Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Numb3rs (Wzór)

To *nie* jest serial dla tych, co są "chómanistami", w szkole nie lubili matematyki i byli z tego dumni. Don Epps to agent CIA i w każdym odcinku rozwiązuje jakąś skomplikowaną sprawę. Charlie Epps zawodowo jest geniuszem i profesorem matematyki, a prywatnie bratem Dona. I jak się już w pierwszym odcinku okazuje, umie za pomocą całki z, epsilona i różnego typu wykresów wymyślić, gdzie uderzy przestępca. Stosunkowo mało głupot, niektóre teorie nawet byłam w stanie zrozumieć (oczywiście najlepiej mi poszło, jak Charlie miał kurs matematyki dla opornych), a mimo sporej porcji wzorów (zwykle malowniczo pisanych na jakiejś szybie) akcja jest, czasem trochę nawet poganiając i postrzelają, więc nie jest zbyt nudno i statycznie. Często zetknięcie świata wyższej matematyki ze światem ludzi, dla których istnieją cztery działania matematyczne, a czasem jeszcze procent, jest zabawne (lekarz mówił, żeby się uśmiechać, ale może coś z tych dziwnych greckich liter jeszcze wyjdzie).

Poza tym drugoplanowo pojawia się nieco cyniczny ojciec Epps, próbujący swoich sił w późnym randkowaniu i układaniu życia z dwoma zaabsorbowanymi pracą synami. Charlie poza tablicą i kredą mało co zauważa, mimo że współpracują z nim różnego typu piękne chicks (ale sytuacja jest dość rozwojowa). Don ma za sobą jakieś związki, ale chwilowo bardziej interesuje go łapanie przestępców, chociaż czasem pojawiają się mimochodem jakieś byłe panny. Cztery sezony, trochę pewnie jeszcze w przerwach na równania czy łapanie morderców się zdarzy. Nie przykuwa aż tak do fotela, ale to przyjemne oglądadełko na wieczory.

Dla wielbicieli "Przystanku Alaska" - rolę agenta Dona gra dr. Fleischmann.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 17, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


George Simenon - Maigret i oporni świadkowie

Maigret zostaje oderwany od przesłuchania przesympatycznego złodzieja, który bynajmniej nie kradnie, ale wprowadza się do opuszczonych na czas urlopu mieszkań i bezwstydnie korzysta z atłasowej pościeli i zawartości spiżarni. Trafia do kamienicy, zamieszkanej przez rodzinę, która od lat prowadziła coraz bardziej podupadającą fabryczkę biszkoptów. I mimo iż zginął jeden z członków rodziny, nikt nie jest chętny do opowiadania czegokolwiek, winę zwalając na tajemniczego włamywacza. Kryminał się wlecze, sprawa powoli wyjaśnia, a Maigret pije grog (nawet o wczesnej porze dnia). Zabawniejszym elementem jest postać wyrodnej córki rodu, która została sufrażystką, chodzi w spodniach i pracuje jako barmanka w lesbijskim barze "Amazonka" (ale prywatnie lubi klapeczki z puszkiem i jedwabne szlafroczki).

Inne tego autora, inne z tej serii.

#19

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 16, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kryminal, panowie, z-jamnikiem - Skomentuj


Reportaż z miejsca...

... w którym zupełnie nic się nie dzieje. Śpię, myję się (no, dzisiaj w misce, bo ciśnienie wody w kranach spadło poniżej akceptowalnego dla pieca poziomu i zeznał, że nie poleci ciepła, bo nie i tak będzie wisiał), idę na zakład, tam jestem kwiatem lotosu na tafli jeziora (albo, jak uczy pani Inka na jodze, przyzwyczajam się do klocka[1]), wracam, kota głaszczę i czytam przed snem kilka kartek książki leżącej opodal. Może to i dobrze?

I wiosna jest.

[1] Pani Inka ogólnie jest mistrzynią bon motów. Przy leżeniu na drewnianym klocku, jak ktoś się za bardzo wierci, mówi, że od wiercenia klocek się bardziej miękki nie zrobi. Kiedy ktoś się strasznie męczy podczas asan, mówi, żeby nie zaciskać ust, bo to nie ustami się nogę prostuje.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 15, 2008

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 3


Barbara Nawrocka-Dońska - Zatruty bluszcz

Z pięknego balkonu, pełnego zadbanego bluszczu, spada emerytowany śpiewak operowy. Kapitan milicji jest tym faktem dość przejęty, na równi z troską o wspomniany wyżej bluszcz (który podlewany jest skomplikowanym systemem kanalików i ma się dobrze, a potencjalny samobójca już tak trochę nie bardzo). Śledztwo posuwa się do przodu po części dzięki znajomościom kapitana, który robi dyskretny wywiad w tzw. środowisku (i dowiaduje się, że śpiewak, naiwnie wróciwszy z oper zagranicznych do odzyskanej w '45 ojczyzny, stracił głos, śpiewając w podłych warunkach; gdyby tylko pojechał do Związku Radzieckiego, w którym mimo zniszczeń wojennych były środki na zadbanie o taką gwiazdę, to by jeszcze pośpiewał), a po części dzięki rozkojarzonej i głupawej dziewczynie, która zarejestrowała pod domem denata fiata w kolorze bahama yellow (dla słabszych - pomarańczowy) i kobietę w tureckiej, haftowanej bluzeczce. Nie zdziwiło milicji, że fiat zniknął zaraz z miejsca wypadku, bo "ludzie, co się w życiu dorobili, unikają kłopotów i problemów". Narracja prowadzona jest trzema torami - życie potencjalnego samobójcy, dialogi dwóch małomiasteczkowych przyjaciółek i śledztwo prowadzone przez kapitana. Łatwo się domyślić, że obie panny są z nagłą śmiercią związane.

Dość zabawny jest PRL-owski luksus. Puszysty nylonowy dywan, chiński wazon, tapczan wbudowany w półkę z książkami, loggia z bluszczem i kryształowe lustro grubości 20 cm (oj, nie było to nowe budownictwo). Marzeniem dziewczyny z prowincji była praca w sklepie Mody Polskiej i układanie na półkach bluzeczek z importu. Ale ponadczasowo okazało się, że kłamstwo nie popłaca i kończy się tragicznie.

Inne tej autorki, inne z tej serii:

#18

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 12, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panie, prl, 2008, kryminal, z-jamnikiem - Skomentuj


Bez tytułu: 2008-05-09

Chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do jeżdżenia podgrzewaną francuską kanapą, bo jakoś tak machinalnie usiłowałam zapiąć pasu na fotelu u dentysty. Poza tym zostałam obkomplementowana przez meneli podbramowych (ok, młodych), co według jednej znajomej jest ultymatywnym i ostatecznym wyrażeniem zachwytu nad urodą. Ja uważam, że mogli być po prostu ciut nietrzeźwi. I od poniedziałku myślałam o tym, że mógłby być już piątek.

A w Pasażu Jeżyckim, gdzie pracowałam lat kilka, a dentystka pracuje dalej, chyba umyli szyby.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 9, 2008

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 3


Jeffery Deaver - Spirale strachu

Jakoś absurdalnie nie mogłam się przemóc, żeby wskoczyć od razu w Deavera jak w głęboką wodę, więc zaczęłam do zbiorku opowiadań. Dla fanów niesprawnego Lincolna Rhyme'a jest krótkie, wigilijne opowiadanie, reszta to zwykle pierwszoosobowa narracja jakiejś historyjki kryminalnej z dość niespodziewaną pointą. Bardzo lubię kryminalne krótkie formy, zwłaszcza z twistem, chyba od czasu kryminałków, od których zaczynałam lekturę Magazynu Polski[1]. Wprawdzie niektóre opowiadania są dość toporne i nie przeczołgują psychicznie jak "Ostatni, którzy wyszli z raju" czy niektóre z tomiku "Czysta robota" Forsythe'a, ale nie wpływa to znacząco na przyjemność z lektury.

[1] "Magazyn Polski" to był taki oddech wielkiego świata w przaśnej PRL-owskiej rzeczywistości lat 80. (wcześniejszych też, ale w domu pojawił się koło 1983 roku). Przedruki z zagranicznych gazet i czasopism (zapewne tragicznie przestarzałe i tendencyjnie dobrane, ale kto by na to zwracał uwagę), psychotesty, sprośne rysunki z Playboya czy mniej sprośne, ale równie zabawne z Puncha, dowcipy i anegdoty, wiersze i wspomniane kryminalne krótkie formy. Kilka mi ocalało z porządków w domu rodzinnym, kilkadziesiąt właśnie wyklikałam na Allegro...

Inne tego autora tutaj.

#17

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 7, 2008

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kryminal, panowie - Skomentuj



Sen Kasandry

Z całym szacunkiem, no jednak Allenowi nie wychodzą moralitety, nawet te stylizowane na Dostojewskiego, czy grecką tragedię. Zdecydowanie lepiej go znajduję w neurotycznych komediach o związkach i różnego typu kryzysach życiowych. Tutaj kłamstwo jest już na plakacie, bo niby bohaterów pierwszoplanowych jest troje - dwóch braci i panna jednego z braci, ale panna jest plastikowa i w zasadzie poza ładnym wyglądaniem do filmu nic nie wnosi. Cały film trzyma na sobie Farrell, który nietypowo zamiast lowelasa-zabijaki gra rozmamłaną ciapę, co to najpierw nie potrafi poradzić sobie z hazardem, a potem z wyrzutami sumienia. Resztę mogłyby zagrać plakaty. Mam taką teorię, że Allenowi szkodzi Londyn - sam w sobie piękny, ale to nędzna namiastka Manhattanu w filmie.

Dwóch braci kupuje łódź, nazywa ją "Sen Kasandry" (żeby od początku zaznaczyć, że to grecka tragedia, wzdech), ale nie mają kasy. Farrell po początkowym rzucie szczęścia wygrywa 30k funtów, ale szybko przegrywa 900k, więc siada i się załamuje, że pourywają mu rączki. McGregor poznaje kapryśną aktorkę (całe kaprysy emitowały się w tym, że chciała fajnych samochodów i spotykać się z innymi facetami) i woli machać jej przed nosem pęczkiem banknotów zamiast konwalii oraz wozić pożyczanym luksusowym autem zamiast powiedzieć, że prowadzi restaurację z ojcem. W celu finansowym zgadzają się na propozycję bogatego wujka z Ameryki, a potem po długim czasie, kiedy się wzajemnie poklepują po ramionach i każdy na swój sposób chce poradzić sobie z decyzją, następuje finał. Niestety, zanim nastąpi, jest dużo gadania i trochę nic więcej.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 6, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Magia pilota

Czemu, kiedy ja włączam TV, to trafiam na hiszpański film o pani, co ją pan właśnie zostawia (a ona mu pizzę przyniosła na kolację i ma ryżego kota) i rodzinie, w której mama karmi wszystkich zieleniną, a reszta na to narzeka, a kiedy pilota przejmuje TŻ, na ekranie pojawiają się "Czterej pancerni i pies"?

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 4, 2008

Link permanentny - Kategoria: Śmieszne - Komentarzy: 2


Konwalie już są

A poza tym już po weekendzie, nad czym ubolewam, bo krótki taki. Do Krakowa pojechaliśmy na koncert technoszitu (jak to określiła znajoma usiłująca odsypiać kaca na dworcu obok), czyli Underworld. Faunką nie jestem, zimno było okrutnie (na tyle, że gęsia skórka na łydkach bolała mnie jak nie wiem co), ale wzrokowo odwalili kawał dobrej roboty z podświetlanymi i nadmuchiwanymi patyczkami wielkości ładnych kilku metrów. Dodatkowo bardzo wzruszał mnie pan wokalista (51 lat) aka frontmen, biegający po scenie w srebrnej marynarce z cekinami i wyginający śmiało ciało. Mnie by się nie chciało, ale doceniam.

Kraków jest dziwny. Czasem dziwny w fajny sposób - na przykład z typowo austro-węgierskim podziałem na numerowane dzielnice i budapesztańską architekturę. Czasem dziwny zaskakująco - poszliśmy na obiad do Dworku Białoprądnickiego.

Dworek urokliwy, dookoła park i przestrzeń piknikowa, ale schody (szody, jak wyjaśniał dzisiaj w Trójce Mann, bo przecież się nie mówi "s-hengen", tylko "szengen") zaczęły się już przy menu. Po menu trzeba zejść do knajpy w piwnicy, gdzie można się było też dowiedzieć, że kelnerzy niechętnie wychodzą z budynku, więc zamówić i po części transportować do stolika trzeba samemu. Spożywka ciekawa, ceny przystępne w stanach średnich, to, co ludzie opodal mieli na talerzach, pachniało i wyglądało zachęcająco. Zamówiliśmy, uiściliśmy, dostaliśmy do ręki napoje, bo klient z napojami da sobie radę do stolika mimo schodów. Po czym z okienka kuchennego na tyłach parku, gdzie siedzieliśmy, dobiegło donośne "no ale nie ma sernika", co nas nieco zdziwiło, bo jak raz za sernik zapłaciliśmy. Poszliśmy z kolegą poindagować, panie kasowe najpierw twierdziły, że: a) sernika nie ma, b) jak zapłacony, to dla pana jest, c) ale pan to nie u mnie zamawiał, więc nie ma, chyba że u Beatki; Beatka, u ciebie zamawiał? nie? no to nie ma. Po czym znalazła się pani, co to u niej zamawialiśmy i autorytatywnie stwierdziła, że nie ma i może być szarlotka. Ciepło było, okoliczności przyrody urocze (na "b" były bzy i barwinki, na "m" mlecze, a na "s" stokrotki), po okolicy szlajał się czarny gruby kot, więc każdą kolejną krakowską dziwność witaliśmy z niejakim rozbawieniem. Spożywka się pojawiła (szarlotka była na ciepło, więc przyszła z daniami panią kelnerką, bo ciepłe jednak kelnerzy noszą), zjadliwa jak najbardziej, zwłaszcza szarlotka. Ale ogólne poczucie zabawności pozostało.

Otarliśmy się o historię, bo nocowaliśmy w hostelu na ulicy Szlak (w tom tomie występującej jako Szlak Kolejowy, co nas nieco zmyliło) naprzeciwko domu, w którym mieszkał Piłsudski. Pewnie żadna rewelacja, bo znając życie mieszkał w kilkunastu miejscach, ale przy porannej herbacie (kto wymyślił, żeby śniadania dawali do 9) jakoś mnie to pozytywnie nastroiło. Hostel Guesthouse24 taki sobie (da się przespać, ale price to performance ma słaby), poddasze w wyremontowanej kamienicy, śniadania nie dostaliśmy, bo w Krakowie jadają tylko do 9 rano. A że padało, to już nam się nie chciało oglądać więcej dziwnych rzeczy w Krakowie i pojechaliśmy do Hanki. Co było bardzo, mimo niechęci kotów do zacieśnienia z nami jakichś szerszych stosunków i ja bym chciała jeszcze.

Z innych dziwności, nie tylko krakowskich:

I pewnie nikogo nie zdziwi, że nie chce mi się jutro do pracy. No bo nie chce.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 4, 2008

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: polska, krakow - Komentarzy: 5