Brad Pitt jak najbardziej tak..... stylistyka amerykańskiego żołnierza i ten wojskowo-amerykański akcent...
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Tarantino umie nakręcić film o dowolnej fabule, który trzyma w napięciu do ostatniej sekundy. Pomaga jednak, jak da się poczuć cokolwiek emocji w stosunku do któregokolwiek z bohaterów. Tutaj nie. Forma mnie zachwyciła (i muzyka, i filmowanie, i pejzażyki, i gra aktorska, i żonglerka językami, i kostiumy, i drugoplanowe smaczki), natomiast treść spłynęła jak po, excuse le mot, kaczce. I nie jest to film, do którego chciałabym wracać (a dodam, że Kill Billa oglądałam ładne kilka razy, podobnie Jackie Brown czy już mniej, ale i tak, Pulp Fiction). Nie przez epatowanie okrucieństwem, bo tutaj sceny zabijania są przewrotnie poetyckie i barwne, przez co absurdalnie ładne, a przy tym nie komiksowo przerysowane jak w KB vol. 1, ale ogólnie jakoś się nie polubiliśmy. I ten Brad Pitt do niczego.