wróć latem i przywieź mnóstwo rozgrzanych słońcem fotek.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Jechałam do Pragi z pewną taką niepewnością, bo google'owa prognoza pogody radośnie stwierdzała, że będzie tak zimno, że mi dupa odpadnie (z drugiej strony - czego się spodziewałam w listopadzie). I trochę mi odpadła. W okolicach Kudowy zaczął padać śnieg i tak już zostało. Sam śnieg nie był taki zły, ale to tego wiało i dmuchało, więc jakbym była jedną z trzech małych świnek, to bym się miała czego bać. A jak już przestało, sypać, wiać i dmuchać, to wyszło słońce i zaczęło topić to, co spadło. Na kunsztownie ułożonych praskich brukach trzeba było drobić jak gejsza, żeby się nie poślizgnąć. Przejmujące zimno ma też tę zaletę, że można iść w miasto bez potykania się o innych turystów - do tego celu doskonale też służy godzina 8. (tak, ósma, sama się sobie dziwię jeszcze) rano. Można też bez specjalnego obciachu pić grzane wino, które jest tak gorące, że najpierw się kaszle nad oparami, a potem już jest na tyle ciepło, że można zrobić kolejną rundkę po uliczkach. Z aparatem.
Najzabawniejszą rzeczą wyjazdu (poza półtoragodzinnym błądzeniem autokarem we Wrocławiu, a potem godzinną pielgrzymką z coraz bardziej zirytowanymi kierowcami po Pradze w poszukiwaniu parkingu blisko hotelu) okazał się fakt, że dwuosobowe pokoje zawierają prześliczne, wielkie, dwuosobowe łoża. Nie jestem specjalnie oporna w kwestii sypiania z inną kobietą, ale wyjechani panowie mieli z tym nie lada problem, mimo rzucanych tu i ówdzie gorszących sugestii, że męskie ciało nie gryzie. No jakże mi nie przykro.
Szłam przez Pragę głównie według wikipedii (adresy lepiej wziąć z google maps) i google'a, który jednakowoż czasem łże jak pies - MAC Cosmetics można znaleźć na Vaclavskiem Namesti zaraz koło stacji Metra Mustek, a Body Shopa w mallu Palladium.
Z półtora dnia w Pradze zostały mi pamięciowe odpowiedniki klatek komiksu.
Kupuję TŻ-owi koszulkę, uparcie chcę dostać rozmiar XXL, uprzejmy sprzedawca pokazuje mi przykładowe XXL i kiedy nie jestem zdziwiona, że ta koszulka jest "taka duża", stwierdza, że mój "husband must be a Conan or something".
Ściana Johna Lennona została częściowo zamazana, z oryginalnej twarzy zostało tylko oko. Nie żeby w innych miejscach Pragi nie było graffiti, ale tutaj został poligon do crash-testów.
Dalej mam słabość do koralików z Jabloneksu.
Na Moście Karola roboty drogowe. Zdejmują nawierzchnię, część mostu zagrodzona. Za płotem krzyż, z radiomagnetofonu robotników płynie rzewne "All by myself" z OST do Bridget Jones.
Pod zegarem astronomicznym stoję z otwartymi ustami. Chcę chcę chcę! Chwilowo przestał sypać śnieg, młoda para wychodzi z kościoła, panna młoda i druhny marzną w cienkich sukienkach, przykrytych krótkimi futerkami. Gołębie czają się na potencjalny ryż (chociaż podobno im szkodzi), ale wracają rozczarowane pod jeden z zegarów, bo goście rzucają tylko płatkami kwiatów. O pełnej godzinie nad zegarem przesuwają się święci ("Oh, when the saints go marching in"), kościotrup dzwoni dzwoneczkiem, a po kilkunastu sekundach trwania spektaklu tłumy turystów wylewają się z placu.
Na prawie wszystkich budynkach stoją ciemne figury świętych. Eri opowiada, skąd się wzięły. Eri dużo wie, warto z nią chodzić (ma notesitko, w którym można coś zapisać).
Koło zębatego koła przy Velkoprevorskem Namesti ktoś zawiesza kłódeczki. Zgaduję, że to młode pary po ślubie przypieczętowują sobie uczucie - robią tak i we Włoszech, i w Rosji.
Hinduska knajpa Taj Mahal okazuje się mieścić jednocześnie pod dwoma adresami - na Rimskiej i na Skretovej, co budzi pewną konfuzję, ale jakoś do niej trafiamy. Chwilę po nas na podium montuje się szczuplutka siwa pani, ubrana w śliczne indyjskie granatowe ciuszki w srebrne ciapki i anonsuje, że będzie grała staroindyjskie pieśni. I gra je na sitarze przez cały wieczór, uśmiechając się uroczo do jedzących.
Najbardziej zorganizowane podczas wycieczek w większych grupach są zawsze ucieczki w celu uniknięcia współtowarzyszy.
Każda stacja metra ma inny kolor ścian. Do zakupu biletów trzeba mieć monety albo gotówkę, jeśli w kasie jest żywy człowiek. Do dłuższego jeżdżenia warto kupować dzienne bilety za 100 koron, pojedynczy na kilka stacji kosztuje 18.
Pogłaskałam tablicę z psem na Moście Karola. Ale zapomniałam, w jakiej intencji.
Golemy na murach, golemy w sklepach z pamiątkami. I Ty możesz mieć swojego golema. Wiecie, że są ludzie, którzy nie czytali "Pana Samochodzika i tajemnicy tajemnic"?!
Czekolada Studentska ma kilka nowych smaków - oprócz mlecznej i gorzkiej z arachidami, rodzinkami i żelkami jest wersja z suszonymi wiśniami i mango.
W przeciwieństwie do Poznania w Pradze są Starbucksy - jeden tuż obok hotelu na Małej Stranie, gdzie mieszkam. Czwarty kubeczek do kolekcji.
Wracając czytam "Zamieć" Stephensona. Bardzo mi się. Jedna z tych książek, które dają mi złudzenie, że zmieniają moje życie, kiedy je czytam.
Podobało mi się. Wrócę. Po więcej.
GALERIA ZDJĘĆ.