W poprzednich zachwycać może muzyka. I kostiumy. I efekty specjalne. I humor (chwilami).
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Nie powiem, że czwarta część nie ma paru zalet, bo ma. Nie ma chuderlawej Kiry Knightley, jest Jack Sparrow, łypie okiem i co jakiś czas robi minę oraz rzuca błyskotliwym tekstem. I jest Penelope Cruz. Niestety, to by było na tyle, bo reszta jest słaba: akcja się rwie i kilka razy zapomniałam, o co chodzi i po co płyną. Zamiast Kiry i Orlanda jest smutna syrenka i ckliwy misjonarz. Punkt kulminacyjny jest żywcem zerżnięty z Indiany Jonesa i Ostatniej Krucjaty, odnajdują źródło młodości, po czym się biją i gubią kielichy i to by było na tyle. Tyle że film trwa prawie dwie godziny, więc większość czasu płyną, walczą, płyną i czasem pokazują nieco, jak iskrzy między Penelopą a Deppem. Może jakbym to oglądała jako pierwszy film, a nie czwarty, to bym się wciągnęła, a tak to się zastanawiałam, co mnie zachwycało w poprzednich.