Więcej o
Wielkopolska w weekend
Ulubiony sposobem TŻ-a na zwiedzanie jest użycie samochodu: dojechać do punktu A - popaczać - dojechać do punktu B - popaczać i tak do końca trasy, a wieczorem wrócić do domu, do własnego łóżka, z czym się zgadzam w pełnej rozciągłości, bo własne łóżko #najlepiej. W Pradze to bardzo ciężko zastosować, bo w zasadzie wszystko jest koło siebie i nie opłaca się zapuszczać silnika, nie wspominając o znalezieniu miejsca do parkowania. Dlatego lepiej piechotą oraz komunikacją miejską. Ale o tym w następnym (ostatnim!) odcinku z obrazkami z Pragi, dziś o wycieczce lokalnej do Leszna na lody, gdzie najzupełniej da się samochodem, a potem wrócić.
Punkt A - Trzebaw. Chciałam zobaczyć XIX-wieczny dwór, przed którym zbiegają się trzy zabytkowe aleje kasztanowców, posadzone w I poł. XIX w., jedne z najstarszych w Wielkopolsce. Dwór niestety jest ogrodzony walącym się murem, ale nie zdecydowałam się na pójście w szkodę, żeby nie dawać dziecku precedensu[1]. Aleja kasztanowa za to urokliwa nader, aczkolwiek trudno fotografowalna (wiem, złemu tancerzowi itd.).
Punkt B - Jarogniewice. Tutaj chciałam zabytkowy zespół pałacowo-folwarczny z końca XVIII i XIX wieku, z klasycystycznym pałacem i parkiem z XVIII wieku, ale obiekt - wprawdzie widoczny i zadbany - okazał się Ośrodkiem Pomocy Społecznej i jednak w niedzielne popołudnie głupio dzwonić do drzwi i napierać na zwiedzanie.
Punkt C - Leszno. Lody w polecanych Delicjach (Stary Rynek 32) nie rozczarowały, podobnie zawieszone nad dochodzącą do rynku uliczką parasolki. Jeśli uważacie, że Leszno to tylko przelotówka na Wrocław, zmieńcie zdanie. Niespodziewane odkrycie - podwórze dookoła kościoła parafialnego pw. Świętego Krzyża (plac Jana Metziga 21B).
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] I tak już, #złąmatką będąc, pokazałam, jak wejść na cudzą klatkę schodową.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 28, 2017
Link permanentny -
Tagi:
trzebaw, 2017, polska, leszno, jarogniewice -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend
- Skomentuj
[26.05.2016]
K. namówił mnie na spacer dookoła Jeziora Góreckiego, aż do punktu widokowego, z którego widać opuszczony Zamek Klaudyny Potockiej, a z drugiej strony pole konwalii. Konwalie już przekwitały, a do punktu widokowego nie dotarliśmy, ponieważ Maj odmówił pójścia dalej, motywując opór brakiem placu zabaw i lodów. Pojechaliśmy więc (oczywiście w drodze na lody do Kostusiaka w Puszczykowie) na wieżę widokową na Osowej Górze tuż przy Mosinie, skąd można obejrzeć zamglony Luboń, a może i Poznań, a na pewno okoliczne lasy albo też zjechać ze schodów i podrapać skórę na plecach. Co kto lubi. W planach miałam też Studnię Napoleona opodal, ale oskrobane plecy i urażona duma wymagały reperacji za pomocą lodów już teraz, więc jednak Studnia na następny raz.
Lody u Kostusiaka (lub Kostusiakowej): Dworcowa 18, Puszczykowo.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 26, 2016
Link permanentny -
Tagi:
Mosina, Polska, puszczykowo, osowa-gora, jezioro-goreckie, jeziory, wpn -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+
- Komentarzy: 2
Ponieważ jestem wielbicielką turystyki lokalnej, już od miesiąca czekałam na wycieczkę Lubońskim Szlakiem Architektury Przemysłowej; od miesiąca, bo odbywają się raz na miesiąc, w ostatnią sobotę (wczoraj wyjątkowo, bo za tydzień "długi" weekend). Jakkolwiek mam małe pojęcie o historii przemysłu w XIX i XX-wiecznej Polsce, a zwłaszcza w Wielkopolsce, taka wycieczka to jedyna okazja, żeby na legalu wejść w miejsca niedostępne normalnie. Do tego wożą autobusem, co dla niektórych regularnie wożonych samochodem jest atrakcją samą w sobie.
I tak - dawna fabryka Koehlmanna, później fabryka przetworów ziemniaczanych to dziś zupełna ruina (własność lokalnego potentata deweloperki mieszkaniowej, Pajo), poza zabytkową willą dyrektorską przy wejściu. Zabrakło mi tam godzinki na obejście całej okolicy i wejście do dostępnych budynków. Tutaj pewnie dałoby się dyskretnie zakraść przez płot, do czego oczywiście nie namawiam.
Fabryka drożdży (aktualnie należąca do Lubanta S.A.) to marzenie fotografa opuszczonych miejsc. Nieledwie gotycka budowla z wieżami; w środku wąziutkie schody, okienka, loftowe hale, czasem bogato ozdobione ptasim guanem, bo zamieszkuje je aktualnie tylko ptactwo i - czasem - wchodzą artyści robić Sztukę. Też tylko kawałek do liźnięcia, poważnie zastanawiam się nad powtórzeniem wycieczki tylko po to, żeby wejść na samą górę.
W Parku Siewcy romantyczna historia o Romanie Mayu (niespokrewnionym z tym od bestsellerów o Indianach), na szczęście - o czym poniżej - plac zabaw. Otaczające park osiedle domków, niegdyś stanowiących kwatery dyrektorów, majstrów i inżynierów też czeka na następną okazję, ale - tak jak dworzec - jest dostępne "z ulicy".
Ostatnim punktem jest Luvena - tutaj to przemysł pełnowymiarowy, pani PR wraz z panią technolog odziewają wycieczkę w kamizelki i kaski (niewygodne, kilkadziesiąt minut w kasku przypłaciłam bólem głowy, wino wieczorem też pewnie nie pomogło), jest pogadanka BHP o panu, co mu rękę wciągnęło oraz zagrany w stylu wczesnego Wołoszańskiego film o historii fabryki. Hala Poelziga jest architektonicznie jednym z najmocniejszych punktów wycieczki (niestety - o czym niżej - zakaz zdjęć). Wywrócone na lewą stronę tężnie z Ciechocinka, obłożone czerwoną cegłą i wypełnione taśmociągami, na których coś się podsypuje, kręci, wiruje, a z radia gra hit "Jesteś szalona" (true story).
Co było kiepskie: dwa dni przed wycieczką okazało się, że osoby poniżej 18 lat nie mogą wejść do Luveny. W efekcie TŻ został z niekrzywdującym sobie wprawdzie Majutem na placu zabaw przy przedostatnim przystanku, ale hali Poelziga nie zobaczył. A nie zobaczył tym bardziej, że z powodu wykorzystania hali do procesu produkcyjnego jest zakaz zdjęć, co jest o tyle absurdalne, że w połowie 260-metrowa hala służy do przechowywania 500-kilowych worków z nawozem i naprawdę trzeba by się bardzo postarać, żeby sfotografować jakąś TAJEMNICĘ PRZEDSIĘBIORSTWA. Nie wiem czemu ominęliśmy też planowany przystanek przy zabudowie dworcowej w Luboniu, ale to sobie nadrobię przy ładnej pogodzie za tydzień (albo za pół roku).
Szczegóły na stronie UM Luboń:
- ostatnia sobota miesiąca, warto się wcześnie zapisać, bo jest raptem 20 miejsc,
- 10-13, teoretycznie wycieczka startuje spod Muzeum Narodowego w Poznaniu, ale można dojechać samodzielnie do Lubonia, jak się ma blisko,
- trzeba podać numer dowodu osobistego, żeby wejść do Luveny.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 25, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
polska, lubon
- Skomentuj
Współpracownik TŻ-a w zaproszeniu na ślub poprosił o to, by słońce grzało. Nie wiem, czy spodziewał się 37 stopni, ale słońce się przejęło i grzało należycie. Ślub odbywał się w podpoznańskiej Wierzenicy, w dworku Augusta hrabiego Cieszkowskiego; prześliczny, niewysoki budynek pośród zieleni, z zarośniętym rzęsą stawem i improwizowanym in promptu gazebo. Maj ślubem zachwycony, bo panna młoda w bieli, płatki kwiatów i lizaki dla gości, a do tego można zawsze ożywić uroczystość, ciskając do wody patyki, co jest nawet lepsze niż widok całującej się pary ("mama, pocałowali się!"). Na stanie był mały czarny kocurek, co też nie pozostawiło nas obojętnymi. Chociażby dla mruczącego kocurka można, nawet jeśli się nie planuje ślubu w plenerze.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 8, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Koty, Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
wierzenica, polska
- Komentarzy: 6
Inne miejsce tym razem i wielki foch wśród kilkorga rodziców, że termin, znany od września, jednak nie pasuje. Sądząc po frekwencji, jednak pasował. Mimo nagłych ataków ulewnego deszczu, owocujących przemoczeniem odzieży i obuwia niektórych, ale boso też dało się po mokrej trawie biegać; wyjątkowo chłodny czerwiec tego roku. Wprawdzie nie było przedstawienia, ale mama A. zorganizowała setkę kłębków wełny i wtem cała okolica okazała się plątaniną kolorowych nitek, które atakowały znienacka, zahaczały i czasem zwalały z nóg, zwłaszcza mniej sprawnych w chodzeniu.
Pierwotna chęć współdzielenia kawałka chleba (ciasta drożdżowego, kanapki z jajkiem i małosolnego), wspólne plucie pestkami czereśni, płacz 6-letniej H., która jednak chciała odzyskać wianek właśnie wrzucony w zarośniętą glonami strugę. Lokalny rudy kot, pół pers, bardzo się polubiliśmy, odwołuję wszystkie nacechowane negatywnie opinie o persach i okolicach, są cudownie mięciutkie i pięknie mruczą, nawet jeśli im zbywa na inteligencji z wyglądu.
Kiedy wracałam do domu, na horyzoncie zamajaczył jeden filar tęczy.
Poprzednie świętojanki: 2013 i 2014.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 19, 2015
Link permanentny -
Kategorie:
Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tag:
starczanowo
- Komentarzy: 1
Podjęłam dziś heroiczną próbę uprasowania sukienki. Nie żeby po tym moim prasowaniu była dużo gładsza, ale przynajmniej zwierzyna ucieszyła się z kocyka na podłodze i zaraz po schowaniu żelazka zaległa. Sukienkę prasowałam w celu ślubu kolegi P. (innego P.), co to przez ostatnie kilka lat regularnie narzekaliśmy, że taki fajny facet, a nie bierze ślubu. I zupełnie znienacka, dzień po tym, jak sobie z niego po raz kolejny żartowałam, że mógłby zrobić imprezę, sukienkę sobie kupię, a jemu prezent, poinformował wszystkich lakonicznie, że jak już bardzo nalegamy, to jutro o 14. I zaiste, wziął i się ożenił. Lubię śluby.
Na Deptaku opodal rynku były zabawne kafelki (jak w Taipei), a więcej zdjęć poniżej.
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 7, 2008
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ -
Tagi:
leszno, polska
- Komentarzy: 6