Więcej o
panowie
Inna niż inne, bo nie o Francji, a o pracy w angielskiej agencji reklamowej. Raczej bez nazwisk (poza najlepszymi w branży), czasem zjadliwie, opisane kilka mechanizmów wyciągania pieniędzy z klienta i powstawania reklamy. W zasadzie wszystko opiera się na blefie - agencja blefuje, że ma świetnych ludzi, którzy stworzą najlepszą na rynku reklamę, ludzie blefują, że nad reklamą pracują, klient blefuje, że zapłaci. A pod spodem przejęcia, giełda, headhunting, robienie dobrego wrażenia, sprzedawanie siebie i firmy. Przyjemnie się czyta, ale żadna rewelacja. Wolę te stricte wspominkowo-prowansalskie.
Inne tego autora tu.
#22
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 21, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2006, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Duet Płoński-Rybiński (tak, ten Rybiński, który niedawno z nieco ambitniejszej prasy wyniósł się do Faktu) znany jest w kręgach czytelników kryminału z "Góralskiego tanga", a w kręgach ogólniejszych ze scenariusza do niektórych odcinków "Alternatyw 4".
"Balladyna" łączy oba nurty - teoretycznie jest to kryminał, ale trup pojawia się na stronie 202 (na 270 wszystkich), więc i morderstwo, i śledztwo potraktowane jest pretekstowo. Za to przez 200 stron autorzy opisują przygotowania do wystawienia awangardowego przedstawienia "Balladyny" w latach 70. w PRL-u. Żeby było nowocześnie, rzecz się dzieje w kosmosie, wśród komputerów, a grają roboty. Wszystko w ryczącym entourage'u peerelu, widać sporo ówczesnych postaci - wiecznie pijanego kamieniarza-poetę, reżyserów, którzy nieśmiało pytają, czy tu biją, aktorki gotowe dla sławy dać się polansować za kulisami przez 2 godziny lub szczycące się swym szlacheckim pochodzeniem, SPATIF i inne okoliczne pijalnie napojów procentowych, młodych poetów czy zarośniętych grafików; podejrzewam, że ktoś bardziej ode mnie obeznany rozpozna kogoś więcej niż tylko Jasia Himilsbacha, dowcipnie dopowiadającego pointy na próbach w teatrze.
Książka zabija dialogami, kurwy i inne epitety lecą często, panowie się prowadzą zygzakiem, panie też niezbyt prosto. Grafik, który nie czytuje literatury, tworzy projekt programu teatralnego na podstawie ustnego opisu (Alinie wysypują się z dzbanka grzyby, bo malin to ja rysował nie będę, w następnej wersji pojawia się gustowna wygódka), scenografia została zaprojektowana z pomocą pana docenta, specjalisty od maszyn liczących dziesiątej generacji, wszystko gra i błysko, a w dzień premiery widowiskowo się fajczy, co jakiś czas dzwoni ktoś z komitetu, a wszyscy wszystkim podkładają świnie.
#21
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 13, 2006
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Przeczytali mnie -
Tagi:
2006, panowie, prl, kryminal
- Komentarzy: 4
Kolejna z książek, pałętających się za mną od dzieciństwa. Dwa pierwsze rozdziały usłyszałam w radiowej "dobranocce" (chyba PR I, 19:30) kilkanaście lat temu, książki w bibliotece nie znalazłam, za to na Allegro i owszem. Śliczne rysunki Butenki, a obok opis przygód 11-letniego chłopca, który z wujem-aptekarzem (oraz przygodnie napotkanym koniem) przeżywa przygody w drodze na Morza Południowe. Morza Południowe znajdują się za szafą wuja, a Konrad musi tam dotrzeć, bo "pani" zadała wypracowanie dla tych, którzy mają dobre oceny z matematyki, więc nie mają rozwiniętej fantazji. Trochę ramotka - pochodzi z roku 1933 (w świecie hi-tech zdziwienie budzi człowiek idący ruchomym chodnikiem, który wyciąga słuchawkę z kieszeni i dzwoniący do żony, że się spóźni na obiad), ale dość przyjemna książka dla młodszej młodzieży, którą nie będzie dziwiło, że jest kraina pasibrzuchów, kraina sprawiedliwości społecznej, a na morzach poludniowych mogą żyć ludzie w kratkę.
#20
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 13, 2006
Link permanentny -
Tagi:
2006, dla-dzieci, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Kiedy patrzę na moje niechlujnie zastawione regały z książkami, marzy mi się, żeby ktoś wpadł na pomysł i ustandaryzował wydawanie książek. Dwa rozmiary - rozmiar "książka" i rozmiar "album" (bo jednak ciężko się czyta komiksy w A5). Wtedy miałabym równo i zgrabnie poukładane. Do tej pory moim ulubionym wydawnictwem był Prószyński, który dzielnie trzymał się rozmiarów. Niestety, i jemu się zdarzają odchyły - ostatnio kupiona przeze mnie książka Mayle'a jest o centymetr wyższa od pozostałych dziesięciu w serii. Jakoś CD i DVD da się wydawać w jednakowych pudełkach.
"Jeszcze raz Prowansja" to kolejna (po "Lekcjach francuskiego" i "Roku w Prowansji") książka o wsiowym życiu. Tyle że wieś tutaj leży w środku Prowansji. Wino, oliwki, ryneczki z lokalnymi produktami, Francuzi grający w bule, szkoła "nosów perfumeryjnych" tylko dla niewidomych, boskie nic-nie-robienie, zakładanie ogrodu, upierdliwość francuskiej papierkologii, celebrowanie życia i życiowych przyjemności. I jedzenie. Dużo jedzenia. Od samego czytania robię się głodna. Nie wiem, na ile sielskość życia opisanego w książce jest prawdziwa, a na ile, jak sam autor stwierdza, pamięta się tylko rzeczy przyjemne, a te upierdliwe po pewnym czasie wspomina się z sentymentem, ale tak czy tak, książka (i inne tego typu) to świetna lektura.
Inne tego autora:
#18
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 7, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2006, panowie, podroze
- Skomentuj
W całej książce czuć ducha Monty Pythona, chociaż bynajmniej nie jest śmieszna sensu stricto. Jest doskonale lekko napisana, z paroma zgrabnymi bon motami i sytuacjami, kiedy uśmiech błądzi na ustach. Mam dwojakie refleksje - z jednej strony świetnie się czyta i bardzo się cieszę, że żeby to zobaczyć, nie muszę wstawać z fotela (w moim przypadku z kanapy, ale na okładce pojawiło się takie ładne określenie "turystyka fotelowa"). Z drugiej - to inny świat, dziki i dziwny. Z jednej strony piękny, z niesamowitą sztuką i tradycjami, z drugiej - biedny i wymagający wyrzezania religijnej dżihad (a i tak podróż przebiegała przez te bardziej "cywilizowane" kawałki pólnocnej Afryki, z niewielkim udziałem terrorystów i fanatyków).
Kojarzy mi się książka sprzed lat - Marian Brandys i jego "Śladami Stasia i Nel. Z panem Biegankiem w Abisynii". Wszystko inaczej wtedy wyglądało (przynajmniej w słowach Brandysa) - wszyscy witali dzielnego podróżnika-Polaka, z bratniej wszystkim krajom, w tym arabskim. Tutaj jest bardziej obco - Angol to wspomnienie kolonializmu (generalnie Europejczyk, bo północ była podzielona między Francję, Hiszpanię a Niemcy). Ciekawie nakładają się reperkusje 11 września - relacje telewizyjne docierają na Saharę, gdzie... nie ma to żadnego znaczenia.
Inne tego autora:
#17
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 3, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, podroze, 2006
- Skomentuj
Tadeusz Kostecki był znany pod wieloma pseudonimami - Krystyn T. Wand czy W. T. Chrystine, co zważywszy na anglosaską tematykę jego kryminałów, nie jest bardzo dziwne. W "Wazie z epoki Ming" można znaleźć tchnienie finansjery (sprzedaż akcji, maklerzy giełdowi, gotowi na skinienie bogaczy nawet o 5 nad ranem), elitarne kluby dla panów, gdzie rżnęło się w szlachetnego bridża czy świat właścicieli ziemskich, dla których normalne było posiadanie własnej wyspy, na której wstęp mogli ograniczać nawet policji. Trochę mnie to bawi, zważywszy, że kryminał powstał w 1959 r. Jest głupawy służbista ze Scotland Yardu, błyskotliwy ex-Secret Service pułkownik Pentham i są oczywiście piękne kobiety.
#16
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 2, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, 2006, prl, klub-srebrnego-klucza, kryminal
- Skomentuj