Babcia grająca w Okalecz pana Cebulę jest genialna. To moja najulubieńsza książka z czarownicami.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Zanim wyszli "Niewidoczni akademicy", zatęskniłam do Pratchetta i wylosowałam sobie z półki "Wyprawę wiedźm" (ale, jak widać, priorytety się zmieniły i "Wyprawa" poczekała, aż skończę "Akademików"). Jestem taką podróżniczką jak Niania Ogg - wysyłam pocztówki, uważam, że za pomocą machania rękami, mówienia głośniej oraz klepania wachlarzem po ręku i mówienia "le sir" mogę załatwić wszystko, a turyści to tacy ludzie specjalnej troski, nad którymi czuwa parasol opatrzności. Za to szczególnie lubię "Wyprawę".
Lubię rozpoznawać u Pratchetta kalki naszej rzeczywistości. Genoa to Nowy Orlean, z Mardi Grass, voodoo, czarnoskórą kucharką panią Gogol z nieodłącznym magicznym czarnym kogutem Legbą, alejgatorami na bagnach i zombiem Saturdayem. Wioska z wampirem, co nie wytrzymał starcia z kotem Greebo - Transylwania. Miasteczko z ziołowym likierem i wyścigami byków - Katalonia. Taka formuła "świat w kilka dni". Na Dysku możliwe, u nas trochę trudne.
A cała wyprawa, która się zaczyna od tego, że Magrat dziedziczy funkcję wróżki i czarodziejską różdżkę oraz ma udać się sama, bez Niani i Babci do Genoi - typowa głowologia. Wiadomo, że jak się czegoś zakaże wiedźmom, to są znacznie chętniejsze niż gdyby im coś nakazać. Do tej pory kocur Niani - Greebo, słodki, mały pieszczoch ze śmierdzącym futrem i bez oka - był postacią mocno przypodłogową i drugoplanową. Tutaj - zyskuje ludzką postać i ma sporo rozrywki. Ja też. Sceny z Greebo są urrrocze. I z Casanundą, drugim najlepszym kochankiem na Dysku.
Inne tego autora tutaj.
#18