Więcej o
Oglądam
Steven Russell był doskonałym ojcem, mężem i bogobojnym katolikiem. Miał też jedną malutką wadę - trochę kłamał. Bo oprócz tego był zdeklarowanym gejem oraz oszustem. Z krótkiego epizodu pracy w policji wyciągnął umiejętność pozyskiwania danych i nagle się okazało, że może być kim tylko zechce - prawnikiem, specjalistą od finansów, a przede wszystkim troskliwym partnerem. Kiedy po raz pierwszy trafia do więzienia, poznaje uroczego blondynka, Phillipa Morrisa i się zakochuje. Jim Carrey i Ewan McGregor są duetem uroczym, chociaż bardzo jaskrawym (i jak ktoś dostaje gęsiej skórki na myśl o tym, że dwóch panów się całuje, to jednak nie polecam), ale film głównie opowiada o pomysłowych ucieczkach Stevena z więzienia. Tym bardziej zabawne jest, że powstał w oparciu o fakty i że po ostatniej ucieczce zapadł wyrok w sumie na 144 lata pozbawienia wolności. Sympatyczna, niezobowiązująca słoneczna komedia, którą bym umieściła między "Skazanymi na Shawshank" i "Gangiem Olsena".
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 31, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Jak bardzo jestem fanką w zasadzie każdej książki Terry'ego Pratchetta, tak nie dałam rady obejrzeć ekranizacji "Koloru magii". Wszystko było jak trzeba - świetny Vetinari (Jeremi Irons), doskonały Trymon (Tim Curry), fantastyczna scenografia, cameo Pratchetta, tylko... nudne. Odpadłam w okolicy walki na magiczne miecze na Zmokbergu. W zasadzie to nie jest nawet wina ekranizacji, bo sam "Kolor" to zbiór gagów, luźno zahaczający o fabułę. Pewnie nada się dla kogoś, kogo trzeba na czytanie "Świata Dysku" namówić, bo nie ma wartości dodanej w stosunku do książki, tym bardziej, że w filmie pratchettowy język zupełnie nie gra. Nie mam działu "Nie oglądam", ale nie chce mi się obejrzeć do końca.
Inne książki tego autora tu.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 30, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 5
Przeczytałam kilka światłych interpretacji, że tytułowy kolor to oznaka depresji, że film jest w takiej palecie barw, ale dla mnie tytuł opisuje garnitur, o którym marzył Jorge. I marzenia ludzi dookoła niego. Jorge przechodził co jakiś czas przed wystawą salonu, patrzył na kolejne promocje i obniżki ceny, ale ciągle garnitur pozostawał poza jego zasięgiem. A miał być przepustką do lepszego świata - z prestiżową pracą i niezłymi zarobkami, bo to coś więcej niż praca dozorcy w bloku i opieka nad niesprawnym po wylewie ojcem. Antonio, brat Jorge, odsiaduje wyrok w więzieniu i marzy, żeby udało mu się zapłodnić poznaną tam Paulę (i o wolności). O czym marzy Paula - wiadomo. Natalia, dawna dziewczyna Jorge, marzy o związku. Israel, jego przyjaciel, chciałby dowiedzieć się, czemu jego ojciec chodzi do erotycznego masażysty i czy to awansem czyni z niego homoseksualistę.
To film o tym, że marzy się o rzeczach niedostępnych. O tym, że czasem spełnienie marzenia okazuje się być tylko pustym gestem i nie rozwiązuje żadnych problemów. O tym, że czasem wręcz przeciwnie, mimo że nikt się tego nie spodziewał. Ładny, ciepły, hiszpańsko melancholijny. Dość zaskakujący wizualnie, bo Hiszpania nie jest krajem sjesty i słonecznej plaży, ale cienistych uliczek w blokowiskach, wielkiej płyty, balkonów, graffiti i takiego specyficznego klimatu zmierzchu.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 23, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 5
Jakby Kevin Smith usiadł nad talerzem zupy w przytulnej restauracyjce z Anthonym Bourdainem, to mógłby powstać właśnie taki film. Robota w restauracji jest ciężka, powtarzalna, miejscami nieprzyjemna, słabo płatna i niewdzięczna, trzeba więc sobie znaleźć coś, co sprawi, że warto przychodzić do pracy. W "Waiting..." podczas jednego wieczoru na zapleczu Shenanigan's panowie i panie prowadzą nieustający konkurs na okazywanie przyrodzenia (tylko panowie), smażą steki, podpiekają cebulową z grzankami i przygotowują kolejne porcje frytek. I prowadzą rozmowy o życiu, w tym erotycznym, robieniu kariery, walce z kompleksami, zmianach i planach na przyszłość. Warto obejrzeć chociażby po to, żeby nie rzucać dwóch dolarów napiwku za 60-dolarową kolację i nie przychodzić 3 minuty przed zamknięciem lokalu.
W drugiej, mniej odkrywczej, ale równie błyskotliwej językowo drugiej części - "Still waiting..." - Shenanigan's jest elementem sieci restauracji i sromotnie przegrywa konkurencję z należącym również do tejże sieci przybytkiem kulinarno-erotycznym o dźwięcznej nazwie "Ta-ta's", gdzie skąpo ubrane panie nawet ketchup wyciskają w sposób zapierający dech w piersiach. Podstarzały i zakompleksiony menadżer restauracji ma szansę zostać menadżerem okręgu pod warunkiem, że Shenanigan's zacznie przynosić co najmniej 9 tysięcy obrotu dziennie. W przeciwieństwie do pierwszej części, nie ma konkursu na eksponowanie genitaliów, ale trwa nieustająco gra w Śmietanowego Sancheza.
Bogata galeria bohaterów - tragicznie brzydki, za to obdarzony dużą potencją kucharz, chamski, rasistowski i seksistowski kelner, ciapowaty praktykant, naiwny zarządzający. Niezły zestaw aktorów - Juliet z "Psycha", Alex z "Losta" i pewnie dla niektórych gwiazdorska wisienka - Ryan Reynolds.
Po polsku tłumacz wieloznacznego tytułu nie błysnął, pierwsza część to "Kelnerzy", a druga jeszcze nie zaistniała na rynku w ogóle (w końcu jest z 2009, musi jeszcze się uleżeć).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 21, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Mastermind to pełnometrażowy odcinek szwedzkiego serialu o śledztwach komisarza Wallandera. Zdecydowanie zyskuje w przeciwieństwie do serialu, zwłaszcza oglądanego na Polsacie, gdzie po reklamach zapominam, co było przed reklamami. Ktoś zaczyna manipulować Wallanderem, Lindą, Stephanem i Martinssonem, prowadząc ich do dziwnych śladów - oderwanej głowy manekina, wykrwawionych zwłok kobiety. Kiedy znika córka Martinssona, a Linda w wyniku dziwnego wypadku na strzelnicy traci wzrok, wszyscy na komisariacie zaczynają wierzyć Wallanderowi, że to nie przypadek, tylko ktoś ma metodyczny plan i dostęp do policyjnych danych. Wprawdzie mogłabym palcem pokazać, w których miejscach policja popełniła błąd czy zastanowić się, czy "Krafchik" to jugosłowiańskie nazwisko, ale spodobał mi się rozmach filmu i trzymająca w napięciu końcówka (koniecznie w starej fabryce).
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 21, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 6
Biografie są chyba ciekawe tylko dla ludzi, którzy się opisywaną postacią interesują. Ja o Howardzie Hughesie w życiu nie słyszałam, a jednak film mnie zauroczył. Niekoniecznie ważna jest sama historia jego życia - dążenie do perfekcji w realizowaniu filmów, zamiłowanie do latania i tworzenie konkurencji dla znanej amerykańskiej linii lotniczej PanAm, ale trudna walka z psychozą natręctw, barwny, ale też dość mocno nadwyrężony chorobą Hughesa związek z rudowłosą Katherine Hepburn. I obraz. Film nakręcony jest w niesamowitej palecie kolorów, jesienny, rozświetlony przedziwnym światłem i przez to odrealniony. Wygląda trochę jak niektóre z obyczajowych filmów Woody Allena, dziejące się Nigdziebądź Gdzieś w New Hapshire, zwłaszcza że też jest taki niespieszny narracyjnie. Dodatkowe punkty za DiCaprio, bo w każdym filmie jest kimś innym, wydawałoby się bez żadnego wysiłku. Wprawdzie po doskonałej roli upośledzonego nastolatka w "Co gryzie Gilberta Grape'a" mała psychoza natręctw to nie wyzwanie, ale i tak - był dobry. A jak jeszcze ktoś się interesuje epoką wczesnego Hollywood w latach międzywojennych, to dostanie dużo smacznych kąsków - Avę Garder, Errola Flynna czy wspomnianą już Katherine Hebpurn. I trzeba się zaopatrzyć w prowiant, bo film trwa prawie 3 godziny.
[Tekst "Podniebne kino" do Magazynu Business&Beauty, luty 2011].
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 18, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Komentarzy: 1
- Poziom: 3