Na zachodzie bez zmian
Serio, znowu dałam się zawieźć 60 metrów nad ziemię, oddzielona od potencjalnego spadnięcia wiarą w to, że mechanicy i elektronicy budujący diabelskie młyny są lepszymi inżynierami ode mnie.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Serio, znowu dałam się zawieźć 60 metrów nad ziemię, oddzielona od potencjalnego spadnięcia wiarą w to, że mechanicy i elektronicy budujący diabelskie młyny są lepszymi inżynierami ode mnie.
Są takie dni (konkretnie wczoraj), kiedy nagle gubię się w mieście. Śnieżyca, krótka ulica najpierw numerowana po jednej, potem po drugiej stronie. Długo nie ma numeru 8, jest 7a oraz zabłocony parking. I nagle Galeria u Jezuitów, z wysokimi sufitami, światłem świec i dźwiękami harfy. I zza okna tak.
Zaskakująco szybko ciemnieje. Wiem, to zaskoczenie z gatunku "zima jak co roku zaskoczyła drogowców". Wracam z dzieckiem z placówki, dziecko posapuje na tylnym siedzeniu, albowiem korki. Nie będąc zabawiana więc inteligentną rozmową, która jest niezaprzeczalnie inteligentna, ale również - w przypadku niespania - niewyłączalna, w ciszy korzystam z okazji, żeby obserwować otoczenie. W otoczeniu mam więc malowniczy zachód słońca, toi-toi, billboard oraz tablicę ledową. Billboard nie przykuwa w przeciwieństwie do zachodu oraz tablicy. Tablica WTEM emituje najpierw chwalebną kampanię społeczną z cyklu "Piłeś? Nie jedź" (chociaż stojąc w korku wolałabym "Nie jedziesz? Wypij"), potem zupełnie bez ostrzeżenia reklamę projektu deweloperskiego, który - miałam nadzieję - sczezł w niepamięci. Patrząc na reklamę Osiedla Rzymskiego [2023 - link nieaktualny] powątpiewam, czy na pewno nie piłam.

Mieliśmy iść na wystawę kolejek, ale była - pun intended - kolejka. A poza tym padało. I nie poszliśmy.




Wymyślam emotikon dla siebie na ten moment, kiedy już.
... a na Śródce koniecznie na kawę, żeby trochę się rozgrzać, bo wieje mimo nieśmiało wyglądającego zza chmur listopadowego słońca. W La Ruinie pewnie wszyscy już byli, ciasta jedli, ja zresztą też - we wrześniu ubiegłego roku wybraliśmy się wieczorem na przykatedralny spektakl, ale ciemno było i nie robiłam zdjęć. Uwielbiam ten przyczółek pośrodku śpiącej enklawy, zwłaszcza że otwarty do późna. W środku Grover, z którym można się zaprzyjaźnić, doskonały sernik pomarańczowy i przyjazne, komfortowe i kolorowe wnętrze, gęste od drobiazgów. Lubię. I śródecko-ostrowskie koty lubię (wczorajszy catspotting: 4).







I jeszcze do tego mgła.




