Albo za głupia jestem na tzw. ambitne kino, albo ten film jest o niczym. Ma ładne obrazki, świetny soundtrack, fajne kolory. Ale ni cholery nie rozróżniam jednej pani Azjatki od drugiej pani Azjatki, nie widzę związku między przygodami niezbornego niemowy, który przemocą wykonuje usługi w zamkniętych sklepach a ciężkim życiem płatnego zabójcy, który sobie chodzi i zabija, a za nim chodzi jedna panienka i sobie robi dobrze na jego kocyku. Poza tym nie lubię nocnego azjatyckiego życia, w nocy to się śpi, a nie łazi po ulicach.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 25, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Perfect day wczoraj zakończył się koło godziny 1 w nocy po tym, jak TŻ przyniósł kota z krzaków pod balkonem. Kot spędził tam prawdopodobnie 3 godziny, podczas których oglądałam sobie od nowa 1. sezon Scrubsów i myślałam, że kot spokojnie śpi u sąsiadów na kanapie, bo z takim zamiarem wyszedł na balkon. Umieszczenie wenflonu w tylnej kociej łapie oznacza, że kot - kiedy sobie o tym przypomni - wystawia łapę pionowo do tyłu i traci równowagę (nie wspominając o efektach dźwiękowych, przy których się zapomina, że kota ma ten wenflon nie boleć...). Szczęśliwie kot z zimnych krzaków wrócił ciepły (gad odpowiedział na moje rozpaczliwe krzyki z balkonu dopiero po jakimś czasie, zlewając TŻ szukającego go z poziomu gruntu), niepołamany (połamany nie) i bez żadnych oznak doznanych krzywd (poza tą na psychice).
Rano zdjęłam kota z szafki kuchennej, bo na rurze od pieca przypomniało mu się, że jednak ma coś nie tak z tylną łapą.
Poproszę o czas kondycyjny. Nie dam rady uczestniczyć w kolejnych przygodach.
PS Pionowo do tyłu w przypadku kota oznacza poziomo.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 21, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Koty
- Komentarzy: 3
Film dla tych, co mają dość Jerzego Stuhra w "Seksmisji" i "Kingsajzie" (ja nie mam), a kręci ich tematyka życia po kataklizmie i w totalitarnym społeczeństwie zamkniętym. Szulkin pokazuje świat brzydki, ponury i bez żadnej nadziei. Po konflikcie nuklearnym z "Burami", resztki ludzkości przeczekują skażenie pod kopułą. Zamknięte społeczeństwo, oczekujące na mityczną Arkę, która ich zabierze do lepszego życia, ma do wyboru wegetować w klaustrofobicznym schronie, żywiąc się resztkami jedzenia albo wyjść na skażoną ziemię i umrzeć. Zgrabna metafora "trzymamy was tutaj dla waszego dobra", tyle że bez przymrużenia oka. Dużo mocnych obserwacji postaw, oszczędna, ale bardzo dobrze zrobiona scenografia. Nieuchronne są skojarzenia z komediami Machulskiego (podobny set aktorów, podobnie ohydne kostiumy pań), tym bardziej dołujące, że tutaj raczej nie ma hacjendy z bocianami.
Zdecydowanie nie na ponury jesienno-zimowy wieczór. Mam trochę problem z takimi filmami, bo są (hehe) "ambitne", ale nie zostawiają przyjemności z oglądania. To ciężka praca jest, a satysfakcja po obejrzeniu to mniej więcej taka satysfakcja jak po wyszorowaniu kuchenki - miło popatrzeć, ale zmęczenie nie pozwala się cieszyć efektem.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 9, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Okładkę filmu widziałam już dawno w tanich DVD, ale jakoś na tyle mnie nie przekonała, żeby obejrzeć (trzeba być naprawdę zdesperowanym i żądnym cnych podniet pryszczersem, żeby kupić film o marihuanie). I jest to gruby błąd, bo "Saving Grace" to ciepła komedia o nagle owdowiałej Angielce z Kornwalii, która orientuje się, że mąż nie dość, że miał romans i nie zostawił jej ani grosza, to jeszcze zadłużył jej kilkusetletnią posiadłość. Jako że zawodowo Grace umie tylko uprawiać egzotyczne rośliny w szklarni, bo zawsze była "przy mężu", nietrudno się domyślić, jakie rośliny zacznie uprawiać ze swoim pomocnym ogrodnikiem.
Kontrasty budzą zawsze najwięcej emocji - ciche angielskie miasteczko, w którym staruszki prowadzą sklepik, pastor uprawia ogródek, a policjant łapie kłusowników, okazuje się być najlepszym miejscem na wyhodowanie rekordowych konopi. Drugi plan jest zabawny, rodzinny i nieco przewrotny. Nawet londyński półświatek, do którego Grace udała się na handel walorami ze szklarni, jest nieco rozlazły i mało niebezpieczny. Pomijając kwestie edukacyjne sympatyczny rodzinny film na niedzielne popołudnie.
Z zabawnych drobiazgów - podejście do hiszpańskiego remake'u czynił Almodovar z Carmen Maurą. Niestety, jak na razie nie potwierdzone (a znając Almodovara wyszedłby z tego taki Volver).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 9, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Podchodziłam z dużymi oczekiwaniami, bo sporo ludzi chwaliło. Niestety, rozczar. Żeby napisać dobry kryminał, nie wystarczy przewertowanie internetu pod kątem:
- nietypowo Odjechanej Grupy Pasjonatów (OGP), która Zachwyci głównego policjanta i Pomoże w Śledztwie (tutaj - tramspotterzy i pasjonaci komunikacji miejskiej),
- serwisów społecznościowych, w których jedna z ofiar mogła mieć konto, a którego analiza Pomoże w Śledztwie,
- mapy Warszawy i ciekawostek o różnych miejscach, brzmiących ostentacyjnie przewodnikowo i edukacyjnie ("pomyślałem, czy ktoś jeszcze oprócz mnie pamięta, że tędy jechał kiedyś tramwaj linii X, a domy były ponumerowane odwrotnie" czy coś równie nachalnego; zanotujcie w notesikach),
- przemyśleń głównego policjanta, które brzmią jak zaczerpnięte z kilku przypadkowo spotkanych blogasków (polityka, remonty dróg, telewizja, wiadomości z kraju i ze świata),
- historii rozgrywek piłki nożnej, która stanowi sens życia głównego policjanta (acz pod koniec dociera do niego, po części za sprawą OGP, że mogą być ludzie, którzy piłkę kopaną mają zupełnie gdzieś),
Do napisania dobrego kryminału trzeba zrobić klimat. Tutaj z recytacji ciekawostek o Warszawie i dość nudnych przemyśleń głównego policjanta nie wyszło nic specjalnie ciekawego. Sama akcja też dość kuleje - najpierw czytelnik jest usilnie przekonywany, że za morderstwami stoi geniusz zbrodni, który na planie Warszawy zaznacza kolejnymi trupami jakieś tajemne znaki, policja wypruwa sobie flaki, szukając w bazach danych Castoramy ("select numer_karty_kredytowej from klienci where zakup = 'Mosiężna cyferka na drzwi'") i Empiku ("select numer_karty_kredytowej from klienci where zakup = 'kaseta zespołu 123'"), a na końcu się okazuje, że jedną z przypadkowych ofiar była panna, z którą się próbował umówić kołorker mordercy, człowieka ze skrzywioną psychiką.
#60
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 8, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, kryminal, panowie
- Komentarzy: 4
Dzisiaj trafił mi się pan niezadowolony. Ze służby zdrowia (że kiepska), stanu dróg (że jak wyżej), ZUS-u (wiadomo), polityki (wiadomo), pór roku (że zima) i poza innymi rzeczami, o których nie zdążył wspomnieć, z polskiego stanu prawnego.
- Jeśli panią potrącę samochodem i zabiję, to mnie wsadzą od razu.
- Wolałabym nie.
- A jak panią zabiję na przykład nożem, to dłużej potrwa, zanim mnie wsadzą.
- Nieustannie wolałabym nie.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 6, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Żodyn
- Skomentuj
Francja komisarza Maigreta jest brzydka. Zimno, pada deszcz, mordują jedną z ładniejszych striptizerek, która okazuje się być platoniczną ukochaną jednego z młodszych funkcjonariuszy. Maigret uprawia z żoną small talk o pogodzie, chodzi od knajpy do knajpy, wypijając po kielonku na rozgrzewkę (we francuskiej policji nie ma chyba zasady, że na służbie się nie popija). Czasem wraca pijany o 5 nad ranem, bo przesłuchując podejrzanych nie bardzo zwracał uwagę, co popija. W kabarecie (elegantsza nazwa knajpy, gdzie się patrzy na rozebrane girlsy, a potem stawia im się trunki) nawet się zadomawia, wchodzi w życie właścicieli - Freda, który lubi sobie w wolnej chwili bzyknąć pracownice na pięterku i Rozy, która jest od Freda starsza 20 lat i patrzy na "hobby" męża ze zrozumieniem. Kryminał jakiś taki bez sensu - dużo ludzi snuje się po nocnych późnojesiennych uliczkach Paryża, przesłuchują narkomanów i homoseksualistów, a na końcu się okazuje, że dwa morderstwa i potencjalne trzecie było popełnione od tak sobie, ale tak naprawdę nie wiadomo, bo morderca zostaje zabity podczas ujęcia. Nudnawe.
Inne tego autora, inne z tej serii:
#59
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 2, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
kryminal, panowie, z-jamnikiem, 2008
- Skomentuj
Mam wrażenie, że cały kryminał powstał dlatego, że major G. nie miał ortalionowego płaszcza i całą jesień i wiosnę musiał chodzić w ohydnym, starym i brzydkim prochowcu. O ortalionie marzył od dawna, ale ze swojej nędznej pensyjki nie mógł sobie na ten luksus pozwolić. Dlatego do żywego dotknął go fakt, że Źli Przemytnicy kupują za grosze ortaliony w RFN (i inne pożądane dobra typu jednorazowe zapalniczki, które można przerobić na wielorazowe) i przemycają je, żeby pozbawić socjalistyczne państwo należnego cła (w ocenianej wielkości 15 mln ówczesnych złotych). Śledztwo trwało długo, wymagało mnóstwo pracy, ale ponieważ przyszła zima, to majorowi zapał zelżał, bo na zimę miał piękne palto, szyte na miarę, z doskonałej "jodełki", które budziło zachwyt nawet wśród zwierzchników ("Naczelnik podszedł bliżej i odezwał się półgłosem: - Widziałem was dzisiaj rano, w tej jesionce w jodełkę. Moglibyście mi powiedzieć, kto wam to szył? Major G. poczuł się tak, jakby ktoś aksamitem przetarł sam koniuszek jego serca. Udało, że bagatelizuje. - Stara już. Ale mogę wam powiedzieć, oczywiście"). Podczas śledztwa nie pada żaden trup (chociaż w PRL-u przestępstwa gospodarcze też pociągały za sobą rozlew krwi, bo każdy złodziej to morderca), ale zaangażowanych jest w nie mnóstwo sił, również tzw. "cisi" wywiadowcy, podobno bardzo ważni dla działania państwa.
Szczególnie spodobały mi się w tym produkcyjniaku dialogi majora G. z plutonowym, który woził go samochodem służbowym (bo nawet milicja rzadko miała prywatne). Plutonowy nijak nie mógł załapać, w jaki sposób popełniane są przestępstwa gospodarcze ("Macie sto gramów złota o próbie 999,9... - Eee, skąd ja tyle złota? Obywatelu majorze! - Sto gramów? Tyle co nic... Dziesięć deko. Kiełbasy więcej zjecie na śniadanie. Nie tak dawno, na Wybrzeżu to było, nakryli faceta, który przewiózł przez granicę, wiele ile złota? (...) Czterdzieści! - Co czterdzieści? - plutonowy bezwiednie przyhamował wóz. - Kilo, czterdzieści kilo! - wypalił major G. - Skurwiel! To znaczy, przepraszam, obywatelu majorze. Tak mi się tylko wyrwało"), poza tym doskonale wiedział, że i tak pan major by go złapał, skuł i odwiózł na komendę ("A nawet gdybym (...), to gdzie ja bym to topił? Na gazie? Stara nie znosi, jak się kręcę po kuchni"). Niestety, plutonowemu wyrywa się o jedna "kurwa" za dużo i koleżeńskie rozmowy się urywają, bo major G. czuje się urażony, ale wraz z rozwojem śledztwa udaje się stosunki majora z jego kierowcą naprawić.
Tyle z wartości rozrywkowych. Na minus - strasznie nie lubię kryminałów, dziejących się w Nibylandzie ("Zbrodnia w Dzielnicy Północnej" Kisielewskiego). Nie lubię też kryminałów, w których autorowi nie stało wyobraźni i nawet nie raczył wymyślić personaliów bohaterów. Major G., kapitan B czy pułkownik W. to obciach dla autora. Tylko zagraniczni kontrahenci przemytników i niektórzy spekulanci pojawiają się z nazwiska, ale i tak nie jest to bardzo dopracowana książka.
#58
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 2, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2007, kryminal, panowie, prl
- Komentarzy: 1
Ja nie chciałam wiedzieć nic o nowotworach ani o ich leczeniu. Teraz wiem. Od wczoraj niestety wiem też, że chemioterapia może powodować paskudne skutki uboczne. Kot Hera po całej nocy wymiotów dostał silnego ataku podniecenia i walczyliśmy z nią ciężko, żeby sobie nie zrobiła (i nam) krzywdy. Były straty w ludziach, potwornie ciężkie przejścia dla kota, pomógł dobry weterynarz, który przybiegł do domu i kota lekami uspokoił. Pomogli bardzo sąsiedzi, bez których nie dałabym rady utrzymać kota ani utrzymać telefonu w łapie. Pomogła mi bardzo Zofia, która przyjechała do mnie, żebym mogła spędzić noc nie panikując. Bo bałam się jak cholera i cały czas myślałam tylko, żeby kot nie umarł. Dzisiaj kot słaby, i przylepny okrutnie, na tyle, że nie mogłam iść pod prysznic, a większość dnia spędziłam na kanapie z kotem, który robił mru i walił mnie z czółka co kilkanaście sekund z pełną atencją.
Zasikana sypialnia wyszorowana, łykam antybiotyk na pogryziony palec, plama krwi weterynarza na ścianie zostanie pewnie do następnego malowania. Mam nadzieję, że kot poza osłabieniem nie odniósł żadnych szkód. Tak, uważam, że to nie jest sprawiedliwe, bo to jest naprawdę dobry kot.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 30, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Koty
- Skomentuj
- Poziom: 3
Zima przyszła, trzeba zacząć robić zapasy i zacząć myśleć o prezentach. Na razie oprezentowałam siebie:
- Cocoa d'Arriba firmy Hachez - truskawki z pieprzem, mango i chili, pomarańcza, wszystko na bazie gorzkiej 77%, bywają w Piotrze i Pawle, akurat pojawiła się notka na Chocablogu
- After Eight w czarnej czekoladzie, jest jeszcze pomarańczowe (słabsze) i z baileysem (niezłe)
- Baileys karmelowy - nie kupiłam, bo mam jeszcze miętowy, ale podobno dobry
- merlin wysypał nowościami: Kuchnia z Zielonego Wzgórza. Przepisy L. M. Montgomery, Lato w kuchni przez okrągły rok Nigelli (brzydkie tłumaczenie, Forever Summer ładniejsze), Fuzja smaków. Podróże kulinarne Roberta Makłowicza, Zimistrz. Opowieść ze Świata Dysku Pratchetta, Nowe przygody Mikołajka. Tom 2 (ciekawe, czy za rok tom 3), Nie ma z czego się śmiać Stefanii Grodzieńskiej
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 24, 2007
Link permanentny -
Kategoria:
Przydasie
- Komentarzy: 4