Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Ciemność widzę

Kiedyś, w czasach bujnej młodości, stylizowałam się na Mrok. Przez duże M. Szczęśliwie nie było wtedy emo, screamo i tego całego sztafażu, że się siada w kątku i płacze (głównie przez mega idiotyczną fryzurę, taką jak wszyscy w szkole), bo pewnie bym słuchała i siedziała w kątku. W międzyczasie trochę dojrzałam i przestałam lubić ciemność. Nawet spać wolę w środku dnia, na słoneczku. Tak mnie naszło dzisiaj, jak wracałam z tej gorszej części wsi[1] o godzinie 16:45, wlokąc się przez noc, z rzadka rozświetlaną latarniami. Że nie lubię. Wolę czyste niebo, które przeradza się w kolorowy zachód słońca i widok małego świata w kroplach wody na czubkach igieł sosny czy małe tęcze na zauważonej dzisiaj kryształowej pokrywce od cukiernicy nonszalancko położonej na hydrancie.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Bo jak chyba wszystkie miejsca na świecie[2], wieś moja jest podzielona na część właściwą, w której mieszkam i część za uczęszczaną drogą krajową, gdzie wprawdzie fajny sklep z mięsem[3] i fajny warzywniak oraz jedyny we wsi większy sklep ogólnospożywczy (nie liczę Biedronki), ale przechodzi się wzdłuż nieustającego ruchu samochodowego po niezdecydowanym pożal-się-bogini chodniku-ścieżce-rowerowej za pieniądze z Unii oraz przez mega skrzyżowanie, gdzie na światłach się czeka koło 7 minut czasem, więc - co zrozumiałe - chodzić tam nie lubię.

[2] Moje rodzinne miasto było podzielone na miasto właściwe i Zawiśle, które - jak sama nazwa wskazuje - było za Wisłą, miasto TŻ - na miasto właściwe i "za torami".

[3] A zaprawdę powiadam wam, naprędce sklecona ze świeżej cielęciny, czerwonej cebuli, ziemniaków, oliwy i tymianku pieczeń wyszła co najmniej przyzwoicie.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 15, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Podziały w niedzielny poranek

Kawiarnie dzielimy na te, w których są sale dla niepalących, i te, w których nie. Tym drugim dziękujemy.

Kawiarnie dzielimy na te, które serwują śniadania, i na te, które nie. Drugą kategorię pomijamy, bo chwilowo nie jest mi do szczęścia potrzebna.

Potem dzielimy kawiarnie na te, które podają śniadania w niedzielę, i na te, które nie. Drugą kategorię pomijamy, acz przyznam, że podnosi mi się poziom irytacji, bo akurat w niedzielny poranek gna mnie, żeby dostać ładnie i dużo pod nos, z ciepłą kawą z pianką i z przybraniem z plasterka karbowanego ogórka. Tak odpadła mi wyszperana w sieci Amarena, która dumnie obwieszcza, że śniadania od 9 do 12, ale w niedzielę ma czynne od 12 czy Chimera, która o 12 otwiera kuchnię, a wcześniej proponuje ciasto i herbatę.

Ponieważ każde z nas lubi co innego, dzielimy kawiarnia na te, co dla każdego coś miłego i na te, które ewentualnie proponują tosta z chleba tostowego i sałatkę. Drugą kategorię pomijamy.

Teraz jeszcze doszedł nam jeszcze jeden podział, niestety najważniejszy. Kawiarnie dzielimy na te, co nie mają schodów i niezabezpieczonych dziur w podłodze, i na te, co mają. Niestety, Stary Młynek na Żydowskiej ma. I jednak chyba chwilowo skończy się śniadaniowe rozpasanie, bo jedzenie w turach jak na wczasach w OWP, kiedy jedna tura je, a druga chodzi w tę i z powrotem po czterech schodach i ratuje spadającą z podeściku młodzież, która jednak nie ma instynktu samozachowawczego i na każdą próbę naprostowania na nieco bezpieczniejsze rozrywki reaguje żywiołowym protestem, to jednak nie jest optymalny sposób na niedzielny poranek.

Poza tym poproszę więcej takiego listopada. Oślepiające słonko, błękit nieba z rzadka przerywany białym pasmem obłoczków i 15 celsjuszów. Grzech dziecku czapeczkę upychać na kudłatej główce. I tylko szkoda, że zmierzch zapada o 16, a w najlepszym czasie antenowym wypada pora drzemki. Miasto o słonecznym poranku jest pełne obiecujących zakamarków, których nie widać, kiedy pada i zimno.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 14, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 12



High hopes

Stałam na rogu Słowackiego i Kraszewskiego z bukietem czerwonych postrzępionych tulipanów. W deszczu. Zawinięta szczelnie w płaszcz, okryta kapturem. Młody człowiek stanowczym krokiem podszedł do mnie, zobaczyłam błysk w jego oku i usłyszałam... "Kochana, masz może 80 groszy, bo mi brakuje na piwo?". I tak, o.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek listopada 8, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 4


Noc w mieście

O 23:30 zobaczyliśmy okręcającą się dookoła słupka dziewczynę, uśmiechniętą, z uchem przylepionym do słuchawki telefonu. Prawie jednocześnie powiedzieliśmy: "Zakochana, zakochani muszą się wybiegać". Bo tylko zakochani i pijacy, jedyni naprawdę szczęśliwi, robią takie rzeczy w środku nocy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 6, 2010

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Skomentuj


Dzika dzika Wilda

Jeśli ktoś przeczyta w Wikipedii, że "Wilda, w historii polskiej urbanistyki, jest jedną z pereł w koronie - dzielnicą zabudowaną niezwykle przemyślanie i na wysokim poziomie architektonicznym"", to jednak się rozczaruje trochę. Wilda ciągle czeka na wielką odsłonę swojej urody. Mimo pewnych wysiłków, to jeszcze ciągle miejsce zawiedzionych nadziei na piękną dzielnicę, pełną odremontowanych kamienic, ukwieconych podwórek i zacisznych kawiarniano-restauracyjnych zakątków. Bo na razie jest źle. Szare, zastawione zaparkowanymi samochodami ulice, zniszczone chodniki, rachityczne drzewka gdzieniegdzie, a zajrzeć w podwórka to i strach, bo ciemne i brudne, i trudno, bo w obawie przed tymi, których natura goni, bramy są pozamykane na cztery spusty. Zniknął bar mleczny Muszelka (na szczęście przeniesiony kilka ulic dalej), a kino "Wilda", w którym oglądałam odrestaurowane "Gwiezdne Wojny", to teraz dyskont Biedronka. Sumpt do dzisiejszej notki dała mi dzisiejsza rundka po wildeckich ulicach i nieco beznadziejne poszukiwanie jakiegokolwiek miejsca, gdzie można wypić kawę i zjeść coś niedużego. Skończyło się jak zwykle w Tivoli, bo poza sporą kebabownią na Wierzbięcicach nie ma chyba nic (a w SPOT. akurat wylała się fala rozbawionej mikro-młodzieży i cała sala czekała na sprzątanie). I to mnie przeraźliwie smuci.

Smuci, bo pokochałam Wildę wiele lat temu, kiedy wynajmowałam mieszkanie w kamienicy-studni na Fabrycznej (i wcześniej, kiedy biegałam na zajęcia w budynku na Curie-Skłodowskiej). Wracałam z pracy zachwycona, patrząc na szczyty kamienic (ale i zerkając pod nogi, bo równanie "brak trawników + liczne duże psy" daje efekt wiadomy), a absurdalnym podsumowaniem tego dziwnego uczucia była wizyta w nieistniejącym już pubie Irish, gdzie naiwnie zapytałam, czy mają cydr i napotkałam na niesamowicie zaskoczone spojrzenie barmana, kątem oka sprawdzającego za sobą ścianę Żywca czy innego 10,5. Wilda zasługuje na kilka spacerów z aparatem, więcej, niż jej przypadkiem zaoferowałam do tej pory; niestety jak na razie mi tam nie po drodze. Żadna wymówka, wiem.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 30, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 25