Głupio mi streszczać fabułę, bo to tak stary i znany film, że wszyscy (poza mną[1]) widzieli, ale. Gdzieś daleko od zanieczyszczonej, przeludnionej i prawie pozbawionej zieleni Ziemi, jest planeta Pandora. Pokryta fantastyczną dżunglą, bogata w przedziwne minerały, a do tego zamieszkała przez humanoidalnych tubylców, z którymi da się porozumieć. Przeszkodą jest atmosfera, szkodliwa dla ludzi, stąd niegłupi pomysł, żeby ze zrekombinowanego DNA badaczy i tubylców zrobić sobie avatary, do których można przesłać umysł i bez przeszkód eksplorować planetę. Jednym z takich badaczy zostaje przypadkiem Jake, niepełnosprawny weteran, którego brat-bliźniak ginie chwilę przed wylotem na Pandorę. Nie jest specjalnie subordynowany, więc już przy pierwszej misji zostaje odcięty od reszty grupy i zupełnie przypadkiem trafia do osady tubylców. Poznaje ich, rozumie, staje się jednym z nich i w tym momencie dociera do niego, że jednak przede wszystkich jest żołnierzem i musi swoim nowym przyjaciołom zasugerować, że mają opuścić osadę, bo pod nią jest złoże cennego minerału.
Bardzo to piękny film, nawet w 2D. Graficznie fenomenalny - świat Pandory to obrazy surrealistów i impresjonistów, bogate w kolor i niesamowicie plastyczne. Ze smutną wymową, bo w zasadzie oparty na historii Dzikiego Zachodu, gdzie biali goście skutecznie pohandlowali z tubylcami, zostawiając ich zdziesiątkowanych, bez ziemi i przyszłości.
[1] Tak, to był pierwszy raz, kiedy widziałam "Avatar". Jak się rozbrykam, to może i nigdy nie widzianego "Titanica" obejrzę?
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 24, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 7
Trzydziesta pierwsza
Kilkadziesiąt lat temu pod Lipowem miało miejsce dramatyczne wydarzenie - członkowie sekty pod wpływem charyzmatycznego przywódcy popełnili zbiorowe samobójstwo; 30 osób znaleziono martwych. Od tego czasu nikt się raczej w opuszczoną przez sektę okolicę nie zapuszczał. Do czasu - nagle na miejsce tragedii sprzed lat pojawi się badacz, inwentaryzujący to, co po sekcie zostało i odnajdujący kolejne, 31. zwłoki. Szybko się okazuje, że denatka nie była członkiem sekty, a siostrą policjantki, która - wraz z ojcami Daniela i Pawła - zginęli we czwórkę w pożarze 15 lat temu. Tyle że jak widać, nie.
Do tego do Lipowa wraca na zwolnienie warunkowe Tytus Weiss, skazany 15 lat temu właśnie za celowe podpalenie i morderstwo czterech osób. Wprawdzie nikt we wsi nie wątpi w winę Tytusa, zwłaszcza policjanci, ale zostaje zasiane ziarno niepewności, zwłaszcza że wybucha kolejny pożar i padają kolejne trupy.
To chyba najlepszy, najbardziej pełny tom. Nie pojawia się wprawdzie Klementyna, ale do ekipy posterunku dołącza nowa policjantka, Emilia, która przed laty miała krótki romans z Danielem. Dwie sprawy sprzed lat okazują się być ze sobą powiązane, a dodatkowo w dalszym ciągu mocno oddziałują na współczesność. Co lubię, to że autorka ładnie pokazuje przemiany społeczne - jednocześnie jest i rzeczywistość post-peegerowska, ale i wykorzystywane urlopy ojcowskie.
"Z jednym wyjątkiem" angażuje z powrotem Klementynę, która w trakcie śledztwa ląduje w łóżku z jedną z podejrzanych. Ktoś zabija emerytowaną kwiaciarkę (a wcześniej prokuratorkę), emerytowanego policjanta i prezesa klubu szachowego, na miejscu zbrodni zostawiając upozowaną scenę z szachownicą i początkiem znanej rozgrywki szachowej, której kontynuację zbrodniarz tatuuje ofiarom już po śmierci. Wokół kręci się dziennikarz, znany z przekraczania dobrego smaku i często mijający się z prawdą, a sporo lokalnych działaczy i biznesmenów jest w sprawę wplątanych. Młodszy aspirant Podgórski usiłuje się w trakcie tego wszystkiego oświadczyć Weronice.
Inne tej autorki tutaj.
#4-5
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 24, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2016, panie, kryminal
- Skomentuj
[14-16.01.2016]
Zaskakująco, nie mam żadnych anegdotek (poza tymi, które są nie moje i z przyczyn obwarowanych dobrymi zwyczajami nie należy o nich wspominać). No może poza tą, że kiedy znęcona o poranku wschodem słońca odziałam się ciepło (bo -9), pobrałam aparat i pognałam nad jezioro, to tuż przed wejściem hotelu malowniczo wywinęłam orła, bo było ślisko. Aparat cały, a wszyscy mają podobne kurtki, to wcale nie byłam ja. I się opłacało, bo pół godziny później, jak wszystko było posypane piaskiem i solą, to już było po słonku.
Z hotelu "Przystań" nad jeziorem Ukiel na olsztyńską starówkę niby spacer, ale w śniegach, zaspach, przedziwnie ułożonych drogach i możliwych białych niedźwiedziach, to jednak długi spacer. Dużo czerwonej cegły, zamyślony Kopernik, schody i absurdalnie nie zamarznięta rzeczka ze sporym pogłowiem kaczek. Nie spotkałam Szackiego, nie zobaczyłam tramwaju, nie stałam w korku. W zasadzie to poza spacerami nic nie robiłam i było to miłe.
Raptem 3,5 godziny pociągiem od Poznania. Kusi mnie, żeby zapakować w letni weekend rodzinę i sprawdzić, jak wygląda Ukiel z błękitem wody zamiast połacią śniegu.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 23, 2016
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
olsztyn, polska
- Skomentuj
Jak to stwierdził TŻ - scenariusz równie bezsensowny[1] jak "Nowa nadzieja" i równie dobrze się oglądało. Modernistyczny, pełen twórczych nawiązań ("macie tu jakiś zsyp? ze zgniatarką odpadów?"), należycie zabawny i odpowiednią dozą patosu, gdzie trzeba. Dla starszych - kopalnia cytatów, również wzrokowych, dla młodszych - sprzedane jeszcze raz to samo wzruszenie, tyle że opakowane w świeższy papierek.
[1] A nawet bardziej. Minęło 25 lat, wszyscy się postarzeli, nabrali doświadczenia, ale nie Ciemna Strona. Te same błędy, te same usterki techniczne.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 19, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Pewnie zabrzmię jak przypadkowi autorzy recenzji z profilu "Recenzje z Lubimy Czytać", ale nie zrozumiałam większości opowiadań z tego zbiorku ani nawet nie umiem określić kryteriów doboru opowiadań. Wzruszyła mnie historia śmierci Jana Stanisława C., lubię niedbałą narrację Chutnik, piszącej mimochodem o trudnych sprawach, trudnych, chociaż zwykłych. Są powidoki z "Cwaniar" z wdowieństwem i próbą objęcia empatią kogoś innego poza sobą, ukrywanie się w warszawskiej piwnicy podczas Powstania Warszawskiego, wyznanie ulicznej prostytutki czy... no właśnie, już zapomniałam, o czym były pozostałe opowiadania.
Inne tej autorki tutaj.
#3
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 18, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Całkiem zgrabna seria kryminałów, dziejących się w Lipowie - małym miasteczku koło Brodnicy, tuż przy uroczym jeziorze Bachotek. Wszystko kręci się dookoła Daniela Podgórskiego, atrakcyjnego (choć pulchnego[1]) młodszego aspiranta, który we współpracy ze służbami z pobliskiej Brodnicy rozwiązuje sprawy, zwykle przywleczone przez wydarzenia z przeszłości. W trzech tomach pojawia się Klementyna Kopp, prawie 60-letnia (chociaż ciągle pełna życia) wytatuowana śledcza, zawsze w skórzanej kurtce, bezczelna i niecierpliwa, ale skuteczna. Akcja dziejąca się bardzo współcześnie (2013-2014) przerywana jest wstawkami sprzed lat oraz enigmatycznie opisanymi myślami mordercy.
W "Motylku" Weronika, właśnie rozwiedziona[2], rozpoczyna nowe życie w zaniedbanym dworku w podbrodnickiej wsi. Zima, pięknie, gdy nagle ktoś brutalnie rozjeżdża samochodem zakonnicę. Sprawa krąży wokół lokalnych bogaczy, którzy sprzedali Weronice dworek. Akcja się zacieśnia, bo Weronika odczuwa niesamowity pociąg do przystojnego Podgórskiego. Spokojna wieś okazuje się siedliskiem problemów - wychodzi kwestia adopcji sprzed lat, nieletnia jest w ciąży z dorosłym, a przemoc domowa[3] na porządku dziennym.
W "Więcej czerwieni" trwa lato, nad Bachotkiem pojawiają się seryjny morderca - katuje swoje ofiary, a potem odcina im kolejno usta, uszy i wyłupia oczy. Do pomocy przyjeżdża śledczy Wiktor Cybulski (nie z tych Cybulskich), koneser wina i dobrego jedzenia, nieco irytujący współpracowników swoim kwiecistym sposobem wyrażania się. Jest snuff porno, zdrada małżeńska, Danielowi nie układa się z Weroniką, a Klementyna - trochę wbrew sobie, wszak jest lesbijką - zakochuje się w Danielu.
[1] Nie dziwota, skoro pani Maria, matka Daniela, poza zarządzaniem posterunkiem zajmuje się pieczeniem ciast, które przynosi na każde spotkanie. Dla równowagi, Weronika jest antytalentem i przypala nawet jajecznicę.
[2] Wątek byłego męża Weroniki jest dość niespójny - jest warszawskim
śledczym kryminalnym, ale kumpluje się z bogaczami i funduje eks-żonie
jako rekompensatę dworek ze stajnią.
[3] Damskim bokserem okazuje się jeden z policjantów, który regularnie tłucze swoją żonę, dodatkowo jest niesamowicie chamski i bucowaty również w pracy. Nikomu to specjalnie nie przeszkadza, czasem pani Maria go prostuje, ale bez większych rezultatów.
Inne tej autorki:
#1-2
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 15, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Bardzo brytyjski i posępny 3-odcinkowy kryminał o glinach z Manchesteru. W pierwszej serii Marcus (Simms, Tyler z "Life on Mars") z ekipą odkopuje zwłoki, odkrywa tożsamość denata i idzie po akta do archiwum. Otrzymuje dwie dyskietki 3,5 cala, z którymi nie wie, co zrobić, wieczorem jedzie więc do niegdyś swojego domu z rozwiedzioną żoną i synami, wygrzebuje stareńki komputer i usiłuje odcyfrować stare akta. Nie udaje mu się, bo wdaje się w kłótnię z żoną i zostaje zmuszony do opuszczenia lokalu. Kiedy następnego dnia wraca po zapomniane w awanturze dyski, zostaje zamordowaną żonę i jednego z synów. Nagle zostaje aresztowany jako podejrzany o podwójne zabójstwo, drugi syn nie chce z nim rozmawiać, a wszyscy koledzy uważają, że coś z nim nie tak. I pewnie na tym by się sprawa zakończyła, ale podczas konwoju zostaje zaatakowany przez współwięźnia, a podczas kotłowaniny i w konsekwencji wypadku udaje mu się zbiec. Zaczyna prowadzić własne śledztwo z całą policją na karku.
Śledztwo prowadzi Susan, policjantka z problemami prywatnymi - nie umie pogodzić się z tym, że jej partner ją zostawił i ma dziecko z kolejną dziewczyną. Na początku wierzy w winę Marcusa, potem, kiedy odkrywa różne sekrety z przeszłości, już nieco mniej.
Chyba nawet na chwilę nie przestaje padać zimny deszcz. Manchester i okolice są brzydkie i szare, mieszkania klaustrofobiczne i dalekie od designerskich magazynów wnętrzarskich.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 11, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
(A ja nic o tym).
Nowa praca mnie nieustająco zaskakuje rzeczami skądinąd oczywistymi. Że ktoś dba o to, żebym miała czas. Na przeczytanie, zapoznanie się z, na uzyskanie i sprawdzenie dostępów. Że konsekwencją podpisania umowy o równym traktowaniu ze względu na płeć, orientację seksualną, etniczność czy wiarę jest brak często cytowanych w poprzednim miejscu zatrudnienia fraz o tym, gdzie powinni skończyć uchodźcy, a gdzie homoseksualiści i ciemnoskórzy (podpowiem - blisko siebie, daleko od "nas"). Że nikt mnie nie mikromenedżuje, mimo że to były cztery pierwsze dni. I że ludzie, z którymi siedzę, są mnie ciekawi. Jedna z piękniejszych willi (w zasadzie to nawet nie bałabym się nazwać jej pałacem[1]) na Sołaczu. W kuchni kawa, 30 rodzajów herbat, a na wejściu zestaw startowy do pracy biurowej (w tym naklejki). I co jakiś czas przychodzi ktoś z wyraźną troską, jak się czuję, czy wszystko w porządku i czy nie mam za dużo pracy. No więc czekam, aż będę miała na co narzekać. Bo na razie tylko marudziłam (cicho!) na kilkunastopniowy mróz oraz zalodzony brukowany podjazd.
Więc jak się martwiliście, to się nie martwcie.
[1] To skądinąd zabawne, jak bardzo jestem pozbawiona tzw. przeczuć. Z ogromnym zainteresowaniem przejeżdżałam koło zabytkowego budyneczku na dziedzińcu Instytutu Zachodniego przy Mostowej, pac - przepracowałam tam prawie 4 miesiące. Teraz weszłam po schodach między marmurowe kolumny, które zawsze podziwiałam sprzed bramy Ogrodu Dendrologicznego z drugiej strony Niestachowskiej. A nie spodziewałam się, żeby kiedykolwiek.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 10, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
SOA#1
- Komentarzy: 6
Pope (Robert de Niro) ma kasyno oraz twarde zasady, między innymi takie, że nikt mu nic nie ukradnie oraz że nie rozdaje pieniędzy. Kiedy jeden z jego krupierów, Vaughn (uroczy detektyw z "Good Wife"), potrzebuje pieniędzy na operację ratującą życie jego córce, nie dziwi się, że Pope go wyrzuca za drzwi i z pracy. Nie dziwi się, ale jest zły i razem z przygodnie poznanymi kolegami planują okraść kasyno z pranych w nim co tydzień pieniędzy. Jak planują, tak robią, tyle że kierowca na odgłos strzałów zwiewa, zatrzymują więc autobus, biorą zakładników i - jak w "Speed" - jadą. Ściga ich najpierw młoda policjantka, potem już pół lokalnej policji. Sytuacja wydaje się bez wyjścia, nie mają dokąd uciec, jeden z porywaczy jest ranny, drugi niestabilny emocjonalnie, a Vaughn mimo wysiłków może nie uratować wszystkich pasażerów (a to dobry człowiek jest).
Film ma trochę dziur fabularnych, rozwiązanie jest dość karkołomne, ale na zimowy wieczór się nadaje.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 6, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Jest sobie barman, który nie umie opowiadać dowcipów. Wtem do baru wchodzi spragniony klient, zamawia procentowy napój i od słowa do słowa zakłada się z barmanem, że opowie mu taką historię, jakiej jeszcze nigdy nie słyszał. I opowiada. Problem w tym, że barman jest agentem Instytutu Podróży w Czasie i zaskakująco dużo wie o tym, o czym opowiada klient, po czym proponuje mu możliwość wyrównania rachunków z przeszłością.
Post factum doczytałam, że to ekranizacja opowiada Heinleina "All Your Zombies" (jeśli kto ma w wersji e-, chętnie pożyczę). Sam film, chociaż od pewnego momentu dość oczywisty fabularnie, jest zrealizowany z ogromną dbałością o szczegóły (choć jest raczej kameralny, a środki do pokazania podróży w czasie są naprawdę ascetyczne). Ogromnie mi się podobał. I nie, nie wiem, jakim cudem na niego trafiłam (pewnie dlatego, ze gra tam Ethan Hawke).
Z kolei z sentymentu dla "starego" Mad Maxa obejrzałam świeżą historię ze świata spalin i postapokaliptycznego kurzu, czego serdecznie nie polecam, chyba że ktoś lubi same widoczki i ryk silnika. W skrócie - jednoręka wojowniczka ma konwojować transport cennej wody, należący do zdeformowanego kacyka Skalnego Grodu, tyle że niebawem po starcie zwiewa i okazuje się, że podebrała też młode płodne żony temuż kacykowi, co go - nie dziwne - na tyle zirytowało, więc kazał gonić zdrajczynię przez pustynię. Wplątuje się w to samotny podróżny, Max, schwytany przez bojówki kacyka w celu używania jako przenośna stacja krwiodawstwa. Jadą więc, demolują sobie wzajemnie kolejne auta, czasem bladzi kamikadze, znęceni obietnicą Walhalli, sprejują sobie usta srebrolem i podejmują samobójczy atak na konwój. Dojeżdżają do potencjalnego raju, który okazuje się nie istnieć i stwierdzają, że wrócą. I wracają.
To naprawdę zły film, fabuła zdecydowanie jest dilerska (C Kaczka), chociaż obrazki bardzo ładne. Akcje raczej nie dla młodzieży (typu rozrywanie przez samochody czy dokonywanie cesarskiego cięcia na żywca), ale jest kilka zabawnych scenek typu trzymanie na ciężarówce gitarzysty w roli maskotki. Można obejrzeć na własną odpowiedzialność, wszak tyle dobrych filmów wokół.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 4, 2016
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj