Więcej o
2017
Australijka Cassandra, owdowiała 40-latka po przejściach, dziedziczy po babci Nell dom, tyle że niespodziewanie na angielskiej prowincji. Jest to zaskakujące, bo jej babka od zawsze mieszkała w swoim zagraconym mieszkaniu nad sklepem ze starociami. Im więcej historii swojej rodziny Cassandra odkrywa, tym więcej tajemnic i niepokojących faktów się pojawia. Jej babkę znaleziono jako 4-latkę, błąkającą się samą w australijskim porcie; zaadoptował ją pracownik portowy, w którego rodzinie spokojnie rosła aż do momentu, kiedy dowiedziała się o swoim pochodzeniu. Długo szukała w przeszłości, łącząc ślady na mapie, ale nie udało się jej wyśledzić genealogii. Dopiero Cassandra, zaopatrzona w nowoczesne narzędzia i sieć społecznych kontaktów odkryła, co łączyło ogród z labiryntem, ilustracje znanego angielskiego rysownika i zapomniane wydanie pięknych baśni.
To historia trzech pokoleń kobiet, z których każda - w różnym zakresie - poszukiwała własnej tożsamości i jednocześnie próbowała się rozliczyć z przeszłością. Trochę powieść kostiumowa - dorastanie małej Elizy w londyńskich slumsach na początku XX wieku, potem na dworze zamożnych krewnych, trochę współczesna opowieść o powrocie do życia po tragedii.
Inne tej autorki tutaj.
#75
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 12, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Poprzedni tom niespecjalnie mnie wciągnął, ale kolejne - bardzo. Mimo początkowego braku chemii polubiłam Van Veeterena, cynicznego, dowcipnego[1] i elokwentnego policjanta na granicy wypalenia zawodowego i życiowego[2], ale ciągle węszącego i pchającego kolejne śledztwa do przodu mimo tępego szefa[3] i często braku jakichkolwiek przesłanek do kontynuowania sprawy. Ba, ma całkiem ogarniętą ekipę, która - w przeciwieństwie do szefa - bardzo dobrze ze sobą współpracuje i ma życie prywatne! Śledztwa nie są też prowadzone metodą olśnień (chociaż czasem się to Van Veeterenowi zdarza, co go jednak niepomiernie irytuje), tylko wymagają ciężkiej pracy, setek godzin poświęconych na przesiewanie zgłoszeń i danych (rzecz się dzieje na początku lat 90., nawet w Holandii nie było wtedy jeszcze sprawnie działających sieci komputerowych). Najbardziej lubię porównanie padające w "Kobiecie", że najczęstszą metodą pracy jest zadanie świadkom pytań zgodnie z regułą świni poszukującej trufli - jeśli odpowiednio długo i wytrwale się grzebie w ziemi, to prędzej czy później coś się znajdzie. Oraz że policjant to ktoś, kto nie ma szansy na bycie kimkolwiek w życiu.
Tytułowy punkt Borkmanna to taki moment w śledztwie, kiedy policja dysponuje już wszystkimi niezbędnymi śladami, żeby rozpoznać przestępcę. Problem w tym, że najczęściej detektywi nie są w stanie tego punktu określić i często tylko przypadek pozwala na rozwiązanie sprawy. Van Veeteren wraz ze współpracownikiem Münsterem zostaje delegowany do miasteczka Kaalbringen, gdzie morderca za pomocą siekiery rozwala głowy pozornie nie związanym ze sobą mężczyznom. Na miejscu jest emerytowany inspektor Bausen, dla którego to ostatnia sprawa przed odejściem na emeryturę. Od razu się z Van Veeterenem dogadują - Bausen ma doskonale zaopatrzoną piwniczkę z winami[4], a do tego świetnie gra w szachy. Münsterowi nie jest tak wesoło - delegacja odciąga go od dzieci i żony, która również jest faktem rozłąki zirytowana; na szczęście śledztwo jest nadzwyczaj ciekawe, a lokalni współpracownicy - całkiem niegłupi i sympatyczni. Ba, nawet przestępca okazuje się - mimo makabrycznego zamiłowania do walenia siekierą po głowie - bardzo miłym człowiekiem.
W "Powrocie" z więzienia po drugim wyroku wychodzi morderca. Długo się wolnością nie cieszy, bo znika; jego zwłoki po prawie roku znajduje przedszkolna wycieczka[5]. Trochę zajmuje, zanim ekipa odkryje, kim jest denat (nie pomaga brak głowy, stóp i rąk), dodatkowo Van Veeteren część śledztwa prowadzi ze szpitalnego łóżka, bo akurat wycinają mu raka jelita grubego. Śledztwo podważa winę zaginionego, a jego zwłoki sugerują, że ktoś, kto zabił wcześniej dwie kobiety i znalazł kozła ofiarnego, dalej jest na wolności. Kiedy po mozolnym zbieraniu dowodów Van Veeteren wkracza na finałową rozmowę z podejrzanym, finał jest niespodziewany i zaskakujący nawet dla mnie (a trochę kryminałów w życiu przeczytałam).
W "Kobiecie ze znamieniem" giną na oko zupełnie nie związani ze sobą mężczyźni - każdy najpierw dostaje dwa strzały w serce, potem kolejne trafiają w przyrodzenie. Wydaje się nic ich nie łączyć, tym bardziej sprawa jest trudna, bo nie ma motywu; nie pomaga, że rzecz się dzieje w styczniu, kiedy Van Veeteren wolałby zapaść w hibernację. Tuż przed trzecią zbrodnią ekipa odkrywa, że panowie kończyli razem szkołę wojskową; nagle mają ponad 30 potencjalnych ofiar (jeśli trend się utrzyma), z których jedna może, choć nie musi, być mordercą. Wątek śledztwa przeplatany jest przemyśleniami zbrodniarza, które jednak niespecjalnie zdradzają zakończenie.
[1]
– Znasz historię Heliogabala? – zapytał.
– Tego od krwi na trawie? – Tak. Był cesarzem rzymskim od 218 do 222 roku. Zabijał ludzi, bo lubił podziwiać czerwień na zielonym tle. Bezkompromisowy esteta, bez dwóch zdań. Chociaż krew nie najlepiej utrzymuje kolor.
– Nie – odparł Bausen. – I mało prawdopodobne, żeby to było motywem tej zbrodni. W środę w nocy musiało tu być ciemno jak diabli. Dwie sąsiadujące ze sobą latarnie są zepsute.
– Hm. To skreślamy wątek Heliogabala. Zawsze to miło móc wyeliminować jakieś nazwisko z listy...
– A pan komisarz nie da mi żadnej dobrej rady? – spytał, kiedy wychodzili już z lokalu.
Van Veeteren podrapał się po karku.
– Nie. Przecież sam już powiedziałeś: trzeba umieć być cierpliwym. Kury nie będą szybciej znosić jajek od tego, że będziemy stać nad nimi i się gapić.
– Skąd pan komisarz bierze te wszystkie powiedzonka?
– Nie mam pojęcia – rzucił ubawiony Van Veeteren. – My, poeci, tak już mamy. To po prostu na nas spływa.
Van Veeteren z irytacją zgasił swoją cygaretkę.
– Przecież wiem – wymamrotał. – Wycięli mi kawałek jelita, Münster, a nie mózgu.
[2] Eks-żona Renate, której raczej unika, bo go nudzi, syn w więzieniu, z którym niespecjalnie ma o czym rozmawiać i zamężna córka z kilkuletnimi bliźniakami, dość zajęta swoim życiem.
[3] Który potrafi nie przyjść na odprawę, bo zatrzymują go sprawy doniosłej wagi, a konkretnie przesadzanie roślin doniczkowych w gabinecie. W lutym. Nie żeby podwładni żałowali nieobecności.
[4] Się pije: Sain Emillion '71 z serem i gruszkami czy Pertrault '81.
[5] Mental note to self: nigdy nie zostać przedszkolanką.
Zaczęło się od Eunice, lat sześć, która zwymiotowała w autobusie już po przejechaniu czterystu metrów. Paul, lat trzy, mniej więcej w tym samym czasie nasikał sobie do butów. Ellen i Judith, lat cztery i pięć, dosłownie kilka minut później rzuciły się sobie do oczu z powodu zielonej chusteczki w różowe króliczki. Emile, lat trzy i pół, zanosił się od płaczu za mamą, aż huczało w całym autobusie, a Christophe’a, lat sześć, rozbolał ząb.
Inne tego autora tutaj.
#72-#74
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 2, 2017
Link permanentny -
Tagi:
2017, panowie, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 1
Skomplikowana saga ze skandynawską legendą w tle, o ludziach, którzy w pewnym momencie odkryli, że nie mają zupełnie wpływu na swoje życie. Skomplikowana jest też ze względu na strukturę - przeplatają się wydarzenia współczesne (2011) z historią z lat 80. (dzieciństwo Samuela), końca lat 60. (dramatyczny czas między szkołą a studiami Faye, matki Samuela) i z lat 40. (norweskie korzenie ojca Faye), dodatkowo część wydarzeń dzieje się w rzeczywistości wirtualnej, a kolejna partia zdarzeń ujawnia się dzięki napisaniu o nich książek.
Samuel, wykładowca niezbyt prestiżowej uczelni, gdzie załapał się jako autor jednej książki (kolejnych nie potrafił napisać), dowiaduje się, że jego matka - która zniknęła wiele lat wcześniej, kiedy miał 8 lat (i z czego do dziś się nie wygrzebał) - została aresztowana za zamach na konserwatywnego gubernatora i oskarżona o terroryzm. Wplątany w sieć niezależnych od siebie intryg - wydawca żąda od niego, żeby napisał druzgoczący dokument o swojej matce, na uczelni skandal z psychopatyczną studentką - zgadza się na wszystko i zaczyna podróż w przeszłość rodziny. W trakcie poszukiwań z pomocą uzależnionego od gry internetowej znajomego odkrywa, że jego matka jest postacią niejednoznaczną i nawet fakt porzucenia go przez nią i konsekwencji tego (nieumiejętność zdobycia ukochanej i utrzymania trudnej przyjaźni) nie wydaje się już być taki znaczący.
Pozostałam z ambiwalentnymi uczuciami po lekturze. Zgrabna konstrukcja, napisana w dynamiczny sposób, wciąga w śledzenie ciekawej historii, ale postaci są w najlepszym razie irytujące (Laura, Charlie Brown), a w większości przypadków zupełnie mdłe (pozostałe); rozwiązania fabularne okazują się mimo budowanego napięcia dość... zwyczajne. Bohaterowie są przemiatani przez życie zupełnie bez udziału własnej woli: Samuel nie próbuje grać o ukochaną z powodu decyzji jej brata, Faye - najpierw zmanipulowana przez znajomą, potem wplątana w zamieszki studenckie w Chicago - żyje nie swoim życiem. Dodatkowo wiele wątków, a niektóre robiące wrażenie doklejonych na ślinę (studium uzależnienia od gier internetowych, samo zawiązanie akcji z ewolucją ciśnięcia żwirem w przypadkową osobę do ataku terrorystycznego), rozwadniają esencję książki. Nie jest to jednak pozycja zła, ale może niekoniecznie trafia do mojego kanonu "dobrych książek".
#71
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 26, 2017
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2017, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Historia to niebanalna - PRL-owski autor kryminałów, Kowerski, jak się potem okazuje połączenie detektywa-hobbysty[1], erotomana[2] i eks-komandosa[3], płynie do Urugwaju, żeby odwiedzić szwagra. Wyprawa nie zaczyna się dobrze - strajkuje elektrownia[4], a wprawdzie celnicy pozwalają na przewiezienie dwóch litrów wódki eksportowej, ale w porcie okazuje się, że szwagier umarł kilka dni temu. Przez mieszkanie szwagra (zrozpaczona żona wyjechała do rodziny na prowincję) przewija się szereg dziwnych postaci - właścicielka domu pogrzebowego, pośrednik handlowy, kobieta o końskiej szczęce, a Kowerski zajmuje się głównie spuszczaniem łomotu napotkanym panom[5] (i niektórym paniom, tym, których nie ciągnie do łóżka), przy czym dziwi się ogromnie, że lokalna policja najpierw nie traktuje go poważnie, a potem ładuje do aresztu, bo są świadkowie pobicia. W ramach karkołomnej intrygi, w którą zaplątany był Interpol, Amerykanin ze złotymi okularami i zębami oraz brutalny szwagier byłej żony szwagra (naprawdę) przypadkiem udaje mu się sprawę rozwikłać i - wraz z niespodziewanie ocalałym szwagrem wraca do Polski, na pokładzie pisząc niniejszą książkę[6].
Się pije: wina, canię (bimber z trzciny cukrowej), mate i mocną czarną kawę.
Się je: drogie, ale niesmaczne obiady w restauracji; sandwicze na gorąco; wstrętną zupę i suchy chleb (w więzieniu), suchary i słodką marmoladę (w przypadkowym miejscu transferowym); kanapki z serem; ryż z kartoflami i z kawałkami baraniny z dodatkiem sałaty gorzkiej jak piołun czy niewyraźną zupę, mocno zaprawioną olejem, baraninę ze smażonymi kartoflami, na deser konfitury z brzoskwiń (na prowincji); pieczoną kurę, kiełbasę i jajka na twardo (w podróży).
[1] Takiego raczej niesprytnego. W celu sprawdzenia, czy rzeczywiście jeden z kaktusów ma zatrute kolce, udaje się do sklepu zoologicznego, kupuje szczura (tylko dlatego, że nie było świnki morskiej) i zwierzę zabija, z czego nic nie wynika. Obserwuje bez zdziwienia słoik z kokainą w biurku szwagra, nie wiążąc tego zupełnie ze śmiercią tego ostatniego.
[2] Kobiety w Ameryce Południowej dzielą się na chętne i płatne. Dzień po przyjeździe usiłuje pocieszyć szarmancko właścicielkę zakładu pogrzebowego, z którą - podobno - sypiał jego brat.
Rozmowa nasza toczyła się w dalszym ciągu, nie zmierzając jednak do żadnego konkretnego celu. W pewnym momencie doszedłem do przekonania, że sytuacja dojrzała już do tego, aby nadać jej charakter bardziej intymny. Podniosłem się więc, pochyliłem się nad piękną właścicielką zakładu pogrzebowego i chciałem ją pocałować.
Odsunęła mnie jednak łagodnie, ale bardzo stanowczo.
– Czy nie uważa pan, że nazbyt szybko pragnie pan wejść w posiadanie spadku po szwagrze? – powiedziała.
Nie mam zwyczaju używać przemocy w stosunku do kobiet. A w tym wypadku daleki byłem od tego, żeby walczyć. Odsunąłem się więc spokojnie i, jak to się zwykle robi w podobnych sytuacjach, sięgnąłem po papierosa.
#seemslegit
Chwilę później, podczas zwiedzania mieszkania żony ogrodnika brata, zabawia kilka godzin w sypialni. Nie ma się oczywiście czemu dziwić.
Znowu wybuchła płaczem. Wstałem, pochyliłem się nad nią i zacząłem ją pocieszać, robiłem to zaś z takim zapałem, że pocałowałem ją w usta. Skutek był natychmiastowy. Przestała szlochać, patrzyła na mnie błyszczącymi, szeroko otwartymi oczami. Czułem się trochę zmieszany. Miałem przecież do czynienia z biedną, zrozpaczoną kobietą. Wróciłem na swoje miejsce i wypiłem wermut. (...) Na usprawiedliwienie pięknej żony kulawego ogrodnika muszę tu sobie zrobić trochę reklamy. Mam sto osiemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, ważę dziewięćdziesiąt dwa kilogramy, jestem muskularny, wysportowany i mimo iż przekroczyłem już czterdziestkę, cieszę się świetną formą fizyczną. Czuprynę mam gęstą, ciemnoblond, zaledwie leciutko szpakowatą.
Ale umówmy się, jest człowiekiem z klasą i za seks nie płaci:
Właściwie nie była brzydka, tylko bardzo zaniedbana. Miała ładne, gęste włosy i czarne oczy o mocnym blasku. Trochę może za tęga, ale jeszcze figurę miała dobrą. Siedziała przy ogniu na niskim stołeczku i piła kawę. Widocznie musiała wyczuć, że ją obserwuję, bo po chwili spytała:
– Cóż mi się tak przyglądasz?
– Bo mi się podobasz – odpowiedziałem. Wzruszyła ramionami.
– Jeżeli masz ochotę i piętnaście peso, to możesz ze mną pójść do łóżka.
Ta niedwuznaczna propozycja trochę mnie zaskoczyła. Potrząsnąłem głową.
– Żałuję bardzo, ale nie mam ani ochoty, ani piętnastu peso – wyjaśniłem.
Nawet jeśli pobudki damy są niejasne, naszemu potomkowi kosynierów to nie przeszkadza:
Weszła. Była w piżamie. Wydało mi się, że to dalszy ciąg mych marzeń. Dopiero kiedy poczułem jej pocałunki, zrozumiałem, że to nie sen. Wiedziałem, że pragnie się tylko zemścić na swym mężu, ale w danej chwili nie obchodziło mnie to.
Ba, nawet zdobywa się na ingerencję w życie prywatne damy, którą noc wcześniej obracał w piernatach:
Armando bił żonę. Walił ją grubym, skórzanym bykowcem, używanym przez peonów do poganiania bydła. Obok, na kamiennej płycie starego grobowca, siedział Carlos i paląc papierosa, najspokojniej przyglądał się tej scenie. Alma, zakrywając sobie twarz rękoma, jęczała głucho.
– Ja cię nauczę posłuszeństwa! Ja cię nauczę posłuszeństwa – powtarzał za każdym ciosem Armando.
W normalnych warunkach nie wtrącałbym się do rodzinnych nieporozumień, ale czułem się w jakiś sposób zobowiązany wobec tej kobiety. Chociaż więc sytuacja nie wymagała komentarzy, spytałem:
– Co pan robi?!
[3]
Stara fotografia z czasów wojny: (...) i ja, wszyscy w mundurach komandosów. Dziarskie miny, wyzywające spojrzenia, ileż to lat, ileż wspomnień, ile wspólnie przeżytych walk, niebezpieczeństw, burd, awantur i przygód miłosnych. Bujne to było życie, pełne silnych wrażeń i wielkich nadziei. Byliśmy młodzi, bardzo młodzi i to chyba było najważniejsze. Przypomniała mi się owa pamiętna awantura w Neapolu. Nie wiem właściwie, o co poszło. Najprawdopodobniej o jakąś dziewczynę. Włochów było z piętnastu. Nas trzech. Byliśmy wtedy w formie. Wszystkich naszych przeciwników trzeba było odwieźć do szpitala. Lokal zdemolowaliśmy doszczętnie. Na zakończenie Wojtek zawiesił właściciela knajpy na żyrandolu. Wisiał biedak na pasku i ruszał rękami i nogami, jakby się uczył pływać. Przeklinał przy tym w swym ojczystym języku na czym świat stoi. Wojtek zawsze był pomysłowym chłopakiem.
[4] Oczywiście nie do pomyślenia w Polsce, co autor skrzętnie notuje na wypadek, jakby ktoś czytał.
[5] Chociaż czasem, uwaga, ma przemyślenia!
Ciągle nie mogłem pozbyć się dręczących wątpliwości. Bo jeżeli Garcia nie miał z tą całą sprawą nic wspólnego i tylko ten chłopak napuścił mnie na niego, to nie ulegało wątpliwości, że wygłupiłem się w sposób nieprawdopodobny. Na domiar złego mogłem mieć rzeczywiście poważne przykrości, jeżeli na przykład temu Mulatowi złamałem szczękę. (...) Zacząłem teraz żałować, że zbyt pochopnie zaatakowałem Garcię.
[6]
Wychodzę na pokład. Na leżaku przykryty kilkoma kocami leży Michał. Czyta mój maszynopis. Spogląda na mnie i pyta z uśmiechem:
– Czy masz zamiar dać to do czytania Kasi?
– Ta książka nie jest dozwolona dla mojej żony – odpowiadam.
Inne tego autora tu.
#70
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 21, 2017
Link permanentny -
Tagi:
2017, panowie, prl, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 3
"Królowa południa" to pseudo-relacja reporterska przeplatana wspomnieniami bohaterki. 12 lat wcześniej młoda Teresa Mendoza musiała uciekać z meksykańskiego stanu Sinaloa po tym, jak jej chłopak - Blondyn Davila, zwanym mistrzem krótkiego pasa, przemytnik - został zamordowany, a ona cudem uratowała się dzięki szybkiej orientacji i sprytowi. W Hiszpanii dziewczyna zorientowała się, że jest w stanie zorganizować podobną siatkę przemytniczą, tylko z mniejszą szansą na wpadkę i rzeczywiście, w więzieniu wylądowała tylko dlatego, że jeden z celników uznał złapanie jej i jej kolejnego chłopaka za cel życia. Więzienie było również trampoliną do dalszej kariery przemytniczej i kopalnią doświadczeń - Mendoza wyszła z zamiłowaniem do czytania ("Hrabia Monte Christo" jako powieść edukacyjna) i z przyjaźnią Pat O'Farrel, bogatej dziewczyny z pół tony kokainy do wzięcia.
Reverte umie prowadzić akcję w sposób brawurowy i jednocześnie wiarygodny, nie ważne, czy bohaterem jest antykwariusz w średnim wieku, czy dojrzewająca dziewczyna na progu przełomu życiowego. Nie jest istotne, czy opisuje szczegóły wielkiego przedsiębiorstwa transportowego, które jest przykrywką dla przewożenia narkotyków z miejsca na miejsce, czy opowiada o obudzonej namiętności do czytania, czyta się o tym równie smacznie.
Poprzednio czytałam tę książkę ponad 10 lat temu i niewiele pamiętałam poza ogólnym zarysem fabuły i przekonaniem, że zawiera jakiś bardzo skomplikowany twist, który obraca całość akcji. Otóż nie, nie wiem, skąd mi się to wzięło; bardzo dobra powieść sensacyjna, ale bez zakrętki.
Inne tego autora tutaj.
#69/#14
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 16, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2017, panowie, kryminal
- Komentarzy: 1
Stevens, kamerdyner, najlepszy z najlepszych, dostaje od swojego aktualnego pana, Amerykanina, który "odziedziczył" go wraz z zakupem posiadłości, tydzień wolnego, żeby się "rozerwał" i pozwiedzał Anglię. Początkowo nie jest tym pomysłem zachwycony, bo wolałby trenować poczucie humoru, wymagane - jak mu się wydaje - przez aktualnego pracodawcę, ale wpada na inny pomysł: połączy wycieczkę ze spotkaniem z dawną gospodynią, pracującą w dworze, mając nadzieję, że namówi ją na powrót do pracy. Po drodze notuje swoje spostrzeżenia, które bardzo szybko skupiają się na retrospekcjach, a nie na opisach widoków pięknej, wesołej Anglii. Szybko okazuje się, że kamerdyner całe swoje życie podporządkował zdobyciu "godności" jako wartości najwyższej w swojej pracy, przy czym przez godność rozumiał absolutne pozbycie się jakichkolwiek uczuć, które przeszkadzały mu w pełnieniu swoich obowiązków. Nie budzi jego smutku fakt, że większą wartość miało dla niego podawanie kolejnej flaszki luksusowego alkoholu gościom swojego pana niż uczestniczenie w śmierci ojca; to potwierdzenie jego godności.
Nietrudno też dostrzec, że zaszczyt służenia lordowi Darlingtonowi, który - po latach - nie cieszy się dobrą sławą jako kolaborujący z hitlerowcami, tylko pozornie był ukoronowaniem życia Stevensa. Spotykał wielkich tego świata, czasem przebywających w posiadłości lorda incognito, ale on sam zawsze był w cieniu, ocierał się o wielki świat, będąc sprowadzonym do roli mebla. Kamerdyner usiłuje wyjaśnić sobie postępowanie lorda jego idealizmem, naiwnością, chęcią uniknięcia kolejnej wojny, wpływem otoczenia (np. wyrzucenie z pracy pokojówek pochodzenia żydowskiego), gratulując sobie przy tym, że nie odwrócił się od pana nawet wtedy, kiedy wiadomo już było, że racje Darlingtona niekoniecznie są zgodne z aktualną polityką Wielkiej Brytanii.
Podróż trwa pięć dni i ten piąty dzień jest najważniejszy - lakoniczna rozmowa ze spotkaną po latach gospodynią pokazuje drugie dno wszystkich scen, które przedstawił z dużą pewnością siebie kamerdyner.
Inne tego autora:
#68
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 12, 2017
Link permanentny -
Tagi:
2017, beletrystyka, panowie -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2