zanim go poznałam). Scenariusz nawet ratuje chaos książki, wplatając zgrabnie w teatralną scenę włoskiej willi reminiscencje poszczególnych bohaterów (oszczędzając niestety na postaci Hany, która jest płaska i absolutnie niewiarygodna, dodatkowo za dezercję z wojska mogłaby trafić pod sąd, jakby to nie była rzeczywistość hollywoodzka), chociaż zupełnie psuje wymowę zakończenia (cnpwrag cebfv Unaę b rhgnanmwę, Xvc cb antłrw śzvrepv xbyrtv m bqqmvnłh jcnqn j fghcbe, cb pmlz jenm m bqqmvnłrz bchfmpmn jvyyę, pb avwnx fvę zn qb zvłbfarw qenzl m xfvążxv, xvrql Uvaqhf anoenł avranjvśpv qb jfmlfgxvpu ovnłlpu, eójavrż Unal, cb fchfmpmravh cemrm Nzrelxnaój obzol an Uvebfuvzę). Inna sprawa, że zakończenie książki jest na tyle otwarte, że aż prosiło się o cokolwiek innego niż urwanie w połowie. Podsumowując, to nie jest zły film, ale absolutnie nie widzę podstaw do obsypania go nagrodami (9 Oskarów i 3 nominacje, nie licząc 3 Złotych Globów i Srebrnego Niedźwiedzia).

#130

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek października 19, 2020

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam - Tagi: 2020, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Oyinkan Braithwaite - Moja siostra morduje seryjnie

Miejmy to z głowy - tłumaczenie tytułu jest zwyczajnie nieprawidłowe językowo. Co złego byłoby we frazie “Moja siostra jest seryjną morderczynią”?

Lagos, współcześnie. Przerażona Ayoola dzwoni do siostry, Korede, ponieważ zaatakował ją jej chłopak Femi i w samoobronie go chyba zabiła. Korede, rozsądna i opanowana pielęgniarka, jedzie na ratunek; z wybielaczem w ręku czyści mieszkanie chłopaka, pakuje zwłoki w prześcieradło i pomaga je ukryć. Również później dba o to, żeby niefrasobliwa Ayoola nie pisała lekkomyślnie pierdół w social mediach, skoro jej chłopak zaginął. Przez poczucie bycia odpowiedzialną opiekunką swojej siostry przebija się jednak po raz kolejny myśl, że to nie był pierwszy raz. Ayoola, ta śliczniejsza i bardziej urocza, ma niesamowitą łatwość rozkochiwania w sobie kolejnych chłopaków, ale kiedy robią się zazdrośni (nie bez powodu) lub mają pretensje o jej zachowanie (również nie bez powodu), rzuca ich, a kiedy mają z tym problem, zabija. Mieszkanie Femiego było trzecim miejscem zbrodni, po których Korede sprzątała; cały czas zastanawia się, czemu daje się wciągać w to siostrze, a nie dzwoni na policję. Sytuacja się zagęszcza, kiedy Ayoola odwiedza siostrę w szpitalu i zaczyna umawiać się z lekarzem, w którym nieatrakcyjna Korede kochała się od dawna. Między wierszami pojawia się psychopatyczny ojciec, systematycznie niszczący matkę i krzywdzący dziewczęta; jego śmierć była wybawieniem dla wszystkich, choć muszą obnosić się z czułą pamięcią, żeby nie urazić rodziny. Matka faworyzuje młodszą, ładniejszą córkę, wmuszając w starszą nadmierną odpowiedzialność. Korede wie, że nie może matce wyjawić, gdzie zniknął kolejnych chłopak Ayooli i czemu tak źle reaguje na to, że jej siostra chce “ustatkować się” z obiecującym lekarzem (wiadomo, brzydka zazdrość). Zwierza się więc jedynej osobie, która ją cierpliwie wysłucha - opuszczonemu przez rodzinę pacjentowi w śpiączce. Tyle że ten budzi się pewnego dnia.

To przerażająca historia, mimo prób uczynienia jej łatwą, takim niby romansem z zakrętką. Na okładce pojawia się lekka fraza, że “krew nie woda – o wiele trudniej usunąć ją z dywanu…”. O wiele trudniej wyjść z traumy spowodowanej przemocą w rodzinie i uwolnić się od roli kogoś, kto zawsze naprawia i nadstawia karku.

#130

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 14, 2020

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2020, beletrystyka, panie - Skomentuj