Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Hot hot hot, wet wet wet

Przestaję się dziwić, że życie tutaj prowadzi się nocą na ulicach. W dzień wyjście na leniwy spacer owocuje spłynięciem wodą po godzinie leniwego poruszania się po terenie płaskim. Nocą też jest gorąco, ale przyjemniej. Wczoraj w poszukiwaniu innej knajpy (w poprzedniej już byliśmy dwa razy, jeszcze by się do nas przyzwyczaili) obleźliśmy kawałek okolicy, nie bardzo było w czym wybierać (bo to taka "biedniejsza" i "gorsza" dzielnica) - w zasadzie same warsztaty samochodowe, kioski z czymś smażonym onnastick czy warsztaty z rożnymi rzeczami. Oczywiście sytuacja diametralnie się zmienia przy wejściu na Night Market - tu gromadzi się życie nocne okolicy (bo lokalesi są zdziwieni ogromnie, gdy mówię, że w Polsce życie nocne zanika koło 22, sklepy poza marketami po 18 są zamknięte, a czegoś takiego jak nocne ryneczki nie uświadczysz; ale lokalesi uważają, ze ta sauna na zewnątrz to "nice warm", a nie "fuckin' hot", więc o czym ja mowię).

Parę zdjęć night marketu wrzuciłam poniżej - na samym wstępie znaleźliśmy śliczną i bardzo klimatyzowana knajpę (co po kilkudziesięciu minutach spaceru jest nieocenione; inna rzecz, że klima jest w zasadzie wszędzie - czasem nawet w namiotach foliowych, otaczających niektóre stragany). Knajpa składała się ze stołów z płytą grzejna, obsługa przynosiła wybrany garnek z płynem (rosół, coś ostrego, inne cuda), samemu się wybierało w wielkiej lodówki to, co się w zupie utopi - morskie śmiecie, warzywa, cieniutko pokrojony pork, beef czy "meeee", jajka przepiórcze, kawałki ryby i inne cuda, co to nawet nie było wiadomo, co. Do tego miseczka z jakimś dziwnym sosem i coś w rodzaju bardzo słodkiego kompotu śliwkowego. Surowe śmieci wrzuca się do gara, gotują się, potem się wyciąga i je z sosem, usiłując złapać to coś pałeczkami i nie wypaprać się, jak prosię (niech mi ktoś powie, że pałeczki są wygodniejsze od widelca, to zrobię tymi pałeczkami krzywdę). Mamy chytry plan iść tam jeszcze raz, żeby powrzucać do zupy inne śmiecia.

Nie znam połowy owoców i warzyw, które się na ryneczku pojawiają. Większość przekąsek też wygląda co najmniej nieswojo. Stinking tofu na razie się boję, chociaż jak do tej pory żołądek specjalnie się nie buntuje przeciwko jedzeniu czy piciu (no, zęby myję w wodzie przegotowanej, a nie w kranówie).

Dzisiaj idziemy na jakąś imprezę do centrum lub - w wersji równie optymistycznej - na imprezę idzie szef-nadzorca-niewolników (eloya), który każe im pracować do późnego wieczora.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 3, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, tajwan, taipei - Komentarzy: 1

« Dzien 1 - leje - Bez tytułu: 2007-08-04 »

Komentarze

Bastet_Milo

Ale pałeczki są wygodniejsze od widelca jak trzeba wybierać śmiecie z zupy :) albo przygotowywać coś do jedzenia – np. żeby poobracać kawałki mięsiwa na teflonowej patelni. No dobra, mnie jest wygodniej – ja się uczyłam posługiwać nimi na sushi, na lekcji japońskiego :).

Skomentuj