Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Nie irytuje mnie konsumpcja

A nawet wręcz przeciwnie. Nie mam problemu z tłumami w sklepach, anglojęzycznymi trzema piosenkami świątecznymi na krzyż (chociaż pewnie zapętlonego w kółko "Jingle bells" bym nie przeżyła w zdrowiu psychicznym), choinkami stojącymi od połowy listopada, światełkami, słomianymi szkaradkami, wstążeczkami na literalnie wszystkim, zaczynając od mydła, na kiełbasie kończąc. Bardzo ucieszyły mnie stoiska z grzanym winem na Rynku - ja wiem, że to wino jest podłe i ratuje je tylko to, że jest korzenne i gorące, ale to jeden z tych dobrych pomysłów, które powinny stawać się nową świecką tradycją. "Jak w Pradze" - pomyślałam, czując zapach grzańca, po czym wpadłam na B., z którym byłam w Pradze dwa tygodnie temu.

Dla mnie - osoby bezreligijnej - te kolorowe światła, ubieranie całego miasta w kolorowe bombki, pakowanie sera, pudełek z butami i wina w kolorowy papier to są święta. Zamiast szaroburych ulic, pokrytych błotem i z szybko zapadającym zmierzchem, jest polska fiesta - wprawdzie nie umiemy (my, naród) świętować latem, ale całkiem nieźle idzie nam zimą. Lubię. Czuję przez to mniejszy niedosyt, że prawdziwe święta, rozpoczynające się po zakupach w Wigilię, błyskawicznie kończą się dwa dni później. W zasadzie, patrząc na wszystkie zwyczaje związane ze świętami, to jest tylko Wigilia z całą metafizyczno-pogańsko-gospodarską oprawą - 12 potrawami na następny rok (o których dużo mówi to, że są raz na rok), siankiem, opłatkiem i mówiącymi zwierzętami. Jestem miejska, zwierzęta mówią do mnie codziennie, barszcz, pierogi z kapustą i grzybami i dobrą rybę (która nie jest karpiem) mogę jeść przez cały rok. Prezenty lubię też przez cały rok (czy już kupiłam? No ależ skąd).

Lanczyk w Ptasim Radiu - nie zmieniło się po remoncie. Zdradziłam serowe grzanki z orzechami i winogronami z sałatką brie/camembert/sałata/winogrona/gruszki/pomarańcze. Skończyła im się herbata Paris, na usprawiedliwienie, że "nigdzie nie można jej dostać", odpowiedziałam cynicznie w myślach, że można, przecież stoi u mnie na półce. Na Rynku stragany, tłumy ludzi i Festiwal Rzeźby Lodowej. Cieknącej rzeźby lodowej, bo temperatura kilka stopni powyżej zera.

Z okazji kolejnych zwycięstw na drodze do Dobra w pracy TŻ, spędziliśmy wczoraj wieczór w pubie Brogans. Nie przepadam za pubami - lubię jeść, a nie pić, nie cierpię przekrzykiwać hałasu i śmierdzieć przeraźliwie papierosami, ale pub dostał dodatkowe punkty lansu za podziemia - kilkanaście sal, połączonych labiryntem korytarzyków, po których się idzie, idzie, idzie... i kiełkuje w głowie poczucie, że się jest już w okolicy wschodniej granicy. Bill opowiadał barwną historię o tym, jak usiłował usmażyć pancakes w Polsce i jak przerosły go zakupy składników, mimo że "prosek do pieszenia" i "maslanka" miał wynotowane ze słownika (Amerykanina niesamowicie dziwi, że mamy maślankę w woreczkach, bo przecież jak się chce tylko trochę, to jak to potem postawić w lodówce?!), po czym poprosił o przepis na żurek po wyrażeniu niesamowitej uciechy z faktu, że ta dość cienka - jak dla mnie - zupka to bomba kaloryczna, bo mąka, kiełbasy, jajka (ech, te ichnie fakultety - jakby wychowali się na kuchni z golonką, schabowym, rosole i bigosie, to by żurek oceniali jako potrawę dietetyczną). W życiu nie robiłam, ale że Matkopolkowy przepis [http://mattkapolka.blox.pl - link nieaktywny] brzmi tak, jak trzeba, przetłumaczyłam, opatrzyłam przypisami dla nienatywa, po czym obiektywnie uznałam, że nie wróżę sukcesu procesowi fermentacji w słonecznej Kalifornii. Ale - jak uda mi się kupić mąkę żytnią - ambitnie spróbuję sama.

Bursza całkiem-całkiem, spożywa (a żeby odpowiednie rzeczy dać słowo - żre, więc odejmuję jej od dzioba, żeby się nie przeżarła do wypęku), nie emituje przodem, a dzisiaj rano wdała się z szarszą w ochoczą bójkę, więc sytuację uznaję za stabilną. Dzięki za fluida. To było wyjątkowo paskudne szczepienie.

Czy robi ktoś czas w pigułkach?

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 6, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 9


Z prasy

Ponieważ muszę podejmować decyzje, których nie lubię, to na razie siedzę i nie myślę.

Za to prasę przejrzałam. W Przekroju ujęła mnie notka, że pomysłowy więzień wysłał się z niemieckiego więzienia za pomocą Fed-exu, pakując się do przesyłki. W Gazecie dla odmiany wzruszyła mnie historyjka o Belgach, którzy wynajęli na Konferencję Klimatyczną willę w Poznaniu i byli przeraźliwie zdziwieni, że mieszkańcy willi wyprowadzili się na ten czas (żeby zrobić im miejsce), bo spodziewali się całodobowej obsługi.

Ponieważ zbliżają się święta, szukam prezentów. Znalazłam mnóstwo. Dla siebie.

EDIT: Na okoliczność prezentów dla siebie polecam chce.to [nieaktualne 2017].

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 27, 2008

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 5


Kosher-way po poznańsku

Wprawdzie w menu jest boczek, a zupa czosnkowa miała w środku szynkę (nie upieram się, że nie drobiową, ale...), "Cymes" na Woźnej to bardzo dobra restauracja. Może i maca z tzatzikami czy hiszpańskie różowe wino to nie jest bardzo żydowskie, ale patrz poprzednie zdanie. Knajpka malutka, na kilka stolików, bardzo dobra obsługa i ciekawy wystrój. Ceny okołorynkowe.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 19, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 2


Szkoła zrzucania kasztanów

Wszem i wobec głosili, że to ostatni ciepły weekend w tym roku, więc się przejęłam[0]. Po ponad tygodniu wegetacji odsypiania jet-laga[1] poszliśmy oglądać konie na placu Wolności (konie może są i ładne, kwestia gustu, ale śmierdzą i nieustająco zostawiają końskie jabłka, wczorajszy pokaz[3] pewnie był nie lada atrakcją dla hodowców storczyków[2]) i na Cytadelę. Cytadela niespodziewanie nas podzieliła, albowiem ja jestem za tradycyjnym podziałem ról w związku ("mężczyzna bierze patola i rzuca w drzewo, a kasztany spadają[4], a żona się cieszy"), podczas gdy TŻ jest z frakcji dżentelmeńskiej ("się siada pod drzewem i czeka, aż spadnie kasztan, a rzucanie patolem jest niesportowe"). Efektem kompromisu (TŻ rzuci, ale podkreślając, że to niesportowe) jest garść kasztanów, które wprawdzie nie są mi do niczego potrzebne, ale są gładkie, brązowe, błyszczące i fajnie się je trzyma w ręku. Czego sobie i Państwu życzę. W przeciwieństwie do końskich jabłek.

[0] W tym roku czuję ograbiona z polskiego lata. Wyjechałam, jak było ciepło, jasno, a dni były długie, wróciłam w ciemną, zimną i burą listopadową pogodę.

[1] Do tej pory uważałam, że te wszystkie opowieści o odpoczywaniu po urlopie za pewną pozę, sama w nią chętnie wchodziłam, bo przecież to takie lanserskie wywalić się malowniczo na krześle, wywrócić oczami i zwierzyć, że po tych x tygodniach uprawiania odpoczynku człowiek to jest ale zmęczony. Tymczasem ten powrót dał mi realnie w kość. Kiedy już dzień po powrocie uznałam, że jedna przespana noc oznacza pozbycie się jet-laga, zaczęłam zawieszać się w połowie dnia i skutecznie następne dni przespałam. Powrót do pracy był jeszcze dotkliwszy, bo całkowity spadek walorów umysłowych następował w środku dnia i jak podczas rozmowy nie zamieniałam się w śliniącego się przygłupa, tak czytanie ze zrozumieniem bądź formułowanie zdań zawierających podmiot i inne ważne elementy już mnie przerastały. Do końca roku pozostały 94 dni, a mnie 3 dni urlopu.

[2] Stawiam, że pani z kubłem z Retmanna-Sanitecha pojechała nie na wysypisko, a do znajomej kwiaciarni.

[3] No rewela, nauczyć konia wykonywać polecenia. Jakby kto kota nauczył, to bym doceniła.

[4] Tu chwalę, albowiem TŻ znacznie lepiej rzuca patolem niż ojciec z żoną i małym dzieckiem obok. Tamten krzyczał "Odsuńcie się, odsuńcie, bo zaraz spadnie deszcz kasztanów", rzucał i spadał patyk. I dwa liście. Jak TŻ rzuci, to nikt tak nie robi dzióbka na kapturze.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 28, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: cytadela - Komentarzy: 6


Here I am again in this mean old town

Kto wyłączył ogrzewanie i tę dużą żarówkę na niebie? Z umiarkowanie gorącego (w cieniu - chłodnawo, w słońcu - gorąco) San Francisco przeskoczyłam w ciągu ostatnich 18 godzin do burego i chłodnego Poznania. Własny piec pozwala na gorące kaloryfery, ale to naprawdę jest ogromna przesada pogodowa.

San Francisco pachniało jedzeniem, Suchy Las pachnie jesiennymi ogniskami.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 18, 2008

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Moje miasto - Tag: usa - Komentarzy: 4


Lazy Sunday Morning

Kiedy już odkryłam w wieku lat nastu, że coś takiego jak globalny kataklizm może nam grozić i nie jest to science fiction (nie ukrywam, że wybitnie pomogły w tym filmy o Hiroshimie w telewizji), zaczęłam inaczej patrzeć na puste miasto. Samotne samochody, puste ogrody, na balkonach pranie, ale nie ma ani dzieci, ani dorosłych. Słychać owady, ptaki, czasem przebiegnie zwierzę. Teraz doskonale wiem, że za chwilę i tak przejedzie samochód, albo z czyjegoś otwartego okna będzie słychać głos, ale taki widok sprawia, że czuję dreszcz na karku. Tak wygląda Suchy Las w letni niedzielny poranek.

Wyobrażaliście sobie świat bez ludzi? Ale nie dżunglę czy inne zarośla nad rzeką, a miasto? Tramwaje stojące na skrzyżowaniach? Działającą sygnalizację świetlną? I pojawiające się w pustym mieście rysunki na murach. Bo ktoś jest i pilnuje.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 31, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 7