Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

La Pivellina

Patti, ponad 50-letnia żonglerka i asystentka miotacza noży, mieszka na obrzeżach Rzymu w zaniedbanym obozowisku przyczep. Szukając jednego z cyrkowych psów, znajduje na pobliskim placu zabaw dwulatkę na huśtawce. Bawi się z nią, czekając na matkę małej, ale ta nie przychodzi. Zaczyna padać, a dziecko popłakuje, zabiera je więc do siebie z zamiarem odszukania rodziców. Chęć znalezienia matki słabnie z chwilą znalezienia w kieszeni różowej kurteczki kartki z prośbą o zaopiekowanie się córką, po którą matka wróci, kiedy będzie mogła. I mała Asia zostaje, mimo że może to oznaczać oskarżenie żyjących nieco poza społeczeństwem ludzi o kidnapping.

Dziecko wrasta w nadspodziewanie spokojne i pełne ciepła życie w cyrku. Bawi się z psami, z 14-letnim wnukiem Patti, który okazuje się świetnym opiekunem. Zasypia pełna ufności w cyrkowej przyczepie i budzi się rano z uśmiechem. Walter, mąż Patti, boi się konsekwencji i chce oddać dziewczynkę policji, rejteruje jednak przed samymi drzwiami posterunku. Trudno określić upływ czasu, ale kiedy Patti znajduje w skrzynce na listy kolejną lakoniczną karteczkę, że za dwa dni matka wróci po Asię, wiadomo już, że dziewczynka stała się częścią cyrkowej rodziny. Na pożegnanie wszyscy wydają przyjęcie.

Nie ma w filmie akcji, dramy i - chociaż jest porzucone z niewiadomego powodu dziecko - nie ma smutku. To dobra, powolna i rozgrzewająca historia o tym, że można wszędzie znaleźć dobrych ludzi.

[Tekst "La Pivellina" do Magazynu Business&Beauty, luty 2012].

Napisane przez Zuzanka w dniu Saturday December 10, 2011

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Przeczytali mnie - Skomentuj


Breaking and Entering

Polski tytuł ("Rozstania i powroty") całkowicie spłaszcza angielską dwuznaczność, bo oprócz znaczenia literalnego to też określenie kradzieży z włamaniem. A o tym ten film jest dwupoziomowo. Do pięknego loftu, w którym mieści się nowoczesne biuro architektoniczne, włamuje się szajka młodziaków, który chodzą po dachach i przez oszklony sufit mogą podejrzeć kod do alarmu. Znikają z laptopami, telewizorami, gotówką i figurkami używanymi do prezentowania modeli budynków. Will, który w domu[1] ma coraz luźniejszy związek z wieloletnią narzeczoną, Szwedką Liv, a do tego nie daje sobie rady z ciągłą walką z dzieckiem Liv - autystyczną nastolatką Bee, woli czatować pod biurem, żeby wykryć, kto go okrada. Jego współpracownik Sandy szybko się poddaje, bo zamiast przesiadywać w zimnym samochodzie, okazyjnie obstawianym przez nudzącą się lokalną kurtyzanę[2], woli nawiązywać bliskie stosunki z najpierw podejrzewaną o kradzież, a potem oczyszczoną z podejrzeń piękną a egzotyczną sprzątaczkę.

I kiedy już się zaczęłam zastanawiać, czy Will z nudów i dla odreagowania zabierze chętną profesjonalistkę na tylne siedzenie, na ścianie budynku pojawił się Miro, nastolatek-włamywacz. Will pognał za nim i zobaczył jego matkę, piękną, smutną emigrantkę z Bałkanów, Amirę[3], która - jak się łatwo domyślić - nie wiedziała o dodatkowym zarobku nieletniego i żyła w przekonaniu, że utrzymuje rodzinę z krawiectwa. Will się zakochał, nie naskarżył na syna, zaczął przychodzić pod pretekstem naprawy odzieży i jakby to był amerykański film, to by pewnie był prosty happy end już tutaj. Ale że to film brytyjski, to historia poszła w nieco inną, choć równie ciekawą stronę.

I mnie ten film zauroczył. Zachwycił to za duże słowo, ale poddałam się bez wahania jego magii, łagodnej mądrości, ocenie życiowych wyborów. Że największą kradzieżą jest kradzież czyjegoś serca, a w związku źle się dzieje, kiedy partnerzy przestają na siebie patrzeć.

[1] Skądinąd cudownej urody, z tarasem wychodzącym na kanał/rzeczkę, jasnym, przestronnym, loftowym i do bólu dizajnerskim.

[2] Która, skądinąd, wprowadza klimat wczesnego Almodovara i sporą dozę zdrowego humoru.

[3] Zabawna sprawa - chłodną Szwedkę gra śliczna Amerykanka, Robin Wright[4], a pół Serbkę i muzułmankę - do szpiku kości francuska Juliet Binoche.

[4] Mój wielki zachwyt z czasów, kiedy oglądałam na Sky One wyrywkowe odcinki "Santa Barbary" (można to otagować i #guilty-pleasures, i #wstydliwe-wyznania).

Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday December 7, 2011

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


O północy w Paryżu

To jest naprawdę ładny film. Pokazuje najpiękniejszy Paryż na świecie[1] - najbardziej znane miejsca, latem, w gładkim, złotym słońcu; to miejsce, do którego chce się jechać teraz-natychmiast[2]. Do tego po tym niesamowitym Paryżu krąży Carla Bruni, Kathy Bates czy Adrien Brody (fenomenalnie podobny do granego przez niego Salvatore'a Dali). Pchle targi, pełne złoceń i pluszu luksusowe restauracje i hotele, Luwr, Pola Elizejskie, muzea i ogrody.

Gil, niespełniony pisarz, snuje się u boku majętnej narzeczonej po Paryżu, spędzając czas z jej nowobogackimi rodzicami i zmanierowanymi przyjaciółmi. Którego wieczora przypadkiem zostaje zabrany przez przejeżdżający automobil i przenosi się w świat Zeldy i Scotta Fitzgeraldów, którzy pokazują mu ówczesne imprezy, Ernesta Hemingwaya, wyjaśniającego zasady bycia prawdziwym mężczyzną, Dalego, rysującego nosorożca czy Gertrudy Stein, która wprowadza poprawki do jego powieści. I wreszcie pięknej modelki, Adriany, w której się zakochuje. I tak w dzień zwiedza Paryż z narzeczoną, a wieczorami wymyka się, żeby być z Adriane sprzed kilkudziesięciu lat.

I wszystko byłoby świetne, tyle że nie widzę zupełnie sensu kręcenia filmów z Woody Allenem w roli głównej, jeśli nie gra WA, tylko kto inny (jak człowiek z połamanym nosem). Ba, film podobałby mi się o wiele bardziej, gdybym nie wiedziała, że to Woody Allen. Niestety. Jak na Allena, to jeden ze słabszych. Ratują aktorzy i Paryż, bo scenariusz niespecjalnie.

[1] Lubię u Allena umiejętność pokazywania tego, co najładniejsze w mieście. I to, że chyba każde miejsce wygląda trochę jak Manhattan.

[2] I jeśli celem zaproszenia Allena do nakręcenia filmu w Paryżu było stworzenie reklamówki miasta dla turystów, to cel został osiągnięty w 100%.

Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday November 29, 2011

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Freaks and Geeks

To jest dla mnie serial kultowy (który obejrzałam 20 lat za późno, moja strata), moje "Beverly Hills 90120". Od dziecka chciałam być w amerykańskiej szkole, z jej zasadami, drużyną futbolową, czirliderkami, balem na zakończenie, wyborem najpopularniejszych, kroniką roku, z noclegami u rówieśników, szkolną miłością i chodzeniem, jeżdżeniem samochodem na punkt widokowy i do kina drive-in. Niekoniecznie już z samą nauką, oczywiście. Jak się komuś podobały "Cudowne lata", to klimat jest podobny.

Lindsay Weir jest błyskotliwą i zdolną nastolatką, ale nie jest kujonką i ciągnie ją do licealnych freaków - nieco niedomytego i nieposkładanego Daniela Desario (śliczny jak budyń James Franco, rozczochrany, z podkrążonymi oczami), w którym się kocha, mimo że ten ma dziewczynę - wulgarną, olewającą wszystko Kim Kelly (Busy Philipps, po latach bujna i chichotliwa Laurie Keller z "Cougar Town"). W Lindsay z kolei podkochuje się Nick Andropolis, wiecznie palący trawę perkusista (Jason Segel, Marshall, również miłośnik sandwiczy z "How I Met Your Mother"). Na równoległym planie są geeki - młodszy brat Lindsay, Sam i jego koledzy - kurduplowaty, acz wyrafinowany (w swoim mniemaniu) Neal i niezgrabny i nieco przyciężkawy intelektualnie (acz nie do końca) Bill. Usiłują stać się "fajni", a przynajmniej na tyle inni jak "freaki".

Tyle że ten serial jest trochę nie o tym, raczej o współczesnej tęsknocie za prostym i barwnym światem dzieciństwa w amerykańskich latach 80., kiedy wychodziły nowe płyty Rush, świeży był zachwyt Dungeons & Dragons, na stanowisku prezydenta był Ronald Reagan, a tradycyjna rodzina wyznawała proste wartości. Poczułam się staro, bo teraz to dla mnie też film o całkiem fajnym rodzicielstwie i drugiej stronie konfliktu pokoleń.

Serial Apatowa to wylęgarnia gwiazd - poza główną, mocną obsadą pojawiają się Seth Rogen czy epizodycznie młodziutki Matt Czuchry (Cary Agos z "Good Wife") i Ben Stiller.

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday November 21, 2011

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Harold & Kumar Go to White Castle

Jestem taka na rozdrożu, bo z jednej strony doskonale sobie zdaję sprawę, że filmy o najaranych studentach to jednak jest pewien ślepy zaułek sztuki filmowej, ale nieodmiennie mnie bawią, zwłaszcza w kwestiach pozamerytorycznych.

Akcja jest, jak zwykle pretekstowa - Azjata Harold i Hindus Kumar (oczywiście, że nowi nazwisko Patel, jak większość filmowych Hindusów) są kumplami z czasów studenckich i wprawdzie pilny Harold ma do przygotowania raport dla (a właściwie za) swojego szefa, ale namówiony przez Kumara pali super towar i razem z nim rusza w miasto w poszukiwaniu idealnego hamburgera. Po drodze mają mnóstwo przygód - w kampusie panny na imprezie pokazują bujne walory, są aresztowani za przejście na czerwonym świetle, znany aktor kradnie im samochód, jadą na gepardzie, lecą na lotni, wdają się w bójki, i kiedy już wygląda na to, że noc nie zakończy się szczęśliwie, jedzą 40 pysznych hamburgerów i podlewają to (diet) colą. W tle żarty rasistowskie, obowiązkowa scena fekalna (piękne bliźniaczki-blondyneczki siedzą na sedesach i pokazują, że kobiety też mają głośną perystaltykę), mnóstwo nieskrywanego seksizmu i nabijania się z policji czy np. z Katie Holmes.

Ale nie to stanowi o wartości tego filmu, tylko obsada (i powraca pytanie - co tacy aktorzy robią w takim filmie): Kuttner z House'a, Charlie z Numb3rs, Sulu z kinowego Star Treka i American Pie, Finch z tego ostatniego, Ryan Reynolds i w roli samego siebie - wiecznie podniecony Neil Patrick Harris (Barney Stinson).

Napisane przez Zuzanka w dniu Friday November 18, 2011

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1


Szefowie wrogowie

Był taki doskonały polski film "Trójkąt bermudzki" (a wcześniej równie świetna książka Jonathana Trencha "Wieczór przy Oak Lane"), w której trzech (pięciu) znajomych umawia się, że sprzątną wzajemnie swoich wrogów, zapewniając sobie samym niezbite alibi. I taka mniej więcej jest treść tego filmu, tyle że to amerykańska komedia z gwiazdorską obsadą. Gwiazdy ograniczają się do tych złych - demonicznego i poniżającego podwładnych Kevina Spaceya, sprytnej nimfomanki-intrygantki Jennifer Aniston i napakowanego buca Colina Farrela (i chociażby dlatego warto film obejrzeć, bo ma łysinkę i zaczeskę), a reszta to czasem zabawna, czasem mniej komedia pomyłek. A to jeden z bohaterów zamiast zabić wroga drugiego ratuje mu życie, a to drugi zostawia w przeszukiwanym mieszkaniu (a potem miejscu zbrodni) swoje DNA na przyborach łazienkowych, a to któryś z kolei, świadek morderstwa, ucieka z miejsca zbrodni przekraczając prędkość i daje się nagrać fotoradarem; nie wspominam już o znalezieniu specjalisty od mokrej roboty za 200 dolarów z ogłoszenia w gazecie ("myślałem, że to promocja"). Niespecjalnie wyrafinowana rozrywka, ale na bezrybiu wystarczy.

Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday November 8, 2011

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 1