Więcej o
szkocja
Narażę się zapewne, ale polecana jako must-have atrakcja Edynburga ("jeśli masz do wyboru jeden zabytek, to musi być zamek!" - rzekł przewodnik), jest taka sobie. Znacznie fajniej ogląda się go z dołu (to chyba tak jest z każdą górą) i o wiele bardziej z zamku podoba mi się widok na sam dół niż zamek jako taki.
Na następny raz chcę nad zatokę. I żeby nie wiało. I w wąskie zaułki, małe, nieturystyczne sklepiki i pchle targi.
PS Tak, wiem, jest szaro. Ale cały czas było szaro.
GALERIA ZDJĘĆ
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 1, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
szkocja, edynburg, wielka-brytania
- Skomentuj
... i okolice, czyli ciągle tam (taka magia bloga, głowę mam ciągle tam, a jestem już z powrotem). Wiadomo, mieć piękny park w samym centrum miasta zaraz obok reprezentacyjnej ulicy handlowej to bardzo miła rzecz. Oczywiście fajniej tam latem, mieszkająca lokalnie J. opowiadała śliczne historie o kawiarniach, karuzeli, trawie i kwiatach, ale i dla kogoś, kto ostatnie pół roku spędził w ciemnej krainie śnieżnego mordoru, wystarczy garść prymulek i żonkili, żeby się rozpłynąć jak masło na ciepłym toście. Mnie, znaczy. Bo takiemu Majutowi to starczy, że jest plac zabaw.
Z jednej strony ogrodów jest wiadukt z Galerią Narodową, którym idzie się na zamek i Royal Mile, z drugiej - parafia św. Cuthberta z przepięknym cmentarzem, pełnym celtyckich krzyży i nagrobków pokrytych miękkim zielonym mchem.
I z tego wszystkiego widok na majestatyczny zamek na skale. Też w samym centrum miasta. W zasadzie w Edynburgu jest wszystko w centrum. Chyba że zoo nie, bo zoo jest na drodze na lotnisko. I 44 Scotland Street też nie, bo to jednak kawałek (następnym razem pójdę!). A w następnym odcinku - jak wygląda Edynburg z góry zamkowej.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 29, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
edynburg, szkocja, cmentarz, wielka-brytania
- Komentarzy: 2
Wprawdzie przewodnik zachwalał, że na 7. piętrze muzeum jest punkt widokowy, z którego można obejrzeć cały Edynburg, ale muzeum ma pięter pięć, a wieży z siódmym piętrem nie znalazłam. Poszkodowana się nie czuję, bo po pierwsze - i tak wszystko widać z samego zamku (o tym niebawem), a po drugie - muzeum jest obłędne. Obejrzeliśmy może 1/3 tego, co było. Muzeum, które krzyczy "proszę, dotknij!", "jeśli się zmęczyłeś, weź
krzesło i usiądź!". Fantastyczna kolekcja minerałów, elementów technicznych, zwierząt (niestety z odzysku), działających modeli maszyn, wyścigówek, do których można wsiąść. Kółka do kręcenia, klapki do podnoszenia, minerały do dotykania i sprawdzania faktury, konkurs na rozpoznawanie dźwięków zwierząt czy gra komputerowa symulująca lot nietoperzem.
Rozbroiła mnie waga, która podawała, ile się waży w skali zwierząt. Maj ważył pomiędzy mrówkojadem a szympansem, TŻ dobijał do wagi strusia (ja się nie będę w tej kwestii wypowiadać, jednak).
Ale najbardziej mnie zachwyciło samo muzeum - białe koronkowe kratownice i sale, w których można popatrzeć trzy piętra w dół.
Dodatkowo - wstęp wolny. Płatne są tylko wystawy specjalne i szatnia. GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 26, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
edynburg, szkocja, wielka-brytania
- Komentarzy: 3
Przede wszystkim jestem mistrzynią pakowania, również z powrotem (bez wagi udało mi się zapakować największą walizkę do 14,5 kg na limit 15). Nic to, że Majut miał portek na styk i jakby zdarzyło się coś niespodziewanego, trzeba by było prać[1], a mnie na powrót zabrakło czystej góry, ale i tak jestem z siebie dumna.
Edynburg zaskoczył mnie - mimo że się tego spodziewałam - pogodą. Owszem, nie było śniegu. Owszem, miało wiać. Ale nie AŻ TAK. A wiało tak, że wywracało ubranego w cztery warstwy odzieży człowieka na drugą stronę. Więc bardzo.
Co polubiłam? Miasto. Ale jak nie można pokochać od pierwszego wejrzenia miasta, które składa się z najpiękniejszych wiktoriańskich kamienic, w środku ma zamek na skale, dworzec kolejowy i ogrody (wszystko przemieszane razem)? I zaułki? I czerwone skrzynki na listy oraz budki telefoniczne? Gdzie obok głównej ulicy z GAP-em jest prześliczny cmentarz z celtyckimi krzyżami, a w pubie Black Cat można zjeść i wypić. Oczywiście zawlekliśmy nieletnie dziecko do pubu, bo być w Szkocji i nie iść do pubu to słabe jest. Dziecku się podobało, publiczności w pubie również. Tu mała dygresja - Maj nie uczy się angielskiego w sposób zorganizowany, ale pozyskuje go przez osmozę. Zna kolory, umie liczyć, prosi o wodę-łoter, a na miejscu błyskawicznie zaczął łapać frazy i dzielnie odpowiadał kelnerkom jor łelkam! oraz potwierdzał, że łidałt ajs. Myślę, że dwa tygodnie na wyspach wystarczą, żeby mówiła lepiej niż ja pod koniec podstawówki.
Polubiłam komunikację miejską (mnóstwo double-deckerów, z lotniska można jechać na wysokości 1. piętra za jedyne 3,5 funta) i taksówki - konsekwentnie śmieszne busiki ze światełkiem na górze, do których się można załadować razem z bagażem, wózkiem i resztą imprezy. Taksówkarze niegadatliwi, w przeciwieństwie do poznańskich, ostatni tylko zapytał, skąd jesteśmy i zdziwił się ze szkockim akcentem, że w Holandii tyle śniegu. Ay!
Czego nie polubiłam (poza pogodą)? Sama się sobie dziwię, ale chyba nic mnie nie zirytowało poza siedzącą przed nami w samolocie matką dwóch córek, która przez ponad dwie godziny bardzo wokalnie tłumaczyła całemu samolotowi, czemu więcej z nimi sama nie leci i że tym razem, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, mówi to serio. I jak daleka jestem od oceny czyjegoś macierzyństwa, tak naprawdę wszystko we mnie mówiło: YOU DO IT WRONG.
I sama się sobie dziwię, bo nie przywiozłam sera. Żadnego. Ale i nie przywiozłam haggisu, więc chyba symetria została zachowana. W zasadzie to tylko madame się obłowiła, mam nadzieję, że da się odziać w szkocką spódniczkę (sama wybrała, ale to oczywiście o niczym nie świadczy). Zdjęć trochę przywiozłam. Się ogarnę, to pokażę.
[1] Aczkolwiek nie byłby to kłopot, albowiem apartament nie dość, że miał w kuchni zmywarkę, to również i pralkę. Nie miał za to internetu, albowiem wykazałam się niebłyskotliwością ogólną i nie sprawdziłam, czy ma. Więc nie miał. Miał za to trzy pokoje, czystą (i to naprawdę czystą) łazienkę, idealnie białą pościel i ręczniki, a dla najmłodszej - dwa misie w prezencie. I taniej niż hotel.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 25, 2013
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
edynburg, szkocja, wielka-brytania
- Komentarzy: 6