Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Nowa instruktorka nauczyła mnie robić łuk. I na egzaminie 16.03 zrobiłam. Za to to uwaliłam ruszanie pod górę, mimo że nie miałam specjalnie z tym problemów. Towarzysko i na luzie pojechałam więc sobie w miasto, nie sygnalizując przy wyjeździe z ośrodka oraz - co zakończyło wolną amerykankę za kierownicą - wjeżdżając idiotycznie w zakaz wjazdu w idiotycznym miejscu na Śródce, gdzie droga idzie dookoła kościoła, a mnie zaćmiło. Tak czy tak nie zdałam, więc bez stresu. Piąte podejście już 6. kwietnia.
EDIT: Zapomniałam o jednej rzeczy. Po czterech próbach zdania egzaminu NIE WIERZĘ w to, że "egzaminator chuj i mnie ulał", "uwziął się na mnie" i "gdyby nie ten buc, to bym zdała". Błędy robi kierowca; można się oflagować i flugać w kolejce na umówienie się na następny egzamin, minimalizować własne błędy, ale pod koniec dnia i tak się zostaje z faktem, że trzeba wrócić i zrobić to jeszcze raz.