Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[17-21.08.2020]
Nietrywialnym okazało się znalezienie na Podlasiu sensownego noclegu. Do wyboru miałam albo agroturystyki “prywatne”, zwykle mieszczące się na poddaszach zamieszkałych domów lub czterogwiazdkowe hotele w stylu all inclusive, ale że pandemia, to oba z ograniczeniami. Polecona przez znajomą Enklawa Białowieska okazała się perełką, gdzie wygodne, niezależne apartamenty, duża higiena (maseczki, odkażanie, obsługa podaje śniadania) i nie za tłoczno. Jest basen, park linowy, ogród i restauracja oraz tuż za ogrodzeniem drzwi do puszczy, można wypożyczyć na miejscu rowery. Fajny patent w apartamencie - koszyczki do ustawienia kosmetyków w łazience, tam zawsze brakuje miejsca na wszystko. Wada - mimo wyposażenia kuchni trzeba dokupić lub przywieźć płyn do naczyń/tabletki do zmywarki, ręcznik papierowy/ścierkę.
W planach miałam Arkadię w Nieborowie, bo akurat dogodnie mieściła się w połowie trasy, ale niestety nie wyszło; życie pisze scenariusze mocno na kolanie. W obie strony zatrzymaliśmy się tylko na obiad.
[1] Wyimki z karty: zupy - Gierkowa żołądkowa, rosół z gęsi sąsiada, GS-owski barszczyk z wkładką; dania główne - udo po obywatelsku, przysmak plutonowej Irenki, stek z nielegalnego uboju, roladka Kapitana Żbika, gęś podejrzanej Genowefy P. czy świeża rąbanka.
PS Ja wiem, że nieładnie chichotać z nazw, ale miałam wynotowane różne zabawne miejscowości, które spotkaliśmy po drodze, a potem tę karteczkę zgubiłam. Te zapamiętałam i dalej mnie bawią: Osipy-Wydziory Pierwsze i Osipy-Wydziory Drugie (trzecich nie było), Wdziękoń Drugi (a gdzie Pierwszy?!), Starowiskitki i Wyliny-Ruś.