Wyjątkowo ciepły listopad
Cytadela, Cmentarz Wojenny Wspólnoty Brytyjskiej. Szukałyśmy z Majutem jednorożców na nagrobkach. Znalazłyśmy tygrysa.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Cytadela, Cmentarz Wojenny Wspólnoty Brytyjskiej. Szukałyśmy z Majutem jednorożców na nagrobkach. Znalazłyśmy tygrysa.
Budzik dzwoni, 6:30. Pierwsze w tym sezonie poranne skrobanie przedniej szyby. I poranne, złote światło. Odstawiłam do placówki edukacyjnej poziewującego Majuta, któremu w placówce poziewywanie przeszło od razu w tryb skakania. Mnie nie. Z pseudośniadaniem znalazłam się na Cytadeli. Musiałam. Tu przynajmniej światła nie zasłaniają samochody.
[16.10.2014]
Wylaszczyłam się nieco, bo wypadało, nawet umalowałam oko na błyszcząco. Zrezygnowałam tylko z pantofelków na obcasie, bo mżyło i kapało.
Uwielbiam miasto deszczowe i wieczorne, mrugające neonami, pełne ludzi, parasoli, tramwajów, świateł sygnalizacji odbijających się w mokrym bruku. W Zamku tłumy. Spodziewałam się gromadki ludzi w małej salce, kameralnej, tymczasem na bogato - sala Wielka, pod salą stand bogato założony piśmiennictwem Michała Witkowskiego. Głównie panie, trochę młodzieży płci obojga, ale żadnych lujów.
Kawałek "Zbrodniarza i dziewczyny", soczysty, ze zjazdem ciot wrocławskich pod szaletem-miejscem zbrodni, czyta Michaśka. Miękkim głosem, z nastrojem.
Mało o modzie, dużo o inteligentnym szydzeniu sobie z intelektualistów, o tym, czemu bohaterki Lubiewa tak przeklinają (bo muszą, mamo, są samodzielne i lubią przeklinać). Drobna drwina z Camilli Lackberg (kryminał i "Klan" w jednym), pochwała ascetyczności Joe Alexa. Michaśkę skonstrastowano z nobliwym panem profesorem, którego personaliów w przeciwieństwie do informacji, że nie wyznaje się na pudelkach i fejsikach, nie zapamiętałam. Nie wyszło za dobrze, mam wrażenie, że nikt nie przyszedł na nudnawy wykład z językoznawstwa; poznałam po wychodzących przed czasem.
Na koniec fragment z "Drwala", kopalni scen. O tym, jak Michaśka chciał od luja majtki, żeby mu przeprać w rękach w misce. Bo brudne.
Dziś był Miłoszewski, nieco żałuję, że nie poszłam.
[4.10.2014]
Jak co jesień, zapadłam dość kapryśnie na gardło. Tydzień temu ledwie przeszłam Ogród Botaniczny, wlekąc się po ścieżkach ze słabością i aparatem. W tygodniu się nieco odrestaurowałam, po czym po piątkowym spotkaniu z dorosłymi ludźmi ledwo dowlokłam się do domu, chrypiąc przeraźliwie. Drut kolczasty w gardle, słabość w szkielecie, elewacja do wymiany. A na zewnątrz piękna jesień, ciepła, kolorowa, słoneczna. Normalnie suxx to be me.
Moim pierwszym kontaktem z pojęciem Jeżyc było oczywiście zdanie: "Na ulicy Roosevelta w Nowym Jorku mieszkała dziewczynka Natalia", wiadomo skąd[1]. Połowa ulicy Roosevelta więc to taka kwintesencja jeżyckości (druga połowa aktualnie składa się z leja remontu Kaponiery) - tramwaj, kamieniczki ze stiukami, a za kamieniczkami podwórka i wąskie uliczki. Niestety, część kamienic czeka na remont, niektóre czekają już rozpaczliwie długo, sądząc z zabitych płytą okien i rdzy na kutych balkonach.
[1] Jak nie wiadomo, to był to "Kwiat Kalafiora" M. Musierowicz, którego akcja działa się przy Roosevelta 5.
GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).
Mała uliczka, prowadząca od Rynku Jeżyckiego do Sienkiewicza. Ładne, zadbane kamieniczki, kawiarenka Uno Espresso na szybką kawę, przy Rynku sklepy. Nie ma tu nic przykuwającego wzrok, ale lubię światło na tej ulicy.
GALERIA ZDJĘĆ (również inne ulice).