Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Szybki rzut oka

Na łazienkę. Zamiast rozwalających się szafek z płyty sprzed 9 lat, nierozwalające się szafki z płyty, ale ładniejsze.

Na biurka.

Refleksja pierwsza. Człowiek się zmienia, kiedy się pojawia dziecko. Uwielbiałam montować meble. Teraz wolałabym to zlecić sile najemnej i przyjść na gotowe, podczas gdy sama bym sobie poleżała i popachniała. W większości montował TŻ, ale ja i tak się zmęczyłam. Niestety.

Refleksja druga. Nienawidzę odkrywać wieloletniego kurzu. Ale lubię, jak potem jest ładnie. I można odkryć w zakamarkach parę zabawnych rzeczy [2022 - link nieaktualny].

Refleksja trzecia. Czyszczenie brudnej ściany za pomocą gumki do ścierania jest takim mało przednim pomysłem. Bo potem się okazuje, że pary starcza na wygumkowanie słońca, bizona i myśliwych z łukami. Trochę obciach. Jednak.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 17, 2010

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Nie czekolada

Byłam lekko uzależniona od czekolady, nie wstydzę się. Zaczęłam nawet pisać o szczycie nałogu i ulubionych czekoladach, ale się obśliniłam, więc skasowałam. Teraz jestem na przymusowym odwyku, bo Mai nie służy, ale ponieważ człowiek to nie wielbłąd i napić^Wzjeść coś słodkiego musi, szukam alternatyw. I niestety, #żal.pl. Ciastka owsiane. Lubię, ale ile można. Galaretka w cukrze. Co jakiś czas kupuję, z zachwytem patrzę na kolory i witrażową przezroczystość, opędzlowuję całość i mi niedobrze. Do następnego razu. I tak błądziłam ostatnio wzdłuż słodyczowej alejki, omijając wszystko, co czekoladowe i znalazłam malinowe groszki.

Uwielbiałam groszki w PRL-owskim dzieciństwie. Z wyrobami czekoladowymi i czekoladopodobnymi bywało różnie (nie że niedostępne, bo w domu bywały często, ale w sklepach to wiadomo). A groszki były. Pomarańczowe, żółte, zielone, kolorowe, z samego cukru i barwnika. Jedne z moich ulubionych były czarno-brązowe, jakby czekoladowe, ale nie z czekolady. Nie przepadałam za takimi drobnymi, w odpustowych szklanych rurkach, bo nie szło ich nigdy zjeść do końca. I miałam takie marzenie, że kiedyś, jak będę duża, kupię tych groszków mnóstwo, a nie jedną marną paczuszkę, wsypię je do wielkiej miski i będę jeść całe popołudnie.

Tyle że teraz nie ma groszków. Są orzechy i rodzynki w czekoladzie. Landryny. Żelki. Pianki. A groszków nie. I ja się pytam, kto jest za to odpowiedzialny, hę?

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 14, 2010

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 11


Nic już nie działa

Prośby. Groźby. Mantry. Inkantacje. Życzenia. Ba, nawet przekupstwo i obietnice. Zostało zaklinanie (nie mylić z zaklikaniem). Wiosna, rusz dupę, co? Raz, raz. Nie bądź wiśnia.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 12, 2010

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 1


Sekret komponowania sałatek... NOT

Do Cafe Sekret wybierałam się już dawno, zanęcona kilkoma niezłymi recenzjami i kilkoma zerknięciami za szybę. I zaiste, ładnie było. Konsekwentne użycie lawendowego fioletu i mocnej zieleni z wycinanymi z białej sklejki fantazyjnymi zegarami bardzo przyjemne (w piwnicy inne kolory, ale też zgrabnie poukładane).

Natomiast raczej nie wrócę, mimo że dostałam moją ulubioną herbatę "Paris" od H&S. Bo dobre ciasta można zjeść w 90% kawiarni, dobrą kawę - podobnie, ale przyzwoite danie niesłodkie - to już znacznie rzadsza rzecz. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jestem stronnicza, a kryterium oceny wybrałam sobie oryginalne. Ale uważam, że jeśli w karcie są dania niesłodkie (zwłaszcza mało, co powinno sugerować, że są dopracowane i trzymane jako spécialité de la maison), to na nich warto zawiesić oko (ciasto jest stosunkowo trudno spaprać). I niestety - mimo gotowości sympatycznej pani do ominięcia pomidora - sałatka serowa[1] była jedną z gorszych, jakie w życiu jadłam. Mimo że wszystko było świeże (zwłaszcza ser pleśniowy - to rzadkość[2]), całość wyszła paskudnie - rzodkiewki, kapusta pekińska (która chyba do niczego nie pasuje), papryka, surowa marchew, korniszony, czarne oliwki i wspomniany ser pleśniowy, nawet z dodatkowym sosem, niestety składającym się chyba głównie z zalewy do wspomnianych korniszonów, gryzły się strasznie. W zasadzie jadalne były ser, rzodkiewki i bazylia, użyta do dekoracji. Ostatecznie oliwki, ale nie przepadam za czarnymi. Summa summarum - pierwszy raz i ostatni.

[1] Fakt, nie było napisane, że zawiera więcej niż jeden ser.

[2] Nawet w niezłych restauracjach zwykle w sałatce ląduje śmierdzący amoniakiem zeschnięty ochłapek.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 4, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj