Więcej o
Fotografia+
... czyli że wreszcie po chyba 17 latach w Poznaniu udało mi się przejechać Maltanką. I jakkolwiek młoda pasażerka wyrażała zachwyt, zwłaszcza po otrzymaniu wiatraczka za jedyne 4 zł, to jednak mnie przeraża ogrom nieporadności całego przedsięwzięcia. Kolejka należy do MPK, ale ma odrębne bilety, które można kupić tylko na Śródce (kierunek Śródka-Zoo) albo przy Zoo (kierunek Zoo-Śródka), w obu przypadkach tylko za gotówkę. Bilety nawet nie są biletami, tylko kwitkami z kasy fiskalnej (smuteczek), a konduktor nie stempluje, tylko przystawia datownik. Umówmy się, że jak dzieciak wsiada, to chciałby dostać bilet i fajny stempelek. Po drodze są dwie stacje - Ptyś (przy Termach) i Balbinka, można wysiąść, ale nie można wsiąść, bo - haha - nie da się kupić biletu powrotnego. Parowóz z węglarką i lokomotywa spalinowa jeżdżą na zmianę, więc się wsiada to, na co się trafi, bo następny za pół godziny. Szczęśliwie na Śródce można poczekać w restauracji, w Zwierzyńcu - na ławce przy straganie (z obowiązkową nadprodukcją lokomotywy Tomek na kiju i z wiatraczkami). Na szczęście parowóz śliczny, woniejący olejem i robiący mnóstwo hałasu.



Impreza dość kosztowna (dla nas 32 zł w dwie strony, nie licząc wiatraczka), na szczęście pozbawiona aż takiego wow-factoru, żeby powtarzać ją co tydzień. Znacznie fajniej się karmiło maltańskie kaczki, nie wspominając o godzinie na Termach Maltańskich.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 13, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
malta
- Komentarzy: 1
Uwielbiam ostatnio nadużywane słowo "projekt", zastępujące każde określenie aktywności, jaką się gdziekolwiek uprawia. A skoro uwielbiam, to też sobie wystrugam, bo co będę tak bez projektu chodziła. A codziennie przechodzę przez Jeżyce (no, czasami w środę i w weekendy nie). I mi się marnują. Więc będzie o Jeżycach. W tym celu obeszłam dzisiaj biuro, a wierzcie mi, jest co obchodzić. I znalazłam okno, które się otwiera (a nie jestem bardzo wnikliwa, albowiem drugą damską toaletę odkryłam już po miesiącu). I tak, od lewej (sprawdziłam, od tej właściwej lewej): z wieżyczką Teatr Nowy, na tle zieleni Teatralki tzw. buda z zapiekankami przy Moście Teatralnym oraz nietypowo turkusowy tramwaj (zwykle są zielono-żółte).
Okrąglak, Zamek Cesarski, zabudowania UAM, Akademia Ekonomiczna. A nad tym wszystkim niebo; w Poznaniu jest obłędnie ładne niebo.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce
- Komentarzy: 5
Jak po remoncie Dworca Letniego miałam mieszane uczucia, tak dawna Stara Drukarnia po przemianie w Concordia Design tylko zyskała. Zamiast zagrodzonego płotem sypiącego się budynku jest umiejętnie połączona architektura ceglanego zabytku z nowoczesnością podjazdów, szkłem i chodnikami. Owszem, trochę brakuje mi zieleni, która kiedyś otaczała budynek, ale może z czasem trochę obrośnie. Dla mnie jednak najciekawszą rzeczą jest widok Concordii odbijającej się w szybach hotelu Sheraton.
W środku sporo firm - od drukarni cyfrowej do konsultingowych (pozdrawiam) oraz restauracja. Niestety, menu nie ma na stronie www, a mnie wprawdzie smakowało nader, ale jadłam z oferty cateringowej, a nie karty. Warto śledzić na stronie imprezy, bo często są organizowane warsztaty, również dla dzieci.

PS Oczywiście, że nie wpadłam na to, żeby wcześniej robić zdjęcia z zewnątrz, a jak już skończyłam, to biegłam na parking jechać odbierać Maja z placówki).
PPS Tak, wiem, Concordia działa od dłuższego czasu, ale mi się nie składało jakoś. Tak wyglądała kilka lat temu.
Większe zdjęcia.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 28, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 1
A konkretnie odbicie w budynku Sheratona.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 27, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
... albo "Mamo, jedziemy na bibak?".
Wielkopolska jest krainą zaskakujących nazw miejscowości. Od biedy jestem w stanie zrozumieć skąd obok miejscowości Nowy Tomyśl wziął się Wytomyśl (proste, ktoś jechał i zobaczył zasłonięty początek tablicy, bo przecież nie ma miejscowości "No", sugerującej rozłam w gminie). Ale kto (i jak) wpadł na pomysł nazwania miejscowości Kozie Laski? (I żeby miejscowości, węzeł na pobliskiej A2 nosi dumnie nazwę Kozielaski, więc chyba lokalny specjał, nie wiem).
Bo to że Wielkopolska to kraina malowniczych płaskich widoczków i pałacyków, to wiadomo. Do Wąsowa warto jechać przed 16, bo o 16 zamykają małe zoo, w którym - pal diabli zwierzęta do oglądania - można się zakumplować z oswojonym beaglem. Z powodu hulaszczego trybu życia mojego dziecka (a przynajmniej tak to sobie tłumaczę, bo przecież nie dlatego, że musiałam odbyć rano i wczesnym popołudniem dwie drzemki, skąd) się nie zakumplowaliśmy, bo przyjechaliśmy już w porze późnoobiadowej. Menu w Wąsowie jest krótkie, ale przyzwoite. Można jeść w zabytkowych salach, na ciepłej werandzie ze strony wschodniej i na słonecznym tarasie, wprawdzie ze zwiniętą trawą (może do malowania), ale i tak jest tam najbliżej do poczucia spokoju z latte w ciepłych promieniach popołudniowego słońca, mimo że dzień raczej chłodny jak na lato.


Z wad - typowo polska przypadłość, czyli trzeba wiedzieć gdzie się jedzie, żeby trafić. Na trasie Poznań-Pniewy brak jakiejkolwiek tablicy sugerującej, że można. A szkoda. Szkoda też, że tuż obok, w Posadowie, niszczeje "zabezpieczony" pałac w pięknym parku.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 21, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
wąsowo, polska
- Komentarzy: 1
Pisałam kiedyś o Ratajczaka, że ma potencjał na bycie zagłębiem restauracyjno-barowym, dziś w gazecie ^cashew znalazła obiecujący artykuł o Taczaka.
Wrocławska stała się w tym roku deptakiem, niestety cała para poszła w postawienie słupków i zamiast deptaka jest zamknięta dla ruchu, ale ciągle pusta ulica. Deptak - you do it wrong. Nieustająco za to obiecująca jest Woźna. Wprawdzie zniknął Cymes (strona www nie pokazuje, czy jest nowa lokalizacja), ale zamiast niej pojawiła się restauracja rodzinna pt. Ludwiku, do Rondla, której menu daje do zrozumienia, że powstało choć częściowo w oparciu o Cymes.
A kawałek dalej Pracownia, do której już dawno chciałam się wybrać. I uczciwie wyznam, że warto było, bo i jedzenie nader (dużo dla wegetarian, żytnie naleśniki, pyszna zupa soczewicowa), wnętrze należycie ciekawe, z mądrym użyciem luster i cegły, i obsługa bardzo sprawna i szybka. Umówmy się, że godzina 13-14 to czas jedzenia szybkiego lanczyku przed powrotem do pracy i jednak fajniej zjeść po 15 minutach, a nie po godzinie czekania. I tu Pracownia zdecydowanie się sprawdza.
Z jednym schodkiem, kilka sal, z ogródkiem. Ale. Ze względu na specyfikę (lokalny paśnik dla hipsterów i zaprawdę powiadam Wam, jeśli chcecie spotkać hipstera, to tu jest to miejsce[1]), nie ma krzesełek dla dzieci, przewijaka ani kącika z zabawkami. Od biedy można dziecko zająć za pomocą tablicy, po której można mazać. Kilka słów o Pracowni pojawiło się jakiś czas temu w Domosferze [link nieaktualny - 2019].
[1] Odcinam się od definiowania, kim jest hipster i bynajmniej nie traktuję tutaj tego określenia pejoratywnie. Może z pewną dozą pobłażliwości. Może.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 20, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2