Chciałaś Wallandera, to masz :) Dziś o 23 w Polsacie.
A Mankella do Afryki ciągnie, kilka książek nie-Wallanderowych też napisał (Comedia Infantil jest w naszej lokalnej bibliotece)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Wyjątkowo wyszła mi kolejność odwrotna - najpierw obejrzałam ekranizację, potem przeczytałam książkę. I wyjątkowo nie zgodzę się z kozą - film mi się bardziej. Może kwestia uwspółcześnienia? Technika komputerowa się dość szybko starzeje, książka o tym, że w dziwnych komputerach to mało kto się wyznaje, nawet w mitycznej centrali policji i bez błyskotliwego hakera nic się nie da z tymi krzaczkami zrobić (ale zdaję sobie sprawę, jak wygląda praca policji w PL, tak ;-)). Film wyprano trochę ze smętnych kawałków o wzorkach przelatujących po ekranie i skupiono się na akcji - najpierw na morderstwie taksówkarza, którego dokonały dwie nastolatki, potem na kradzieżach ciał i wreszcie o wielkim spisku, który się za tym kryje.
Niestety, im dalej w kolejne tomy, tym Wallander jest bardziej samotny, zgorzkniały i smutny. Wprawdzie na początku wydaje się być bardziej pogodzony ze światem, ale życie dokopuje mu na każdym kroku - dalej nie może się pogodzić z kierunkiem, w jaki zmierza świat, ze śmiercią ojca i przyjaciół, z samotnością i odpowiedzialnością, jaka ciąży na nim na każdym kroku, w każdym śledztwie. Motywem przewodnim tej książki mogłoby być "a może by tak rzucić to wszystko i pojechać do Sudanu?", a Wallander mógłby się nazywać Wallenrod, bo za tyleż cierpi. Nie zmienia to faktu, że każda historia to wizyta u starego przyjaciela, który musi opowiedzieć, co go boli, żeby na ostatnich stronach popatrzeć nieco bardziej optymistycznie na świat, bo dobro zwyciężyło.
Inne tego autora tutaj.
#7