Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Powietrze pachnie czymś pomiędzy paloną kawą i ogniskiem. Temperatura kapryśna - wczoraj wymarzłam przez 7 minut czekania na kołorkera z samochodem, dzisiaj w zimowej kurtce spociłam się, idąc wolno przez łąkę do centrum handlowego. Jaśniej jest. Kwiaty na rynku Jeżyckim kosztują śmieszne pieniądze, a pączki żonkili rozwijają się w ciągu doby. Czekam na ten moment, kiedy nagle wysypią liście. Pręgacze spędzają pół dnia na balkonie, polując na wszystko, co znajdą (wczoraj przywlekły kawałek arbuza). Zaczęły się zachody słońca, takie jak lubię. Zaczynam robić plany na ten rok (no, trochę się lansuję, bo plany mam, nie mam za to twardych irysków).